TOMMASO. Intymna wiwisekcja reżysera
Abel Ferrara ma łatkę skandalisty, ale to duże uproszczenie – jego kino po prostu lubi babrać się w sprawach wstydliwych, a zazębienie się wątków autobiograficznych z fikcyjnymi podrzuca pewne tropy interpretacyjne. Seksafery, Pasolini, polityka – dodajmy do tych „brudnych” tematów również uzależnienie, którego reżyser również już się nie wstydzi, a nawet stara się je przerobić w długich, intymnych sekwencjach mityngowych. W Tommasie mocuje się nie tylko ze swoim wizerunkiem, ale również własną przeszłością. Czy to wystarczy, aby zmienić nasze postrzeganie artysty, który zbyt mocno stara się szokować? Poniekąd, bo zadziwiająco dużo w tym wszystkim szczerości i ogłady.
Podobne wpisy
Tytułowy bohater, bo to w jego butach chodzimy przez cały seans, spędza całe dnie na powtarzalnych czynnościach, które innym mogą wydawać się przygodą, a dla niego są codzienną rutyną. Mam zazwyczaj problem z takimi bohaterami, ponieważ nie rozumiem ich świata, więc twórca filmowy musi sprowadzić ich egzystencję do czegoś, z czym znajdę emocjonalny łącznik. Tommaso ćwiczy z adeptami aktorstwa, próbuje napisać scenariusz, spędza czas z rodziną, a co najważniejsze – chodzi na mityngi AA, które trzymają go z dala od uzależnienia. Pomaga mu w tym również poszukiwanie duchowości albo, jak kto woli, równowagi psychofizycznej. Między jogą a kontemplowaniem życia skrywa się jednak ogromna pustka trawiąca duszę podstarzałego artysty, stale drżącego o los swój oraz bliskich. A my wchodzimy do jej wnętrza przez wiecznie zaciśnięte gardło.
Ferrara mógłby w tym momencie zirytować mnie po raz kolejny, snując narrację zbudowaną wokół życia artystycznej bohemy i budując mur pomiędzy „normalsami” a ludźmi żyjącymi w świecie większych spraw. Nic takiego się jednak nie dzieje, a obawy mężczyzny zakorzenione są w uniwersalnych problemach wieku średniego z wszelkimi jego cechami oraz grzechami. Jednym z wątków jest relacja ze sporo młodszą partnerką, czyli element zarówno słodki, gdy przekroczy się wiek Willema Dafoe, jak i przynoszący mnóstwo frustracji. Kreatywność oraz życie artysty stają się drugorzędne, a oświetlone zostają sprawy codzienne – praca, zakupy, relacja z córką, rozmowy z partnerką i obawa o jutro. Film o reżyserze kondensuje się wtedy do opowieści o uniwersalnych zaułkach w męskiej duszy.
W pewnym momencie wszystko przyśpiesza, codzienność staje się nieznośna, a sprawy artystowskie schodzą na dalszy plan. Górnolotne przemowy oraz osadzenie historii w świecie twórców filmowych na szczęście tracą na znaczeniu. I wtedy Willem Dafoe daje kolejny popis aktorstwa, bardzo wyciszonego i przejmującego. Nie jest to kreacja, która ociera się o szarżę, a w miejsce Dafoe mogłoby wskoczyć wielu innych odtwórców ról, jednak film ten nie przerywa dobrej passy jednego z najbardziej interesujących i magnetyzujących aktorów swojego pokolenia.
Rzym, kolejny bohater tej opowieści, to miejsce piękne, ale kamera ani razu nie zachwyca się miastem, tylko trzyma mocno za plecami Tommasa. Mężczyzny, w którym być może dojrzymy siebie, choć niekoniecznie już teraz. Gdy jednak przekroczymy pięćdziesiątkę, ta historia zapewne nabierze nowej głębi, ale już teraz można zdać sobie sprawę, że nie ma na co czekać. To, jak na film kontrowersyjnego, babrającego się w autodiagnozie reżysera, całkiem sporo.