Terminator: Genisys
Terminator o twarzy i ciele Arnolda Schwarzeneggera powrócił. Znowu. Jest jednak jakiś inny, niby starszy, a jednocześnie bardziej infantylny. Najwyraźniej to prawda, co mówią, że głupiejemy na stare lata. Piszę to z całym szacunkiem dla Austriaka, który daje z siebie wszystko i wyjątkowo swobodnie czuje się w nowej odsłonie słynnej serii. Problem polega na tym, że być może nie powinien.
Nie kryję się z tym, że Terminator Genisys nie podobał mi się. Ma w sobie dużo śmiałości, aby co rusz konfrontować się ze swoimi uznanymi poprzednikami, lecz ani razu nie udowadnia swojej wyższości nad nimi. Scenarzyści chcą być sprytni w tworzeniu kolejnych paradoksów i odwołań do klasyków Jamesa Camerona do tego stopnia, że po pewnym czasie padają ofiarami własnych ambicji – nie liczy się historia, lecz frajda z tworzenia jej ze znanych nam już elementów. Wydaje mi się, że jest to zabawa jednostronna, choć dosyć żywiołowe reakcje publiczności mówią, co innego. Gdybym był równie przewrotny jak nowy Terminator, zatytułowałbym swoją recenzję Land of Confusion.
Fabuła zasadza się na znanej z części pierwszej próbie uratowania młodziutkiej Sary Connor przed wysłanym z przyszłości Terminatorem, zaprogramowanym, aby ją zabić. Jego śladem podąża Kyle Reese, waleczny żołnierz, a jednocześnie najlepszy przyjaciel przywódcy ruchu oporu, Johna Connora. Widzimy zresztą obu w walce przeciwko Skynetowi, sztucznej inteligencji odpowiedzialnej za bunt maszyn i bardzo niewesołą dla ludzi przyszłość. Kyle z roku 2029 trafia do 1984, gdzie okazuje się, że a) Sarah wcale nie jest taka bezbronna i nieświadoma, jak sądził, i b) ma po swojej stronie Terminatora, który opiekuje się nią już od 10 lat. Wydarzenia znane z poprzednich filmów są zatem wymazane, i wszystko staje się możliwe, łącznie z tym, że John Connor może wcale się nie narodzić.
[quote]Warto sobie odświeżyć przynajmniej dwie pierwsze części Terminatora, aby nie pogubić się w zawiłościach fabularnych.[/quote]
Wtedy jednak ryzykujemy bezpośrednie porównanie, które może nie wyjść filmowi Alana Taylora na zdrowie. Zrekonstruowanie niektórych scen i bohaterów oryginału dawało duże pole do popisu, lecz niemal każdy nowy element co rusz krzyczy „Podróbka! Podróbka!”. Grający Reese’a Jai Courtney nie jest chudym desperatem, w którego wcielił się dawniej Michael Biehn, zaś Emilii Clarke daleko do Lindy Hamilton, w dużej mierze dlatego, że nowa Sarah Connor przypomina dziecko udające twardą killerkę. Tak samo Schwarzenegger nie jest tym samym Schwarzeneggerem, jakiego pamiętamy, natomiast Jason Clarke to John Connor, zupełnie niepodobny do poprzednich wcieleń. Co rodzi pytanie, czym jest nowy Terminator, skoro nawet kultowy T-800 budzi nasze wątpliwości.
Pamiętam, jak krytykowano część trzecią, gdy ta zawitała do kin. Pisano, że nie miała duszy, była cieniem filmów Camerona, zaś sam Arnold był już za stary do roli tytułowej. W Genisys nie ukrywa swojego wieku, a wręcz się z nim obnosi, tak jakby nauczył się, że pewne rzeczy należy po prostu zaakceptować. Tak samo i ja, podczas seansu nowego filmu postanowiłem nie porównywać i na chwilę zapomnieć o powadze, która cechowała dwa pierwsze obrazy. Koncentrując się na różnicach łatwo znaleźć klucz do zrozumienia zamierzeń twórców.
Tak jak wszystkie wcześniejsze Terminatory były opowieściami o walce człowieka z maszyną, gdzie my jesteśmy tymi dobrymi, zaś technologia tą złą, tak tutaj dochodzi do znaczącej zamiany. Ludzi zastąpiły nowe modele – bohaterów niby rozpoznajemy po nazwiskach, lecz są dla nas sztuczni, wyprani z wszelkiej autentyczności. Nie ma znaczenia, co zrobią, ani kiedy to zrobią, bo mają w głowach przyszłość i przeszłość, które najwyraźniej można formować na różne sposoby. (Była sposobność, aby wykorzystać takie myślenie, ale nic nie zrobiono z sytuacją, gdy to Reese’owi bardziej zależy na dobru Johna niż jego matce. Jakże to logiczne i oczywiste, wszakże Sarah jeszcze go nie urodziła.) Dochodzi nawet do tego, że to człowiek przeobraża się w „elektronicznego mordercę”, mając przeciwko sobie terminatora bardziej ludzkiego od wszystkich innych bohaterów. Nie do pomyślenia.
[quote]Czy to źle, że ewolucja serii sięgnęła swoich podstaw, niejako zdradzając człowieka na rzecz maszyny? Twórcy stawiają na głowie ideały Camerona, choć nie umieją dojrzeć, czego dokonali.[/quote]
Zamiast skupić się na terminatorze Schwarzeneggera, który musiał „przeżyć” 33 lata w ukryciu, wolą skakać po czasoprzestrzennej szachownicy pionkami Sary i Reese’a, nudnymi imitacjami pamiętnych postaci. Już nawet nie spektakl zniszczeń i dźwięk uderzeń metalu o metal się liczy, lecz rzekoma pomysłowość i biegłość scenarzystów w tworzeniu wariacji scen i tematów z oryginału. Parę razy wychodzą obronną ręką z bajzlu, jaki sami stworzyli („John Connor za dużo mówi”), częściej jednak film staje się żartem, na dodatek zamierzonym. Ci, dla których już trzecia część miała za dużo dowcipów, nie mają teraz czego szukać w kinie.
Zresztą słowo prześmiewczy nieźle oddaje to, co dzieje się na ekranie, a jednocześnie ukazuje, jak bardzo seria przeobraziła się, stając się nie tyle parodią, co raczej swoistym katalogiem najbardziej charakterystycznych elementów cyklu.
Na pytanie, czy film Taylora mi się podobał, nie mogę odpowiedzieć twierdząco, bo właściwie stanowi reboot, na który nie godzę się. Lecz z drugiej strony nowy Terminator zakłada, że dwie rzeczywistości mogą istnieć obok siebie, nie wadząc sobie. Dzięki temu Genisys od pewnego momentu ogląda się bez zgrzytania zębami, za to z zainteresowaniem, a przede wszystkim ze świadomością, że nie tylko bohaterowie, ale i my, widzowie mamy wybór.