TED 2. Oczopląs atrakcji
Autorem recenzji jest Adrian Bobrowski.
Seth MacFarlane to bardzo utalentowany człowiek, który słynie z niewybrednego i często wulgarnego humoru. Za sprawą “Teda” w 2012 postać ta, będąca do tej pory w ukryciu dzięki animowanemu “Family Guy”, pojawiła się w świadomości wielu widzów, a jego komedia została dobrze oceniona przez krytyków i zarobiła kupę kasy. Kwestia sequela była kwestią czasu.
“Ted 2” już nie ma pieprznięcia jedynki i choć często żarty są powielane, co czyni je nieśmiesznymi, to podczas seansu uważny i obeznany w popkulturze widz znajdzie parę perełek, które powinny zostać w pamięci na dłużej niż powrót do domu z kina. Sequel, jak to sequel, nie rzuca na kolana, ale jeśli komuś podobała się jedynka, to na dwójce się nie zawiedzie. To jednocześnie największa zaleta, jak i wada.
[quote]Raz, dwa, trzy. Tyle sekund MacFarlane głowił się nad scenariuszem dla swojego kolejnego filmu.[/quote]
Dziwi mnie, że tak ogarnięty i kreatywny człowiek (biorąc pod uwagę jego dorobek) nie potrafił wymyślić niczego bardziej oryginalnego. Rozumiem, że to komedia o przeklinającej i jadącej po bandzie przytulance, ale branie się za te same żarty jest lekko żenujące. Jednak największym grzechem jest to, że są niemiłosiernie przeciągane. Ted 2 można porównać do Kac Vegas, gdzie znakomita formuła i pewnego rodzaju zaskoczenie kończą się na części pierwszej.
Nie mam zamiaru się aż tak pastwić, tym bardziej, że całość w jakiś sposób (czarodziejski) się broni, w dużej mierze dzięki Amandzie Seyfried, która gra prawniczkę amatorkę marychy i dzięki temu idealnie pasuje do pary Ted – John. Świetnie się uzupełniają i tworzą zgrane trio. Aktorka bardzo dobrze zastąpiła Milę Kunis i jak widać znalazła z twórcą Family Guya wspólny język realizując dwa filmy w odstępie niecałych dwóch lat. Mark Wahlberg za to sprawia wrażenie zmęczonego rolą, ale to ciągle stary dobry John stanowiący tło do znacznie ciekawszego Teda.
Pomijając już humor, w którym głównym składnikiem są płyny ustrojowe, film ma naprawdę dobre momenty (kapitalna scena trollowania stand-upu). W pewnym momencie, a w szczególności finale, jest tak dużo różnych nawiązań i wyśmiewania superherosów z innych produkcji, że widz dostaje oczopląsu. Dużo się dzieje, natomiast miałem wrażenie, że reżyser stara się zmieścić aż nadto odwołań do popkultury, czy satyry na Stany, co się połowicznie udało. Z jednej strony wielki przesyt tym, co widać na pierwszym i drugim planie,a z drugiej strony, temat równości społecznej i praw obywatelskich, które są wielokrotnie wspominane i stanowią część głównego wątku, są niewykorzystane. Czyli… niedosyt. Fabuła zgubiła się w festiwalu gagów. Szkoda, bo pole do komicznych i bardzo odważnych manewrów było w tym przypadku olbrzymie. Szanuję u MacFarlane’a brak tabu i poprawności politycznej w jego produkcjach, bo ta wdziera się drzwiami i oknami dosłownie wszędzie, ale to nie znaczy, że musi sięgać po najprostsze środki, bez pewnego typu ryzyka, w myśl zasady zrobić by z(a)robić.
Jest w tym wszystkim jednak coś, co głównie wyznacza, czy komedia jest dobra, czy zła. Tym czymś jest zabawa i śmiech, a tego odmówić Tedowi nie można. Na seansie towarzyszyło mi kilkadziesiąt osób, które co chwilę wybuchały śmiechem. Być może spowodowała to atmosfera kina, być może papugowanie w myśl zasady: jeden się śmieje i dziesięciu za nim, ale film spełnił swoją rolę. Osobiście bawiłem się nieźle i choć wiele filmowi można zarzucić, ale co z tego, skoro spełnia swoją rolę i po seansie jest się szczęśliwym jak Ted po spaleniu jointa.
https://www.youtube.com/watch?v=ZZDzc-l3eQE