Tydzień z Nolanem – INCEPCJA
Maciej Niedźwiedzki
Doskonale rozumiem wszystkich narzekających na Incepcję. To film, na bazie którego bez problemu można zbudować swoją nienawiść jak i kinofilską miłość do Christophera Nolana. W niej właśnie chyba zawarł większość elementarnych cech i wyróżników swojej koncepcji wysokobudżetowego kina. Będzie więc kręcił z samymi gwiazdami z pierwszych stron gazet, korzystał ze scenariuszy (bądź sam sobie pisał) opierających się na względności czasu i bawiących się nieoczywistą, nielinearną narracją, będzie również wiele czasu poświęcał na, miejscami zbyt nachalną, ekspozycję – tak, by każdy widz poznał reguły – często skomplikowane. Wyraźnie też zasygnalizował, że bardziej interesuje go sam koncept filmu (zasady funkcjonowania świata przedstawionego) niż jego bohaterowie, którzy bardzo często są głównie trybikami popychającymi fabułę do przodu, a nie postaciami dramatycznymi. Nolan uwielbiał będzie również bawić się technicznymi innowacjami, za każdym razem będzie starał się coś odkryć na polu możliwości filmowego języka. Nolan realizuje kino raczej emocjonalnie chłodne i trochę wykalkulowane (choć nie ukrywam, że wątek Cobba jest świetnie rozpisany i szczerze emocjonujący). Na polu każdego z tych wyznaczników Incepcja dociera do ekstremum. Mi to wystarcza, by przez ponad dwie godziny świetnie bawić się w kinie. Może jeszcze większą frajdę sprawia późniejsze roztrząsanie czy ten film ma sens, i w których momentach go gubi. Bo abstrahując już od samej oceny, nigdy nie odmówię Incepcji tego, że prowokuje do twórczej dyskusji nad narracyjnymi możliwościami kina. 8/10
Jan Dąbrowski
Chyba pierwszy raz Christopher Nolan okazuje się bujać w obłokach, odwieszając swój zwyczaj tłumaczenia wszystkich szczegółów widzowi. Wiemy, jak Alfred zamówił rogi do zbroi/kostiumu Batmana, albo z czego zrobiona jest peleryna. Wiemy, czym i jak Lenny tatuuje swoje ciało. Znamy zakulisowe techniczne szczegóły trików iluzjonistów w Prestiżu. Bez tego wszystkiego filmy Nolana także byłyby dobre, jednak skrupulatnością (zazwyczaj) w detalach zasłużył na dodatkową uwagę i aprobatę. Tym razem zrobił sobie merytoryczne wakacje i postanowił nie tłumaczyć niczego podczas seansu Incepcji. Poznajemy wprawdzie zamysł i ideę zaszczepiania tytułowej incepcji w umyśle, a podczas seansu podziwiamy złożoność tego procesu. Bezdyskusyjnie jest to techniczna i wizualna wirtuozeria, oprawa muzyczna (ponownie) jest zacna – jednak widz chcący zadać pytanie, musi sam szukać odpowiedzi. Jaki specyfik wstrzykują sobie bohaterowie, by usnąć/wybudzić się? W jaki sposób i gdzie Cobb osiągnął biegłość w sztuce incepcji? Na te i wiele innych pytań odpowiedź reżysera brzmi: zamknij się i podziwiaj, patrz jakie to pomysłowe! Nie sposób się nie zgodzić, lecz w gruncie rzeczy Incepcja jest udanym kinem rozrywkowym, a poziom i nowatorskość tego filmu porównać można do pierwszej części Matrixa, który w czasie swojej premiery wprawiał (mnie tam do dziś wprawia) w zachwyt swoją pomysłowością i wykonaniem. Wysoka półka w dziale „rozrywka”, czyli 9/10
Krzysztof Walecki
Ten film to przede wszystkim oryginalny koncept i pierwszorzędne wykonanie. Kino sensacyjne rozgrywające się w snach o profesjonalnych złodziejach ludzkich sekretów, którzy wchodzą w podświadomość swoich celów, aby namieszać im w głowach – już sam taki pomysł jest wabikiem dla widzów łaknących emocji, ale i niespotykanych rozwiązań. I choć akcja dzieje się głównie w snach, to o żadnej onirycznej atmosferze nie ma mowy. Zamiast tego jest dynamiczny film akcji i kilka wizualnie spektakularnych momentów, efektownością przebijających wszystko, co Nolan zaprezentował w swoich Batmanach.
Mają jednak rację ci, którzy mówią, że brakuje tu głębi, a dylemat głównego bohatera o rysach Leonardo DiCaprio sprowadza się do rodzinnego melodramatu. Można też mieć pretensje do Nolana za niezbyt wybujałą fantazję (wszakże w snach można wszystko, a Incepcja nie powala wizyjnością) oraz że za biegłością narracyjną reżysera nie kryje się już ambicja powiedzenia czegoś o naturze człowieka, jego pędzie ku autodestrukcji. Liczy się tylko zabawa, choć miejscami skomplikowana przez wielopoziomowość snów, po których przemieszczają się bohaterowie. Jednak w kategoriach kina rozrywkowego Incepcja sprawdza się doskonale. Czy można stawiać zarzut o to, że nie jest niczym więcej? 8/10
Filip Jalowski
Incepcja zapowiadała się na film, od którego można oczekiwać znacznie więcej niż od typowego, wysokobudżetowego kina mającego na celu ściągnięcie do kin jak największej liczby widzów. Przed premierą uległem kampanii reklamowej i zacząłem wierzyć w to, że Nolan zafunduje nam produkcję, która wyznaczy nowe standardy w świecie blockbusterów. Niestety, po seansie sztucznie nadmuchiwany balonik pękł. Incepcja była dla mnie dużym zawodem.
Liczyłem na to, że biorąc na warsztat temat snów Nolan powali nas wizualną stroną filmu, sprawi, że na długo po seansie będziemy poszukiwać szczęki zagubionej gdzieś pomiędzy kinowymi fotelami. Niestety, nic z tego. Pomijając kilka widowiskowych scen, rzeczywistość snu w niczym nie różni się od tej normalnej, znanej z setki innych filmów opowiadających o intrydze kryminalnej. A jeśli już o tej mowa, Nolan przedstawia nam dosyć prostą historyjkę wzbogaconą o wątek dramatyczny (Leonardo i Cotillard), który poziomem skomplikowania i wrażliwości, z jaką podchodzi się do tematu stoi na równi z produkcjami spod znaku „okruchy życia”. To, że zakręcimy widza mnożeniem kolejnych poziomów snu, nie wystarczy, aby zaangażować go w opowiadaną historię. Incepcja szybko zaczyna nudzić, ponieważ to, co ma zaskakiwać, jest w zasadzie oczywiste (łącznie ze sławnym finałem, którego można było spodziewać się od wyjaśnienia sposobu działania wędrowania po marzeniach sennych).
Incepcja z jednej strony ma być układanką, z drugiej Nolan wybitnie stara się o to, aby widz nie miał wielu problemów z jej ułożeniem (ciągłe wyjaśnianie tego, co dzieję się na ekranie). Jak bardzo straciłoby na wartości Memento, gdyby i tam znalazła się postać działająca tak, jak w Incepcji Page – aż szkoda myśleć. Dalej, pomysł Nolana nie jest również szczególnie oryginalny. Nie chcę używać tu mocnych słów, posądzać kogoś o plagiat, bo to grube przegięcie. Nie zmienia to jednak faktu, że Nolan musiał widzieć świetną Paprikę Satoshiego Kona, czyli film, który porusza się po podobnym świecie co Incepcja, niemniej unika jej potknięć. Jeśli faktycznie chcę pooglądać kinową architekturę snów, zawsze wybiorę japońską animację. Incepcja to nic innego jak Paprika pozbawiona wyobraźni. 6-/10