WE THE PEOPLE. Muzyczna animacja o blaskach amerykańskiej demokracji
Nie jestem do końca przekonany, czy Netflix to miejsce, z którego młodzi ludzie powinni czerpać informacje na temat amerykańskiej demokracji.
Wydarzenia z ostatnich kilku lat w amerykańskiej polityce sprawiły, że wszelkiego rodzaju artyści bardzo mocno zaangażowali się w działalność prospołeczną, która najczęściej miała charakter sympatyzujący z Partią Demokratyczną. Odmieniane przez wszystkie przypadki nazwisko Trumpa stało się synonimem wszelkiego zła, więc pomimo tego, że Hollywood zawsze uwielbiało rozprawiać o polityce, to jednak nie było chyba wcześniej aż takiego wzmożenia wśród gwiazd zaniepokojonych skręcaniem politycznego dyskursu w prawą stronę.
W nurt proobywatelski (czyt. wspierający Joe Bidena i jego partię) wpisuje się animacja muzyczna We the People, której dziesięć odcinków jest już do obejrzenia na platformie Netfliksa. W zasadzie wystarczy obejrzeć pierwszy odcinek, gdzie na plan pierwszy wysuwa się hasło „Change”, a następnie dostrzec w napisach końcowych Baracka i Michelle Obamę w charakterze producentów wykonawczych produkcji, by już mieć pewność, jaki rodzaj tematów pojawi się na przestrzeni kolejnych odcinków i w jaki sposób będą one przedstawiane.
Domyślam się, że spojrzenie na animację będzie zależne od poglądów politycznych. Wprawdzie nie jestem w żaden sposób emocjonalnie zaangażowany w śledzenie amerykańskiej polityki, to nie znoszę, kiedy dokonuje się nieuczciwych chwytów retorycznych. W We the People kolejno omawiane elementy jankeskiej demokracji zawsze są odpowiednio zestawione z konkretnym pakietem ideologicznym. Gdy mowa o wolności słowa i walce z podziałami, po drugiej stronie barykady od razu pojawia się np. Kościół. Gdy jednak mowa o konstytucyjnym prawie o dostępie do broni, od razu wyśpiewujący kolejne frazy Adam Lambert opatruje ten fragment komentarzem, że nie każdy musi się przecież zgadzać z tym zapisem. Po obejrzeniu całości wysuwa się jeden wniosek – korzystanie z praw obywatelskich zachodzi wtedy, gdy obywatel oddaje swój głos na odpowiednią partię.
Ale najgorsze jest to, że nawet nie potrafię zżymać się na agitacyjność bijącą z ekranu, w końcu każdemu wolno wygłaszać swoje poglądy polityczne, a ja jako widz powinienem mieć możliwość ocenić to podług swojego gustu i przekonań. Bardziej bawi mnie niezwykła cukierkowość przekazu. Prawie każdy odcinek utrzymany jest w ciepłych barwach, animacje utrzymane są w wielokolorowej tonacji ukazującej świat (w domyśle – amerykański) jako wspaniałe miejsce do życia, które wystarczy, że jeszcze się polepszy poprzez wskrzeszenie wiary w demokrację i podniesienie obywatelskiego udziału w sprawowaniu władzy, a już niebo zstąpi na ziemię i będzie można obwołać się szczęśliwymi ludźmi. Prezentowane historyjki są całkowicie oderwane od rzeczywistości kraju tonącego w nierównościach ekonomicznych. W najlepsze postępuje oligarchizacja życia społecznego, jak grzyby po deszczu rosną odjechane teorie spiskowe infekujące mózgi zwykłych ludzi, potężne korporacje przejmują kontrolę nad procesem legislacyjnym, poprzez Internet prowadzi się szeroko zakrojone akcje dezinformacyjne wpływające na wynik wyborów prezydenckich, a tymczasem jaki przekaz płynie z We the People? Postaw krzyżyk na karcie wyborczej, posadź drzewo, złap się z sąsiadem za rękę, a wszystko będzie dobrze.
W taki właśnie sposób kolejni wykonawcy, między innymi H.E.R., Janelle Monáe i Adam Lambert, śpiewają o amerykańskiej konstytucji, prawie do głosowania, wolności słowa, obowiązku płacenia podatków oraz wzajemnie nadzorujących się władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. Teksty są niezwykle deklaratywne, rymy przedszkolne, ale nikt tu się nie sili na wysoki artyzm. Chodzi o jasność przekazu i siłę perswazji.
Sztuka zawsze była zaplątana w politykę i nie ma w tym nic złego. Przecież nawet taka Antygona, ponadczasowa tragedia wystawiana milionkrotnie na deskach teatrów na całym świecie, jest zarazem uniwersalna, jak również silnie zakorzeniona w realiach społecznych i najważniejszych tematach podejmowanych przez ludzi Sofoklesowi współczesnych. A Dante i jego Boska komedia, w której autor umieszczał swoich politycznych rywali w piekielnych czeluściach? O Szekspirze już nawet nie ma co wspominać, bo to, cytując klasyka, oczywista oczywistość. Słowem – nieznajomość historycznych kontekstów wcale nie oznacza, że wielka sztuka nie powstawała w ogniu ideowych sporów. Mimo to, niezależnie od poglądów twórców, dobrze by było, gdyby oferowany przekaz był odrobinkę subtelniejszy.
W przypadku We the People tak niestety nie jest. Mało chwytliwe piosenki mają chyba przekonać przekonanych, ewentualnie kolorowa kreska animacji ma trafić do najmłodszej części widowni, bo trudno mi sobie wyobrazić, by ktokolwiek po seansie tego serialu nagle uwierzył w silne fundamenty współczesnej amerykańskiej demokracji.