search
REKLAMA
Recenzje

TY. SEZON 4–2. Czy to ty, czy to…?

Joe Goldberg powraca w pięknym stylu!

Agnieszka Stasiowska

16 marca 2023

REKLAMA

Brawa dla twórców serialu Ty! Przypominam, że właśnie zakończył się sezon CZWARTY tej serii, a im nadal udaje się zaskoczyć widzów.

Im więcej, tym weselej

Po emisji pierwszych pięciu odcinków sezonu czwartego wielu widzów nie kryło rozczarowania. Nie należałam do tej grupy, dla mnie lekkie odświeżenie serii poprzez poprzesuwanie akcentów było intrygujące. Stali fani serialu jednak, przyzwyczajeni do morderczych zapędów swojego ulubieńca, nie do końca dobrze zareagowali na pojawienie się godnego Joego przeciwnika. Jak już wspomniałam, większość widzów darzy szalonego Goldberga sporym sentymentem i w zasadzie trudno im się dziwić.

Niezależnie jednak od tego, w którym obozie się usadowiliście, druga część ostatniego sezonu zdmuchnęła w pył dzielące je granice. Joe bowiem, po chwilowym spadku formy, powrócił do pełni siebie. Dosłownie.

Piąty odcinek zostawił naszego bohatera żądnym zemsty i gotowym do polowania. Tym razem to Rhys Montrose (Ed Speleers – Eragon, Downton Abbey), cyniczny Pożeracz Bogaczy, był jego celem. Wydawało się, że profesora Moore’a nic nie jest w stanie powstrzymać. Na arenie pojawił się dodatkowo ojciec najnowszej ukochanej Joego Kate, potężny miliarder Tom Lockwood (Greg Kinnear – Lepiej być nie może, Mała Miss), co lekko skomplikowało sytuację – Rhys bowiem chciałby pozbyć się z horyzontu wydarzeń Lockwooda, podczas gdy Tom chętnie pogrążyłby w otchłani niepamięci Rhysa. Joe (Penn Badgley – Plotkara), jak się wydaje, musi dokonać wyboru – ale czyż najprostsze rozwiązania nie są najlepsze? Joe próbuje działać zgodnie ze swoją wizją, kiedy ta rozbija się o… przejrzyste ściany znanej nam wszystkim klatki.

Nowa miłość, nowe problemy

Scenarzyści czwartego sezonu zaserwowali widzom prawdziwy majstersztyk. Druga część, po spodziewanym początku, pogrąża się znienacka w szalonym chaosie, w którym wokół zdezorientowanego Goldberga krążą żywi, martwi i iluzoryczni. Widzowie z olbrzymią radością powitali powrót – choć krótki – fantastycznej Victorii Pedretti (Nawiedzony dom na wzgórzu, Nawiedzony dom w Bly) w roli psychopatycznej Love Quinn, sympatycznym akcentem było pojawienie się na moment Beck (Elizabeth Lail). Z pewnością szokiem był widok heroicznie wyzwolonej przez Joego Marienne (Tati Gabrielle), zwłaszcza w tak niekomfortowej sytuacji. W tym całym miszmaszu funkcjonuje także najnowszy obiekt zainteresowań profesora, czyli Kate (Charlotte Ritchie), oraz jego nieco zbyt wścibska studentka Nadia (Amy-Leigh Hickman).

Tak jak część pierwsza była przede wszystkim skoncentrowana na samym Joe i jego nowej sytuacji, tak w drugiej wagi nabierają istotne w życiu Joego kobiety. Wracamy na stare tory, wątek Pożeracza Bogaczy dość szybko łączy się z toksyczną relacją Kate z ojcem i ta druga zdecydowanie dominuje, choć nie sposób nie przyznać, że najwięcej chemii ekranowej tworzy duet Joe–Rhys. Mimo to Joe znów podporządkowuje własne działania swojej wizji szczęścia ukochanej, pozostałe problemy traktując systemowo. Przez moment widzimy jego drugą, wrażliwą twarz, kiedy zdaje sobie sprawę z nieszczęścia Marienne, ale jest to tylko przebłysk. Goldberg wraca na pełnej, całkowicie skoncentrowany na Kate. Eliminuje pojawiające się na jej drodze problemy – także te, w które wpada jej przyjaciółka Phoebe – twardą ręką doświadczonego mordercy. Po piętach depcze mu zdeterminowana Nadia, nieświadoma, że w tej rozgrywce nie ma żadnych szans.

Koniec, czyli początek

Jest taki moment, kiedy wydaje się, że wszystko zaraz się skończy. Joe, skonfrontowany z samym sobą (w tym wątku Badgley naprawdę błyszczy aktorsko, wspierany przez świetnego Eda Speleersa), dochodzi do wniosku, że jedynym wyjściem jest dla niego uwolnienie świata od swojej niebezpiecznej obecności. Byłoby to wyjście szybkie, łatwe, przyjemne i ze wszech miar słuszne, ale… gdzie w tym zabawa? Na szczęście więc próba okazuje się nieskuteczna, a Joe, wspierany przez swoją chwilową jedyną miłość, postanawia odmienić… nie, tym razem nie swoje życie, ale cały świat. Brzmi, przyznać to trzeba, przerażająco i ekscytująco jednocześnie. Bo Joe – wyzbyty wszelkich złudzeń co do własnej osoby (i profesorskiego zarostu), a za to wyposażony w nową partnerkę, jej pieniądze i niewątpliwie bezwzględną osobowość – nareszcie będzie mógł rozwinąć skrzydła. I ja, i świat, czekamy na to z zapartym tchem, mimo wszystko.

 

Agnieszka Stasiowska

Agnieszka Stasiowska

W filmie szuka różnych wrażeń, dlatego nie zamyka się na żaden gatunek. Uważa, że każdy film ma swojego odbiorcę i kiedy nie przemawia do niej, na pewno trafi w inne, bardziej skłonne ku niemu serce.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA