SUPER. Bohater, przy którym płaczliwy Batman może się schować
Produkcja filmu Batman – początek w reżyserii Christophera Nolana kosztowała 150 milionów dolarów. Sequel – Mroczny Rycerz pochłonął 185 milionów, a budżet ostatniego rozdziału nowej sagi o Batmanie wyniósł 250 milionów. To w sumie daje grubo ponad pół miliarda dolarów. Raczej słabo znany James Gunn za skromne 2,5 miliona zrobił to lepiej. W dodatku w konwencji momentami absurdalnej czarnej komedii o wyraźnie hipsterowskim klimacie (!).
Brzmi nieprawdopodobnie, prawda? Oj, ja też podchodziłem z dystansem do tej produkcji. Raz, że już na poziomie zwiastuna da się odczuć alternatywne zapędy reżysera, dwa, że w obsadzie znalazła się Ellen Page, której najzwyczajniej w świecie nie trawię. Ostatnio chciałem włączyć sobie do poduszki film, który bardzo szybko zamknie mi oczy i teleportuje mnie do poranka. Padło na niskobudżetowy filmik o nudnym facecie, od którego żona odchodzi do dilera narkotyków małego kalibru. Skończyło się na tym, że obejrzałem całość bez mrugnięcia okiem. Dwa razy.
Zwykły człowiek, któremu ktoś o słabych predyspozycjach do zdrowego funkcjonowania w społeczeństwie innych zwykłych ludzi odbiera coś cennego, a ten postanawia coś z tym zrobić, jako że policja okazuje się bezsilna, to chwytliwy temat. Ostatnio na warsztat ten schemat brał wspomniany przeze mnie we wstępie Batman (który moim skromnym zdaniem ekstremum klawości osiągnął w Powrocie Batmana Tima Burtona), Defendor (ciekawy dramat z rewelacyjną kreacją Woody’ego Harrelsona) oraz prześmiewczy i przebajerowany Kick-Ass. Że nie wspomnę jeszcze o całych masach wcześniejszych filmów na podstawie komiksów (za którymi, lekko mówiąc, nie przepadam), czy klasyki kina zemsty w wykonaniu chociażby Stevena Seagala z końca lat ’80 i początku ’90 (którą kocham całym sercem).
Podobne wpisy
Powodu atrakcyjności tych tytułów nie trzeba długo szukać. Sami codziennie jesteśmy zasypywani wiadomościami, które informują nas o tym jak to znowu policji nie udało się kogoś obronić. Każdy niejednokrotnie miał ochotę wziąć sprawy w swoje ręce, a te filmy dostarczają nam bohaterów, z którymi bez trudu możemy się identyfikować właśnie przez ich determinację w walce, przede wszystkim z własną bezsilnością. Taki też jest Frank D’Arbo, a jego postać bliższa jest widzowi jeszcze bardziej dlatego, że nie jest to ani przystojny, wyszkolony przez wojowników ninja bogacz, ani napalony, zaczytany w komiksach nastolatek, ani mistrz Aikido. Frank D’Arbo to zwykły facet. Najzwyklejszy. Od rana przekręca burgery, by resztę dnia spędzać z ukochaną żoną.
Związek z nią to jedyne, co mu się w życiu tak naprawdę udało. Tym większa jest jego rozpacz, kiedy wszystko niszczy nagrzany cwaniaczek, który mu ją odbiera. A jeszcze większa, kiedy nie robi tego siłą, tylko tym, że jest mniej nudny. No, może pomógł sobie trochę w tym celu środkami odurzającymi, do których kobiecina ma słabość. W każdym razie Frank postanawia coś z tym zrobić, szczególnie kiedy policja odprawia go z kwitkiem, bo na porwanie cała sytuacja nie wygląda. Z mottem w sercu, mówiącym, że bohaterem staje się przez samą inicjatywę w walce ze złem, wyrusza on w miasto jako zamaskowany mściciel – Karmazynowy Piorun. I rozwala bandziorom łby kluczem francuskim.
Super to jeden z tych filmów, w których sam nie wiem, co podoba mi się najbardziej. W tym wypadku jest sporo do podziwiania – pierwszorzędny, czarny humor, ciekawy scenariusz świetne aktorstwo, doskonale rozpisane postacie oraz zatrzęsienie scen, które są autonomicznymi perełkami. Na uwagę zasługuje też umiejętność reżysera w przechodzeniu z klimatów zahaczających o absurd, do tych poważniejszych, momentami bardzo gorzkich. Istnym mistrzostwem tego doskonałego wyczucia jest finał. Film w żadnym wcześniejszym momencie nie zwiastuje takiego – przepraszam za łacinę! – pierdolnięcia! W jednej chwili całe, wcześniejsze bardzo „lajtowe” podejście do tematu zostaje wywrócone do góry nogami, a widz jest masakrowany prawdziwymi emocjami i napięciem, które elektryzują oraz angażują całkowicie w to, co się dzieje na ekranie. A całe przejście jest tak finezyjne, tak naturalne i przede wszystkim tak idealnie wkomponowane we właściwy moment, że mi nie pozostało nic innego, jak po napisach zobaczyć całą tę sekwencję jeszcze kilka razy, a potem wykrzykiwać w niebogłosy swoje uznanie dla Jamesa Gunna.
Jasne, że Super ma jakieś tam wady, ale znikają one w doskonałym finale, którego wydźwięk jednocześnie miażdży i jest zupełnie racjonalny oraz oczywisty. Płaczliwy Batman z filmów Nolana może się schować razem ze swoim bagażem bzdurnych, dziecinnych dylemacików za 600 milionów dolarów. Rainn Wilson w głupkowatym kostiumie, swoimi prostymi przekonaniami staje się lepszym Batmanem niż… Batman. Tyle ode mnie.
– Co zrobisz? Zabijesz mnie za moje grzechy? Nie myśl, że jesteś lepszy ode mnie, ty pierdolony psychopato! Prawie zajebałeś kogoś za wepchnięcie się w kolejkę!
– Nie wpycha się w kolejki! Nie wciska się ludziom narkotyków! Nie gwałci się dzieci! Nie żeruje się na nieszczęściu innych! Zasady ustalono już dawno! One się nie zmieniają!
Tekst z archiwum Film.org.pl (10.08.2011)