Szepty
Przyznaję, że jestem filmowym pragmatykiem. Jeśli film nie potrafi wpisać się w swe podstawowe założenia gatunkowe, wypełnić roli do jakiej został powołany, nie jest praktyczny, nie jest skuteczny. Mowa oczywiście o skuteczności rozumianej jako dotarcie do widza z szeroko pojętą estetyczną satysfakcją, dostarczeniu mu przeżyć z jakimi się liczył i jakich oczekiwał, wybierając daną pozycję repertuaru. Tak jak melodramat ma wzruszać, komedia śmieszyć, horror powinien nas straszyć. Jak odnieść się do filmu, który choć swej roli spełniać nie potrafi to jednak momentami intryguje klimatem i realizacyjnym ogółem? Podejść bezwzględnie pragmatycznie.
Szepty, w reżyserii Nicka Murphy’ego, to klasyczny przykład horroru gotyckiego. Podgatunku trochę zapominanego, choć za sprawą tegorocznej Kobiety w czerni, coraz częściej dochodzącego do głosu. Elementy charakterystyczne są w nim stałe i niezmienne. Stary zamek lub inny budynek usytuowany na odludziu, duchy lub inne zjawy straszące, szepty, skrzypy, wszechogarniający mrok i inne paranoje stanowią podstawę klimatu tej gotyckiej odmiany grozy. Film Murphy’ego, choć idealnie wpisuje się w znaną stylistykę, miewa duże problemy z umiejętnym jej gospodarowaniem.
Fabularnie Szepty nie zaskakują nas niczym nowym, opierają się bowiem na znanych w podgatunku kliszach. Akcja umieszczona jest w pierwszej połowie XX wieku. W pewnej szkole z internatem dla chłopców, zbyt często dochodzi do tragicznych wypadków. Jej władze postanawiają wynająć Florence Cathcart (Rebecca Hall), kobietę której profesja przypomina kogoś na wzór pogromcy duchów. Demaskuje ona jednak głownie spirytualistyczne mistyfikacje, złudnie wierząc, że w końcu porzuci swój sceptycyzm i znajdzie klucz do świata, który pochłonął jej bliskich. Dostaje ku temu wyjątkowe możliwości, gdyż nowe zlecenie zdaję się należeć do tych, do których zrozumienia nie należy angażować racjonalnych środków.
Każdy z nas jest w stanie przewidzieć rozwój wydarzeń. Nie to stanowi jednak największą bolączkę tego filmu, gdyż sztampa w horrorach jest zjawiskiem nader powszednim. Nie przysparza ona problemu, jeśli twórcy choć na chwilę porzucą odtwórczy kostium i zaskoczą nas czymś świeżym. Nie stanowi ona problemu tym bardziej, gdy horror na niej zbudowany porządnie nas wystraszy. W Szeptach nie możemy jednak liczyć na żaden rodzaj filmowego zaskoczenia. Cóż z tego, że początek filmu zapowiada się nad wyraz intrygująco, jeśli po jakiś czterdziestu minutach, za sprawą kilku chybionych rozwiązań scenariuszowych, cały pieczołowicie budowany klimat staje się miałki i obojętny w odbiorze. Trudności w stopniowaniu napięcia oraz błahość poszczególnych scen grozy, które takie być raczej nie powinny, obnażają braki w sile tego projektu. Sile, która pozwoliłaby myśleć o nim wyższej niż w kategoriach przeciętności.
Cel nie został osiągnięty. Efektywności w operowaniu strachem nie odczułem. Fabuła mnie wynudziła, a końcówka pozostawiła bez refleksji. Film, który perfidnie bazuje na fali popularności Innych i Sierocińca, ani na chwilę nie zbliżył się do poziomu swoich konwencyjnych poprzedników. Już nie intryguje i nie zaskakuje jak ten pierwszy, i na pewno nie wzrusza jak ten drugi.