SONIC 3: SZYBKI JAK BŁYSKAWICA. Bohater, jakiego potrzebujemy [RECENZJA]
Trzeba przyznać, że Sonic zasługuje na swój przydomek „szybki jak błyskawica”. W czasach gdy cykle produkcyjne wydłużają się do tego stopnia, że nie tylko na kontynuacje blockbusterów czekamy kilka lat, ale standard przerwy między sezonami flagowych seriali coraz bardziej przesuwa się z roku na dwa lata, w ciągu zaledwie czterech okrążeń Słońca przez Ziemię Jeff Fowler i spółka nakręcili już trzy części filmowej opowieści o niebieskim jeżu (a był jeszcze miniserial Knuckles). Dla porównania w zeszłym roku na ekrany trafiła trzecia część Paddingtona oraz trzeci film w uniwersum Cichego miejsca – odpowiednio po dziesięciu i sześciu latach od premiery pierwszego filmu z cyklu. I co najciekawsze, nie jest to równoznaczne z niższą jakością kolejnych odcinków Sonica.
W Sonic 3: Szybki jak błyskawica wracamy do tytułowego bohatera w miejscu, w którym znalazł się na koniec „dwójki”, czyli żyjącego dobrym życiem w Green Hills, razem z rodziną Wachowskich i dwójką kosmicznych przyjaciół – Tilesem i Knucklesem. Nie jest mu jednak dane delektować się piknikiem w towarzystwie najbliższych, bo potrzeba wzywa – „Team Sonic” musi udać się do Tokio, by zmierzyć się z nowym zagrożeniem. Tym jest Shadow – mroczne alter ego Sonica, obdarzony supermocami jeż przez ostatnie 50 lat uwięziony w tajnej bazie G.U.N. (Guardian Units of Nations) po incydencie w trakcie eksperymentów. Na scenę wkrótce wkracza też profesor Gerald Robotnik, dziadek znanego z poprzednich części dr. Ivo Robotnika, a także wąsaty złoczyńca we własnej osobie (obaj grani przez Jima Carreya). Tak rozpoczyna się przygoda, w której stawką jest znów los całego świata, a w trakcie konfrontacji z Shadowem na próbę wystawiona zostanie nie tylko siła, ale także moralność poczciwego Sonica.
Sonic 3 zgrabnie rozwija tematy wprowadzone w poprzednich częściach, wyciągając z nich nowe. Pojawienie się Shadowa i nakreślenie jego historii służy tu do pogłębienia portretu samego Sonica i wprowadza nieobecne wcześniej wątki zemsty oraz zmagania z traumą, otwierając drzwi do nowych wymiarów familijnej historii. Dobrze wypada też wątek Robotnika (młodszego), który okazuje się bardziej złożoną postacią niż generyczny złoczyńca z poprzednich części. Nowa fabuła zgrabnie zazębia się ze znajomymi elementami, odświeżając narrację bez tracenia rdzenia tożsamości Sonica, jaką jest lekko podlana ironią i popkulturowymi referencjami przygoda z morałem. Wypada to lepiej niż w Sonicu 2, który był przeładowany postaciami, intrygami i stawkami – w „trójce” Fowler zręczniej spina wszystkie elementy i bardziej angażuje widza, tym razem utrzymując opowieść w rozsądnych ryzach 110 minut.
Na tym etapie wypada już mówić o filmowym uniwersum Sonica i wyczekiwać kolejnych jego epizodów, zresztą otwarcie zwiastowanych po kulminacji. Na razie wydaje się, że Fowler i jego ekipa mają patent na ekranizacje gier SEGI – aktorzy dubbingowi zapewniają odpowiednią jakość ekspresji elektronicznych postaci (w tej części Shadow przemówił głosem Keanu Reevesa), Jim Carrey odnajduje się w przerysowanej, kreskówkowej konwencji jak mało kto, a narracja angażuje, zapewniając solidną frajdę. Można co prawda tęsknić za kameralnością i większym luzem pierwszego Sonica, który w Sonicu 3 jest już echem przeszłości, nie do odzyskania w gąszczu wojskowych tajnych planów, kosmicznych spisków i kolejnych postaci wprowadzanych do opowieści. Taka jednak kolej rzeczy, a naturalny rozwój serii to ten w kierunku większej skali i mocniejszych puent.
Sonic 3: Szybki jak błyskawica to wzorcowy przebój w sam raz na świąteczne/wakacyjne okresy w kinach. Atrakcyjna i przystępna forma zachęci zarówno młodszych, jak i trochę starszych widzów, a otwartość na różne grupy widowni nie sprawia w tym przypadku wrażenia wymuszonej. Śmiem stwierdzić, że „Sonic Cinematic Universe” jest teraz wręcz ciekawszą opcją – przynajmniej na niezobowiązujący wypad do kina – niż największe sagi zakorzenione w komiksach. Nie ma tu ani napinki, ani progu wejścia, który, przynajmniej w mojej opinii, znacznie utrudnia czerpanie satysfakcji z kolejnych odcinków Marvela czy DC. Oby Sonic nigdy się nie zmieniał i nie próbował być poważnym kinem z poważną miną – bo na razie, dopóki jest tu miejsce i na poruszające historie i żarty gastryczne, jest to seria wręcz pierwszorzędna w swojej kategorii. W świecie upadłych tytanów i herosów z kompleksami Sonic to bohater, jakiego potrzebujemy.