Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Ta zasada w kontekście współczesnych seriali wydaje się szczególnie na miejscu – zbyt wiele było opowieści na siłę rozciąganych i przedłużanych, w efekcie czego traciły na jakości. Tym bardziej cieszy, że Hwang Dong-hyuk, twórca hitowego Squid Game, z wyprzedzeniem rozplanował swoją historię na określoną objętość i w takim postanowieniu wytrwał, pomimo że formuła serialu i jego szybujące wysoko wyniki komercyjne dawały powody, by dopisywać coraz to nowe epizody. Hwang pozostał jednak zasadniczo wierny swojej koncepcji i tak oto krwawe igrzyska testujące limity ludzkiej wytrzymałości i moralności otrzymują swoją puentę.
Trzeci sezon Squid Game rozpoczyna się dokładnie w momencie, w którym urwana została akcja serii 2. Po stłumieniu rewolty zainicjowanej przez Gi-jun Seonga i zakończeniu infiltracji przez Lidera/numer 001 rozgrywka wraca na wcześniejsze tory. Frakcja zwolenników przerwania morderczych gier jest zdziesiątkowana i załamana, wobec czego nikną szanse na „pokojowe” wyjście z igrzysk. A kolejne konkurencje, jak łatwo się domyślić, stają się coraz brutalniejsze i coraz bardziej krwawe. Na przestrzeni sześciu premierowych odcinków obserwujemy trzy główne konkurencje, przedzielane tradycyjnie sekwencjami dyskusji i rozterek, a także przybliżeniem stopnia demoralizacji przybyłych w końcu na miejsce obrzydliwie bogatych VIP-ów. Aha, równolegle rozgrywają się jeszcze wątki Joon-ho, policjanta próbującego odnaleźć wraz z najemnikami Seonga wyspę (i pełniącego funkcję Lidera brata), oraz No-eul, członkini oddziału porządkowego w przypływie ludzkiego odruchu buntującej się przeciw strukturze i próbującej uratować jednego z graczy. Te dodatkowe wątki są jednak tylko przystawkami (i trochę przeszkadzajkami) do głównej fabuły, która toczy się na arenie.
Hwang w dalszym ciągu bezbłędnie aranżuje pokręcone i mrożące krew w żyłach swoim wyrachowaniem konkurencje, w których zawodnicy muszą dopuścić się niewyobrażalnego, by przetrwać – a także zarobić. Trzy przedstawione konkurencje (nieznane z pierwszej serii) są dobrze pomyślane i ciekawie zainscenizowane, tak że znów trzymają widzów w napięciu. Twórca umiejętnie podbija też stawki emocjonalne i psychologiczne zawiłości, rozwijając poszczególne postacie (jak przyznaje w ostatnim odcinku jeden z VIP-ów – tym razem mamy ich naprawdę ciekawą galerię), za ich pomocą dorzucając nowe konteksty i mikrodramaturgie do brutalnych gier o życie i pieniądze. Interesujące trajektorie poszczególnych postaci wymiernie wzbogacają całą narrację, nadając jej więcej ludzkiej różnorodności. Jest też ciekawy pomysł na samego Seonga, który wpada w spiralę poczucia winy, rozpaczy i desperacji. Irytujący już w drugim sezonie swoim poczuciem moralnej wyższości protagonista staje się w serii trzeciej jeszcze bardziej skomplikowany – jego działania okazują się coraz bardziej dyskusyjne, a konsekwencje poważne, są też momenty, kiedy poczciwy niegdyś Gi-jun staje się mimowolnie antypatycznym schwarzcharakterem Squid Game. Bo też stawką trzeciego sezonu okazuje się nie tyle, czy „dobrym” uda się zniszczyć od środka i od zewnątrz okrutne igrzyska, ile czy Seong ostatecznie upadnie, czy też znajdzie odkupienie.
W trzecim sezonie wreszcie w pełni wybrzmiewa krytyka wymierzona w darwinistyczny kapitalizm. Widzimy wszechobecność i omnipotencję systemu stworzonego, by bawić zdeprawowane elity, widzimy w pełni cyniczne podteksty zaszyte w kolejnych konkurencjach przez organizatorów, a cała narracja sprowadza się finalnie do pytania, na ile uprzedmiotowienie jest w stanie odrzeć człowieka z moralności. Hwang proponuje z jednej strony dość posępną, z drugiej niepozbawioną pozytywniejszych tonów konkluzję. Co ważne, puenty Squid Game są nie do końca jednoznaczne i unikają przesadnego moralizatorstwa. Dodatkowo pogłębienie w drugiej i trzeciej serii wątków samych funkcjonariuszy śmiertelnej struktury zapewnia niuanse, które wzbogacają hiperbolę społeczeństwa podporządkowanego pieniądzowi. Wszystko spina się w ciekawą, stymulująca opowieść o ścieraniu się ludzkiej etyki z bezduszną logiką kapitalizmu, który przemieli każdy afekt, by podnieść tabelę zysków.
Dowieziona rzetelne konkluzja i podomykanie wątków wpływają pozytywnie na całościową ocenę i trzeciego sezonu, i całego serialu. Nie znaczy to, że jest on pozbawiony wad. Podobnie jak w serii pierwszej zawodzą też karykaturalne VIP-y, pokazane w skrajnie infantylny sposób, co kontrastuje niemiło z ciekawie cieniowanymi postaciami graczy. Wątek poszukiwań wyspy jak był bezużyteczny, tak bezużyteczny pozostaje, aż do karykaturalnego zwieńczenia historii policjanta Joon-ho w ostatnim epizodzie. Przede wszystkim razi sama struktura – w zasadzie trudno myśleć o finałowych odcinkach jako odrębnej serii, skoro ewidentnie jest to po prostu część druga tego rozdziału, dla podbicia nomen omen zysków, przepiłowanego na dwa. Efektem jest pewien mętlik – momentami trudno się połapać w postaciach i wątkach, w które wchodzimy bez wprowadzenia, za to z wymogiem pamiętania wszystkich mniejszych i pobocznych zdarzeń serii drugiej. Ogólnie można mieć spore zastrzeżenia zarówno co do sposobu rozplanowania poszczególnych aktów serii 2-3, jak i kompozycji poszczególnych wątków, które momentami sprawiają wrażenie chaotycznej próby zmieszczenia jak największej ilości postaci i figur, co zwyczajnie przeszkadza w oglądaniu.
Niezależnie od mankamentów spójność dowiezienia puenty przez Hwanga rzutuje pozytywnie na ocenę i serii, i serialu jako całości. Twórca dostarczył klarowną refleksję wtłoczoną w obfitą w zwroty akcji rozrywkę, dodatkowo wzbogaconą inteligentną symboliką i żonglerką tematami społecznymi. Owszem, Netflix ewidentnie zostawia sobie furtkę dla dalszego eksplorowania dochodowej marki, ale Squid Game jako oryginalna historia jest domknięte i to się ceni. Wizja koreańskiego serialu – brutalna, nieidąca pod publiczkę i nie do końca przyjemna – pozostanie z nami na długo, dostarczając wdzięcznej materii do analiz i dyskusji wykraczających poza same rozważania formalne. Kompletne Squid Game zapewnia sobie miejsce w kanonie współczesnej popkultury, a przy odwadze kreacji Hwanga i jej konkretnemu poświęceniu centralnym motywom, można przymknąć oko na niedoskonałości konstrukcji.