Szybcy i wściekli 7 – recenzja na TAK
Kiedy 30 listopada 2013 roku świat obiegła wiadomość o tragicznej śmierci Paula Walkera, przyszłość serii stanęła pod znakiem zapytania. Zdjęcia do Szybkich i wściekłych 7 wstrzymano, zaś niektórzy aktorzy, w tym Vin Diesel, zaczęli rozważać rezygnację z dalszej pracy nad przynoszącą miliony dolarów marką. Ostatecznie, po początkowym zamieszaniu i kilku plotkach o zakończeniu produkcji, Paula zastąpili jego bracia oraz efekty grafiki komputerowej. Cała ekipa zebrała się, aby ponownie zapewnić nam całą masę wysokooktanowej akcji.
Szybcy i wściekli 7 są bezpośrednim nawiązaniem do wcześniejszych filmów i ich kontynuacją. Tym razem przeciwnikiem naszej paczki zostaje Deckard Shaw, były brytyjski agent specjalny, który zamierza pomścić swojego brata Owena. Nasi bohaterowie muszą znów porzucić rodzinne życie i kolejny raz zasiąść za kółkiem supersamochodów, aby powstrzymać złych ludzi i zapewnić spokój swojej rodzinie.
Kiedy James Wan zmienił na stołku reżysera Justina Lina zapowiedział, że seria przejdzie metamorfozę, a jej kolejna odsłona będzie utrzymana w duchu kryminałów z lat 70. Biorąc się do pracy chyba sam nie wierzył we własne słowa, bo Szybcy i wściekli 7 jest niemal dokładnie takim samym filmem, jak pozostałe części. To produkcja, w której scenariusz jest jedynie pretekstem do pokazania serii wybuchów, bijatyk, wyścigów i kolejnych nieprawdopodobnych sytuacji. Niestety okazuje się, że i to można zepsuć, bo Wan nie ma odpowiedniego wyczucia w pokazaniu scen akcji. Wszystko jest zbyt rwane i chaotyczne, niektóre ujęcia dłużą się niemiłosiernie, a sztuczki reżysera sprawiają, że widz jest zdezorientowany tym, co dzieje się na ekranie. Kolejnym minusem produkcji jest niezdecydowanie. Twórcy sami nie wiedzą, czego się złapać, przez co motyw zemsty już po kilkunastu minutach schodzi na dalszy plan i zostaje zastąpiony wątkiem rządowym, zaś postacie wędrują od jednej lokacji do następnej. W poprzednich częściach mieli konkretne zadanie i poruszali się maksymalnie po dwóch, trzech miejscach. Tutaj są rzucani z Los Angeles do Dubaju, z Dubaju na Kaukaz, z Kaukazu na Dominikanę, itd.
[quote]Jeśli jednak przymkniemy na to wszystko oko, dostaniemy praktycznie ten sam produkt, co przy poprzednich dwóch częściach i ponownie nie będziemy mogli oderwać wzroku od tego, co dzieje się na ekranie.[/quote]
A dzieje się wiele! Samochód przebijający się przez trzy wieżowce w Dubaju, dron obracający pół Los Angeles w ruinę, samochody na spadochronach, The Rock z minigunem i wiele, wiele innych, aż trudno złapać oddech. Akcja jest pierwszorzędna i gwarantuje masę emocji, jeżeli oczywiście uświadomimy sobie, że bohaterowie to niemal niezniszczalni herosi.
Na szczęście to, co najważniejsze w tych filmach pozostało bez zmian. Ekipa i chemia pomiędzy poszczególnymi członkami zespołu jest dokładnie taka sama jak we wcześniejszych odsłonach. Dom to wciąż samiec alfa, dla którego najważniejsza jest rodzina, Brianowi brakuje akcji i pozostaje w dysonansie między życiem dawnym a nowym, w którym nie może się odnaleźć. Letty wciąż ma amnezję, Roman to niepoprawny żartowniś, Tej cały czas sprowadza go na ziemię i Hobbs, który dostaje najlepsze teksty i z którego żartują nawet twórcy. To nadal te same sympatyczne postacie, które co chwila przerzucają się onelinerami i dogadują sobie, wywołując uśmiech na naszej twarzy. Pojawiają się także nowi bohaterowie, między innymi Kurt Russel jako przyjazny agent rządowy, który najprawdopodobniej zostanie z nami na dłużej, oraz niesamowity Tony Jaa i Ronda Rousey, która z uśmiechem na twarzy tłucze bohaterkę Michelle Rodriguez. Seria puszcza oko do widza, momentami jest autoironiczna i śmieje się ze swoich wad, co także jest ogromnym plusem. Nie traktuje siebie poważnie i doskonale wie, jakim kinem jest. Jeżeli ktoś pójdzie na seans z takim samym nastawieniem, będzie się bawił znakomicie. W przeciwnym wypadku odradzam wizytę w kinie.
Technicznie to wciąż najwyższa półka, w końcu 250 mln dolarów wydanych na produkcję do czegoś zobowiązuje. Szkoda tylko, że praktyczne efekty specjalne, których w filmie jest sporo, często giną w natłoku CGI. Także w kwestii doboru muzyki Szybcy i wściekli nie zmienili się ani trochę.
Wiele osób wybierze się do kina zapewne po to, żeby zobaczyć, jak rozwiązano wątek Briana oraz jak zastąpiono Paula Walkera w niektórych scenach. Tych, których zżera ciekawość można uspokoić. Zarówno w pierwszym, jak i drugim wypadku wyszło świetnie. CGI jest praktycznie niezauważalne i tylko wprawiony widz zorientuje się, kiedy na ekranie pojawia się aktor, a kiedy są to jego bracia z naniesioną cyfrowo twarzą lub wytwór komputera. Także zakończenie wypadło znakomicie, zaś ostatnia scena to piękna metafora i klamra spinająca te 14 lat w jedną całość. Widać, jak bardzo ekipa zżyła się ze sobą, bo emocje w ostatniej scenie potrafią ścisnąć za gardło i sprawić, że zrobi nam się przykro.
[quote]Mimo całego uwielbienia dla tej serii i sentymentu, jaką ją darzę, nie mam szczególnej ochoty na kolejne części. Wraz z Paulem Walkerem umarła jej bardzo istotna część, a i sama formuła nieco się wypaliła i jednak trochę męczy.[/quote]
Nie wiem, co twórcy musieliby wymyślić tym razem, aby ponownie przyciągnąć mnie przed ekran – chociaż domyślam się, w jakim kierunku pójdą – ale chyba potrzebuję trochę odpoczynku. To była wyjątkowa przejażdżka. Przez te 14 lat przyzwyczaiłem się do bohaterów i przywiązałem do nich, ale chyba czas trochę odpocząć. Szybcy i wściekli 7 w idealny sposób zamykają pewien etap.
korekta: Kornelia Farynowska