WESELE. Smarzowski brutalnie o Polsce i Polakach

Kiedy kilka tygodni temu oglądałam zwiastun Wesela, miałam wrażenie, że Smarzowski zrobił powtórkę z rozrywki. Swoim komediowo-dramatycznym tonem zwiastun do złudzenia przypominał Wesele z 2004 roku, czyli wybuchową mieszankę przaśnych zabaw weselnych, wódki, disco polo i towarzyszących im ludzkich dramatów. Wbrew zwiastunowi nowe Wesele to schizofreniczna jazda bez trzymanki w lunaparku naszych narodowych przywar – pijaństwa, rasizmu, antysemityzmu, homofobii i kościółkowej dulszczyzny.
Akcja filmu rozgrywa się gdzieś na wschodzie Polski, w okolicy Łomży. Podobnie jak w pierwszym Weselu, i tu punktem wyjścia (i punktem zapalnym) jest wesele, które lokalny ważniak urządza swojej córce. Mariana Dziędziela zastąpił Robert Więckiewicz, a Tamarę Arciuch – Michalina Łabacz. Mimo to dzieło Smarzowskiego z 2004 roku tylko kilka razy odbija się echem w najnowszej produkcji reżysera, a nowe Wesele to film zupełnie o czymś innym, któremu przyświeca zupełnie inny cel.
Główny bohater filmu, Rysiek Wilk (Więckiewicz), to lokalny biznesmen, typowy nowobogacki wieśniak, który zarobił duże pieniądze na produkcji wieprzowiny. Właściciel hektarów ziemi, na których stawia kolejne ubojnie i chlewnie, w dzień ślubu córki ma jednak więcej zmartwień niż powodów do radości – kontrahenci nie chcą podpisać umowy, a ktoś inny zaczyna go szantażować. Rzeczona córka, ciężarna Kasia (Łabacz), pragnie wyjechać do Irlandii i tam zacząć nowe życie ze swoim ukochanym Jankiem (Przemysław Przestrzelski), lekkoduchem związanym ze środowiskiem kibolskim. Planuje zabrać ze sobą matkę Elę (Agata Kulesza), nieszczęśliwą w życiu i w małżeństwie z Ryśkiem, byłą alkoholiczkę. Przygotowaniom do wesela po cichu przygląda się dziadek Antek (Ryszard Ronczewski, zmarły jesienią zeszłego roku), którego niespodziewanie odwiedza pracownik Instytutu Yad Vashem w Izraelu, przyznając mu order Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Wszystko to budzi w mężczyźnie wspomnienia z przeszłości. Oczami dziadka przenosimy się do czasów jego młodości, czyli Polski lat 40., by obserwować życie młodego Antka (Mateusz Więcławek) i jego rozwijającą się znajomość z Żydówką Leą (Agata Turkot).
Te dwie płaszczyzny czasowe nieustannie się ze sobą przeplatają, tworząc dwie równoprawne narracje, gdzie przeszłość rymuje się z teraźniejszością. Przedwojenny ksiądz nawołujący z ambony do obrony „Wielkiej Polski” i przeciwstawienia się Żydom do złudzenia przypomina Antoniemu księdza wygłaszającego kazanie o „tęczowej zarazie” na ślubie jego wnuczki. Z kolei wydarzenia, które doprowadziły do pogromu Żydów w jego miasteczku, do złudzenia przypominają rasistowskie, antysemickie i homofobiczne nastroje we współczesnej Polsce. Smarzowski przez cały film próbuje uświadomić widzom, jak blisko współczesnej homofobicznej i rasistowskiej Polsce do tej pełnej antysemickich, wrogich nastrojów z czasów wojny. W pomysłowy sposób Smarzowski zatraca granicę pomiędzy teraźniejszością a przeszłością, pozwalając bohaterom z różnych płaszczyzn czasowych poruszać się między nimi. Dzięki temu zabiegowi tym mocniej wybrzmiewa przesłanie filmu ostrzegające widzów przed utratą człowieczeństwa i empatii wobec innych.
Portret Polaków w Weselu to, jak zwykle u Smarzowskiego, portret karykaturalny, uwypuklający najgorsze narodowe cechy. W Weselu Polak to nowobogacki cwaniak, który wyzyskuje obcokrajowców zza wschodniej granicy, to głoszący nienawistne hasła kibol, to menel, który nie wylewa za kołnierz, to wreszcie frustrat, który chętnie zbije Żydka. Filmowy sztafaż pełen jest stałych atrybutów reżysera – jest lejąca się hektolitrami wódka, jest seks, brud i bezsensowna przemoc. Niestety to w tych przeszarżowanych momentach, w które czasem wkrada się toporna metaforyka i łopatologiczna demagogia, film Smarzowskiego traci swoją moc.
Szkoda, bo choć polskie kino fabularne uwielbia babrać się w przeszłości, tak rzadko opowiada o pogromach. A być może w czasach takich jak dzisiaj, kiedy w całym kraju powstają strefy wolne od LGBT, a na granicy państwa od tygodni koczują w zimnym lesie uchodźcy – rodziny, kobiety, dzieci – przydałoby nam się więcej takich filmów jak Wesele Smarzowskiego.