The Incredible Hulk
Jak to mówią, „nie od razu Rzym zbudowano”. Choć filmowe adaptacje komiksów Marvela od kilku lat święcą w kinach triumfy, początki nie były obiecujące. Za sprawą premiery Avengers: Czas Ultrona dobiega końca tzw. druga faza tego kinowego uniwersum, dlatego warto na moment cofnąć się do linii startowej. Pierwszy film MCU stoi na kompromitująco niskim poziomie, i nie bez powodu przez wielu, w tym i mnie, z trudem uznawany jest za prawowitego członka tej jakże szacownego rodziny. Mowa oczywiście o The Incredible Hulk z 2008 roku.
Nadchodząca kontynuacja przygód mścicieli zachęciła mnie do nadrobienia zaległości. Wcześniej nie było mi bowiem dane obejrzeć drugiego (po Hulku Anga Lee) filmu opowiadającego o przygodach zielonego superbohatera. Wrażenia? Po doświadczeniach z resztą marvelowskich produkcji i wzięciu pod uwagę faktu, że są koncepcyjnie spójne i stoją na wysokim poziomie realizatorskim, trudno było mi zaakceptować to, z czym się mierzę. Momentami wręcz przecierałem oczy ze zdumienia, nie dowierzając, że The Incredible Hulk na tle swych braci wypada tak źle.
Już nazwisko reżysera nie rokowało niczego dobrego. Louis Leterrier kojarzy się raczej z przeciętnym kinem akcji (spod znaku Transportera), którego fanem nigdy nie byłem i już nie zostanę.
Nie przypuszczałem jednak, że jego wizja przygód Hulka zapamiętana przez mnie zostanie jako najgorszy film w karierze reżysera.
Ale faktyczne problemu zaczęły się na etapie napisów początkowych. Choć byłem przygotowany, że rozpoczynający się film jest rebootem, to jednak szybko zorientowałem się, że zaprezentowanemu punktowi wyjściowemu zdecydowanie bliżej do sequela. Może nie dosłownie, ale obraz Leterriera kontynuuje jednak wątki fabularne z Hulka Anga Lee. Co gorsza, przez większość seansu odnosiłem wrażenie, że do pełnego zrozumienia historii, z którą obcuję, konieczne jest zapoznanie się z materiałem źródłowym, czy to w postaci wcześniejszych filmów czy komiksów. To trochę dziwne i kłopotliwe jak na obraz, wchodzący w skład pierwszej fazy. Zawarte w niej bowiem produkcje – tak jak pierwszy Iron Man, Kapitan Ameryka czy Thor – z zasady powinny charakteryzować się ukazaniem narodzin bohatera. Z punktu widzenia narracyjnego, być więc typem origin. W The Incredible Hulk te początki zademonstrowane są w telegraficznym skrócie podczas trwania czołówki, a właściwa fabuła zaczyna się wówczas, gdy Bruce Banner ukrywa się już w Brazylii. Nieobeznany z historią widz zada sobie w tym momencie pytanie: kim jest główny bohater i dlaczego jest ścigany? Przydałaby się zatem ta dwójka w tytule, by uniknąć nieporozumień lub by przynajmniej… nie zaliczać Leterriera do MCU.
Z perspektywy czasu da się zatem zauważyć, że twórcy nie mieli pomysłu na ten film. Po doświadczeniach z filmem Anga Lee i tym, jak został przyjęty zaliczając finansową klapę, obranie nowego kierunku było konieczne. Choć akurat ja należę do zwolenników pierwszej wersji Hulka: dłużyzny mi nie przeszkadzały, ale nade wszystko doceniałem starania o wyciśnięcia z typowej historii superbohatera czegoś więcej. Przynajmniej spróbowano wówczas nawiązać do podłoża literackiego, którym inspirował się Stan Lee przy tworzeniu postaci.
Chodzi oczywiście ukazywanie Bruce’a Bannera jako współczesnego Jekylla, a Hulka, jego alter ego, jako pana Hyde’a. Wątek zawierania w jednym ciele dualistycznej natury jest niezwykle ciekawy, a już zwłaszcza gdy doprawi się go rozważaniami nad zgubnymi skutkami tłumienia własnych emocji. Hulk to taki popkulturowy symbol tego, że rasowemu wzburzeniu czasem trzeba dać upust. Ponoć tęgie głowy z Marvela uważają, że postać ta lepiej radzi sobie, gdy jest częścią grupy, tłumacząc w ten sposób opory przed kolejnym rebootem jego historii. Nie mogę się z tym poglądem zgodzić, a to dlatego, że właśnie pozostając w grupie postać Hulka traci na swojej głębi i sprowadza się do roli destruktora, biorącego na klatę najsilniejsze ciosy. Ang Lee, choć nie ustrzegł się błędów, próbował jednak uderzać w nieco ambitniejsze tony, gdyż wiedział, jaki potencjał tkwi w tej postaci. Choć stworzył film przeciętny, to jednak w porównaniu do The Incredble Hulk robi wrażenie arcydzieła.
Pół biedy, gdyby problemy produkcji z 2008 roku tkwiły tylko w koncepcie fabularnym. W tego typu widowiskach zawsze przecież liczyć można na świetne sceny akcji. Nic z tego:
The Incredible Hulk poległ także w wielu aspektach realizacji, tym samym nie dając wiele przyjemności z seansu.
Począwszy od muzyki i jej tragicznego akcentowania (sugerującego wszelkie podniosłe tony), przez fatalnie nakręcone sceny akcji i na równie fatalnie wyglądających (w tym wizji głównego villaina) efektach CGI skończywszy. Negatywną wizytówką filmu pozostanie dla mnie scena, w której Hulk za dnia na trawniku opiera się atakom wojska – pomijając jej kompozycję, da się zauważyć, że dzienne światło nie sprzyja w niej efektom wizualnym, gdyż rażą niedopracowaniem, zwłaszcza w momentach wybuchu ognia. Z nostalgią odwołać się wówczas można do pamiętnej sceny na pustyni z Hulka Lee.
Aktorstwo także pozostawia wiele do życzenia. Liv Tyler pewnie zagrała na miarę swoich możliwości, więc trudno ją winić, ale już tacy aktorzy jak Roth, Hurt czy przede wszystkim Norton mają przecież w sobie pokłady do tego, by wynieść nawet źle rozpisane role na wyższy poziom. W ich wypadku jakościowa poprzeczka została jednak obniżona, bo ich gra ociera się o groteskę, zakrawając momentami o nieświadomą autoparodię (Norton przypominał mi trochę niedorajdę z pierwszej połowy Podziemnego kręgu, tylko że w filmie Leterriera pozostał nim do końca). Tymi rolami z pewnością aktorzy nie będą chwalić się w swoim CV.
Jestem oczywiście pełen podziwu wobec tego, w jaki sposób kinowe uniwersum Marvela się rozkręciło i jak dobre (bo spójne koncepcyjnie i stylistycznie) filmy później w jego ramach zostały popełniane. Osobiście zawsze bardziej interesowałem się tym, co dzieje się po drugiej stronie barykady, czyli w stajni DC, ale fakt, że Marvel potrafił mnie swoimi pomysłami do siebie przekonać, świadczy tylko na ich korzyść. Pamiętajmy jednak, że długofalowy koncept budowania uniwersum zaczął się od falstartu. Bo nawet jeśli The Incredible Hulk jest najstarszym bratem, który zapoczątkował płodny okres w rodzinie, to wiele wskazuje na to, że jest bękartem.
korekta: Kornelia Farynowska