search
REKLAMA
Recenzje

THE WATCHERS. Shyamalan: dziedzictwo [RECENZJA]

Reżyserka mogła wykonać lepszą robotę w konstruowaniu swojego własnego filmu, bo „The Watchers” ma po prostu wyraźne braki warsztatowe.

Tomasz Raczkowski

10 czerwca 2024

REKLAMA

Nazwisko sławnego rodzica to chyba w każdej branży błogosławieństwo i przekleństwo równocześnie. Wie o tym z pewnością Ishana Night Shyamalan, debiutująca właśnie w kinach horrorem The Watchers. Z jednej strony wchodząc w gatunek, z którym przez ostatnie dekady silnie kojarzony jest jej ojciec, reżyserka podejmuje ryzyko nieustannych porównań i dociekań na temat tego, ile z talentu rodzica płynie w jej żyłach (a nawet jeśli kariera M. Night Shyamalana po Niezniszczalnym to budząca sprzeczne opinie sinusoida, to nie da mu się odmówić statusu gwiazdy kina gatunkowego). Z drugiej strony na pewno stawiającej pierwsze kroki w branży autorce nie przeszkadza choćby fakt, że jej debiut został sfinansowany i sprzedany Warner Bros. przez posiadającego mocną pozycję ojca. W innych okolicznościach uznałbym, że nie ma sensu powtarzać ciągle tego kontekstu i lepiej skupić się na filmie. Ale jak pokazują The Watchers, Ishana bierze od ojca nie tylko spektrum zainteresowań gatunkowych i finansowe wsparcie, ale niemal cały zasobnik reżysersko-scenopisarski.

Adaptację powieści A.M. Shine zaczynamy w irlandzkim Galway z Miną (chyba niezbyt dobrze czująca się w horrorze Dakota Fanning) zblazowaną Amerykanką szukającą na uboczu Europy ucieczki od demonów przeszłości. Zanim jednak zapoznamy się z blondwłosą protagonistką, Shyamalan raczy nas prologiem, w którym dowiadujemy się, że na zachodzie Zielonej Wyspy znajduje się tajemniczy las skrywający mroczne sekrety, a potem widzimy, jak coś krzywdzi z przerażeniem przedzierającego się między drzewami mężczyznę. Kiedy więc w pierwszych kilkunastu minutach dowiadujemy się, że Mina ma przewieźć do Belfastu rzadki okaz tropikalnej papugi, można łatwo wydedukować, że dziewczyna wraz z ptakiem trafi do rzeczonego lasu i tam zostanie uwięziona oraz wplątana w grę o śmiertelnych stawkach.

To, co dzieje się po trafieniu Miny i papugi o imieniu Darwin do przeklętego lasu, zdradzają też obficie zwiastuny The Watchers. Chciałbym w tym miejscu zatrzymać się i wytknąć ten problem, bo dotyka on sporej liczby współczesnych filmów, również – a czasem myślę, że zwłaszcza – tych opierających się na twistach fabularnych. Zwiastuny filmu Shyamalan pokazywały pokaźny fragment narracji, sugerując nawet, że punktem wyjścia jest sekwencja, która w filmie realnie pojawia się dopiero w drugim akcie. W ten sposób i tak niewielkie pokłady zaskakiwania, jakie ma w sobie film, zostały w zasadzie przekreślone. Nie pomaga w tym też fakt, że The Watchers kompletnie nie umie trzymać kart przy orderach. Na wstępie dostajemy już sporo informacji, a Mina niemal zaraz po znalezieniu się w puszczy dowiaduje się od uwięzionej tam wcześniej trójki ludzi praktycznie wszystkiego, co będzie istotne fabularnie aż do ostatniego aktu. Mianowicie ludzie w nocy są obserwowani przez wielkie lustro weneckie przez nieznanej tożsamości i kształtu tytułowych „Obserwatorów”. Muszą przestrzegać szeregu zasad, które pozwala im przeżyć, ale nie mogą uciec z ostępów, nawiedzanych przez związane z irlandzkim folklorem siły. Potem oczywiście będzie eskalacja zagrożenia, zwrot akcji, konfrontacja i próba ucieczki, po czym epilog przynosi kolejny twist – jak to u Shyamalan(a).

Serwowane w The Watchers zwroty akcji są wyraźnie wtórne i wprowadzane w sposób bardzo mechaniczny, na siłę. W ogóle cała akcja jest napędzana przez ciąg mniejszych lub większych deus ex machina i korzystnych zbiegów okoliczności. Normalnie bym nie miał o to pretensji, bo zazwyczaj też niechętnie włączam się w dyskusje na temat logiki zdarzeń w narracji filmowej, zwłaszcza tej gatunkowej. Jednak w The Watchers zawieszenie niedowierzania jest wybitnie trudne – począwszy od losowej obecności wspomnianej papugi powtarzającej co jakiś czas slogan „spróbuj nie umrzeć”, poprzez przebieg kolejnych zdarzeń, aż po motywacje bohaterów. Cała fabuła trzyma się na taśmę klejącą i nie potrafi zaangażować, od razu odsłaniając niemal wszystkie karty, zupełnie nie wykorzystując możliwości budowania suspensu. Tylko kilka razy można poczuć jakieś napięcie, ale nie prowadzi to do niczego konkretnego w warstwie klimatu i ogólnej atmosfery historii.

Shyamalan pracuje z motywami ludowych podań i mitologii, sięga więc po klasyczne elementy folk horroru. Te są jednak wykorzystane zupełnie mechanicznie, bez poczucia, że reżyserka czuje temat swojego filmu i umie z nim coś interesującego zrobić. Tak naprawdę las mógłby być gdziekolwiek i mogłoby w nim czyhać cokolwiek, The Watchers sprowadzają się do standardowej ganianki między drzewami. Brakuje bardziej lokalnego klucza, również w warstwie formalnej. Shyamalan nie udaje się to, co cechowało chociażby Na Ziemi Wheatleya, gdzie mimo narracyjnych niedomagań całość kleiła się niepokojącym pogańskim klimatem. Można odnieść wrażenie, że dla reżyserki nie ma większego znaczenia, o czym jest jej film, bo wykorzystuje wszystkie elementy fabularne i konstrukcyjne tylko do budowania kolejnych generycznych straszaków i bezzębnych, wiszących w próżni dramaturgicznej twistów.

Ishana wpisuje się w filmografii dynastii Shyamalan trochę jak Brandon Cronenberg w tradycję Davida. W obu przypadkach dziecko na różne sposoby naśladuje, a niekiedy nawet imituje elementy charakterystyczne twórczości rodzica. Różnice tkwią w tym, że młody Cronenberg czerpał z bardziej solidnego, pozbawionego aż takiego przeszarżowania i niechlujności wzorca niż ten, na którym opierała się córka autora Szóstego zmysłu. Wydaje się też, że nawet w tym kontekście reżyserka mogła wykonać lepszą robotę w konstruowaniu swojego własnego filmu, bo poza powielaniem klasycznych „shyamalanizmów”, The Watchers ma po prostu wyraźne braki warsztatowe, których nie można tłumaczyć wpływem dziedziczonego bagażu. Co więcej, córce brakuje autentycznego zacięcia inscenizacyjnego, które nawet w słabszych filmach widać u ojca. Gdyby nie znane i charakterystyczne nazwisko spadkobierczyni Króla Plot Twistów byłaby kolejną wyrobniczką horrorów klasy B/C, w których telepie się parę ciekawych motywów, ale brak im klarownego spięcia i wykorzystania.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA