ŚWIĄTECZNY DUCH. Daj się porwać na kolędowanie z Ryanem Reynoldsem
Kategoria „film świąteczny” jest dość pojemna, choć od jakiegoś czasu kojarzy nam się albo z powtórkami Kevina samego w domu, albo z kolejnymi sequelami Listów do M. (w kinach właśnie śmiga część piąta!), albo ze świątecznymi romansidłami, w których specjalizuje się już nie tylko Hallmark czy Lifetime, ale i Netflix. Co jakiś czas jednak ktoś podejmuje próbę stworzenia nowego świątecznego klasyka i – zazwyczaj – ponosi sromotną klęskę. Świąteczny duch wydaje się jednak mieć wyjątkowo mocne papiery, by stać się takim gwiazdkowym klasykiem – jest tu Charles Dickens, Ryan Reynolds, Will Ferrell i Octavia Spencer, a do tego musicalowi tytani mający na koncie genialne utwory do La La Land i Króla rozrywki. Czy film Seana Andersa ma zatem szansę, by w tym roku konkurować z McAllisterami i Griswoldami o świątecznych widzów?
Świąteczny duch to musical Apple TV+, o którym głośno było już ponad rok temu, kiedy to Ryan Reynolds ogłosił, że to właśnie film Seana Andersa będzie jego ostatnim na jakiś czas. Na aktorskim urlopie nie wytrzymał jednak zbyt długo, już w połowie tego roku kręcił bowiem kolejne produkcje. Biorąc jednak pod uwagę, że kanadyjski gwiazdor w ostatnich kilku latach nie zwalniał tempa ani na moment, Świąteczny duch ma bez wątpienia wyjątkowe znaczenie w jego CV. Jak więc ten sarkastyczny przystojniak sprawdza się w gwiazdkowo-musicalowym repertuarze? Zadziwiająco dobrze. Choć pod względem umiejętności wokalnych bliżej mu do innego kanadyjskiego Ryana, Goslinga, niż do swojego serdecznego przyjaciela Hugh Jackmana, to Reynolds w Świątecznym duchu zupełnie nie zdradza musicalowej tremy. Gwiazdor Deadpoola śpiewa i tańczy jak natchniony, choć w niejednym wywiadzie przyznawał, że nauka tych dwóch czynności była dla niego trudniejsza niż cokolwiek innego w jego niekrótkiej już przecież aktorskiej karierze.
Świąteczny duch to uwspółcześniona i zremiksowana wersja Opowieści wigilijnej Charlesa Dickensa, w której Ryan Reynolds wciela się w Clinta Briggsa, marketingowego spin doctora, który jest kimś w rodzaju dzisiejszego Ebenezera Scrooge’a. Cynicznego i zepsutego mężczyznę zmienić chce Duch Obecnych Świąt (w tej roli Will Ferrell), działający do spółki z Duchami Świąt Przeszłych (Sunita Mani) i Przyszłych (Tracy Morgan), a że jakiś czas temu pan Briggs uznany został za „niereformowalnego”, sprawa nabiera wymiaru ambicjonalnego. Problem w tym, że Clint wydaje się mieć odporny na duchowe przemiany i wodzi Ducha Obecnych Świąt za nos – do tego stopnia, że ten zaczyna zastanawiać się nad własnym losem i przyszłością. Wkrótce okazuje się, że panowie mają sobie nawzajem sporo do zaoferowania, choć będą musieli przejść przez bardzo wiele, by to wreszcie zrozumieć. Gęsto przeplatany piosenkami oscarowego duetu Benj Pasek–Justin Paul, Świąteczny duch to idealna gwiazdkowa przygoda: pełna dynamicznej akcji, świadomego kiczu, naprawdę imponująco wyglądających efektów specjalnych i przyjemnego humoru, a przede wszystkim prawdziwej świątecznej atmosfery. W filmie Andersa chodzi o to, co w Gwiazdce najważniejsze – poszukiwanie dobra, pojednanie, odnajdywanie w sobie tego, co w nas najlepsze.
Świąteczny duch bawi w subtelny sposób – dorośli docenią autotematyczny humor („Czy naprawdę musimy znowu śpiewać?”), kreatywny dialog z literackim pierwowzorem, do młodszych widzów przemówią bardziej fizyczne, slapstickowe gagi, których także tu nie brakuje. Gdy nie bawi, film Andersa szczerze wzrusza i wprawia w zadumę – także nad tym, w jakiej kondycji jest współczesna ludzkość. Świąteczny duch spełnia wszystkie wymogi świątecznego filmowego hitu – mam nadzieję, że, podobnie jak ja, znajdziecie na niego czas, gdzieś między karpiem, kutią a Kevinem.