SZPIEG WŚRÓD PRZYJACIÓŁ. Najlepsi w swoich fachu
W słynnym wywiadzie dla BBC, o którym Alexander Cary wzmiankuje na początku serialu, Kim Philby, a za nim wyśmienity w tej roli Guy Pearce, tłumaczy się ze swoich relacji z komunistami. Z papierosem w ręku, Philby czaruje dziennikarzy swoją elokwencją, wyćwiczoną wiarygodnością i opanowaniem. W rzeczywistości ten arcyszpieg już od dawna grał swoim rodakom na nosie, donosząc za żelazną kurtynę, czym podsycał plotki o swojej zdradzie.
Szpieg wśród przyjaciół opowiada o następstwach tego największego skandalu w brytyjskich służbach wywiadowczych. Z jednej strony mamy tutaj Nicholasa Elliotta – wzorowego oficera MI6, który spowiada się swoim przełożonym ze spotkania z Philbym w Bejrucie, stając się tym samym ostatnim ogniwem, które może rzucić światło na wywrotową działalność swojego przyjaciela. Z drugiej, śledzimy samego Philby’ego i jego proces aklimatyzacji w Rosji po ucieczce z Londynu. W odróżnieniu od książkowego oryginału – serial jest adaptacją książki Bena MacIntyre’a – gdzie wszystko kręci się wokół Philby’ego, Cary wymierza punkt ciężkości mniej więcej pośrodku. Osią fabuły staje się przede wszystkim relacja dwóch zasłużonych agentów, którzy w licznych retrospekcjach wracają do swojej przyjaźni i wspólnej służby wywiadowczej.
Narracja Szpiega wśród przyjaciół rządzi się swoimi, niemalże akademickimi, zasadami, którym daleko chociażby do bondowskich konwencji. To przeprawa wymagająca od widza dużych pokładów cierpliwości, ponieważ wszystko tutaj jest na serio i rzadko opuszcza agencyjne mury. Zapomnijmy zatem o rwącej akcji oraz strzelaninach. Aktorzy tego spektaklu siedzą przy stole, przeglądają dokumenty i używają starych, ale skutecznych gadżetów szpiegowskich, z których najbardziej zaawansowany technicznie wydaje się telefoniczny podsłuch. Wierne trzymanie się realiów i przywiązanie do dialogów otwiera szerokie pole do działania dla techników odpowiedzialnych za oprawę serialu. Faktycznie Szpieg wśród przyjaciół, wygląda zjawiskowo. Wiele scen odbywa się na zasadzie kontrastu – rozjaśniony i pulsujący życiem Londyn kontra pogrążona w szarości, aczkolwiek zaskakująco namacalna Moskwa. Podobnie stroje oraz pieczołowite trzymanie się detali charakterystycznych dla lat 60. Ale również fabularnie – próżno szukać tutaj dróg na skróty oferowanych przez amerykańskie podwórko serialowe, gdzie dawno niewidziani bohaterowie muszą uzasadnić swoją nagłą obecność historyjką: kim są, gdzie się urodzili i jaki rozmiar płaszcza noszą. Tutaj widz musi wykazać się niezwykłą samodzielnością, by połączyć wszystkie elementy układanki i pokonać statyczność akcji, przypominającej przerośnięty dział administracji w budynku rządowym.
Pomóc przy tym ma w szczególności znakomita obsada. Guy Pearce jest zepsutym i skompromitowanym agentem, którego jedyną podporą, oprócz wspomnień i literatury, wydaje się alkohol. To niszczony przez wódkę utracjusz chcący wykrzesać iskrzącą się na obczyźnie brytyjskość, raz wymagając od Rosjan znajomości angielskiego, a wcześniej fiksując się na pozornie luksusowych – bo angielskich – butach, które, jak się okazuje, w Moskwie noszą wszyscy, jak kapcie po domu. Damian Lewis jako Nicholas Elliott również nie stroni od trunku, aczkolwiek traktuje go jak nobilitujący atrybut, coś nieszkodliwego. Jego bohater jest przenikliwy i uważnie dobiera słowa, co doskonale rozumie sam Alexander Cary, znający jego ekranowe potrzeby. Lewis ma niewątpliwie wobec scenarzysty ogromny dług, bo to on wprowadził go na serialowe salony, pisząc Homeland, czym święcił branżowe triumfy. Tutaj Lewis jest przede wszystkim Anglikiem, a wszystkie rozterki zachodzące w jego szpiegowskim układzie nerwowym dzieją się pod skórą. Razem z Philbym obaj panowie oddają ducha uprzywilejowanych absolwentów elitarnych uczelni. Są taktowni, obeznani ze sztuką. Traktują swoją pracę jak grę, w której niemożliwe jest zachowanie autentyczności i tożsamości, na co kładziony jest nacisk głównie w osobie Philby’ego.
Twórcy serialu próbują nam pokazać, że praca agenta to samotne przedsięwzięcie, prawie zawsze skazane na niepowodzenie społeczne i emocjonalne. Wielokrotnie obnażają ich słabości, nie tylko podkreślając zamiłowanie do kielicha, ale również – gdy przychodzi im rozprawić się z przeszłością. W niej przyjaźń wydaje się bardzo płynnym zjawiskiem, nawet jeśli jednym z niewielu świadczącym o uczłowieczeniu bohaterów. A jeśli już o byciu człowiekiem mówimy – to nie sposób nie wspomnieć o Annie Maxwell Martin jako Lily Thomas, rzetelnie wykonującej swoją pracę agentce, która z różnym skutkiem balansuje pomiędzy siatką wywiadowczą a życiem prywatnym.
Szpieg wśród przyjaciół to wyzwanie – niczym wytrawna zagadka odbijająca się echem po gmachu MI6 nad brzegiem Tamizy. Czy stanowi odtrutkę na galopującą serialozę, gdzie wszyscy prowadzeni są za rączkę, a operator nie nadąża z ilością ujęć? Być może. To szpiegostwo na poważnie, obnażające konsekwencje, jakie ponosi jednostka, gdy nie po drodze jej z krajem oraz panującą w nim ideologią. To szpiegostwo, które czerpie garściami z literackich dzieł Johna le Carré’a, a które skutecznie przekładali na ekran Martin Ritt w Szpieg, który przyszedł z zimnej strefy i Park Chan-wook w Małej doboszce. Serialowa ekranizacja autentycznej historii, którą zapisał MacIntyre, jest trudna, być może momentami zbyt trudna, ale przez to niezwykle satysfakcjonująca.