search
REKLAMA
Recenzje

ŚNIEGU JUŻ NIGDY NIE BĘDZIE. Magiczny seans z nutką niedosytu

Karol Barzowski

21 listopada 2020

REKLAMA

Polskie kino od ładnych kilku lat odnosi na świecie spore sukcesy. Udział Śniegu już nigdy nie będzie w tegorocznym konkursie festiwalu w Wenecji to bezsprzecznie kolejny z nich. Kto wie, być może zresztą na tym się nie skończy. Film został bowiem wytypowany jako polski kandydat do Oscara i wydaje się, że wcale nie jest bez szans.

Produkcje Małgorzaty Szumowskiej często przyglądają się brzydszej stronie polskiego społeczeństwa. Do ich oglądania trzeba mieć pewną dozę dystansu, nie można brać ich w stu procentach poważnie. Twarz czy Body/Ciało to wręcz napakowane ironią czarne komedie. Śniegu już nigdy nie będzie wpisuje się w tę samą formułę, ale to dzieło dojrzalsze – z większą empatią w stosunku do bohaterów, niejednoznaczne, korzystające z poetyki realizmu magicznego. Mamy do czynienia z seansem wyjątkowym, takim, który zapamiętuje się bez względu na prywatne odczucia przy napisach końcowych. Wierzę, że członków Akademii głosujących w kategorii najlepszego filmu międzynarodowego również nie pozostawi obojętnymi.

Rzecz dzieje się we współczesnej Polsce na zamkniętym osiedlu pełnym jednakowych domków – to średnia klasa wyższa, ludzie, którzy osiągnęli sukces finansowy, mają wygodne, dostatnie życie. Od drzwi do drzwi wędruje tam urodzony w Czarnobylu masażysta Żenia. Mieszkańcy witają go z otwartymi ramionami, bo Ukrainiec nie tylko świetnie potrafi rozluźnić zbolałe mięśnie, ale też trafia do wnętrza swoich klientów. Czy chodzi po prostu o przyjazne usposobienie i melodyjny rosyjski język, brzmiący jak zaklęcia z baśni? A może jednak specjalne moce, efekt napromieniowania po pamiętnej katastrofie elektrowni jądrowej? Trzeba przyznać, że to naprawdę ciekawe spojrzenie na występujący w kulturze od dawien dawna mit superbohatera.

Wśród odwiedzanych przez Żenię osób jest między innymi mężczyzna chory na raka poszukujący ratunku w medycynie alternatywnej, nadużywająca alkoholu matka, której nie szanują ani dzieci, ani mąż, agresywny wojskowy, którego boją się wszyscy sąsiedzi czy artystka-intelektualistka z nastoletnim synem dilerem. To są naprawdę ciekawe postaci, wbrew pozorom dalekie od sztampy – każdy z nich w pewnym momencie potrafi mocno zaskoczyć. Szumowska wraz z Michałem Englertem bezbłędnie budują te historie, z każdą wizytą odsłaniając ich nowe warstwy. Polacy w Śniegu już nigdy nie będzie są ludźmi żyjącymi na wysokim, “zachodnim” poziomie, z zaspokojonymi potrzebami materialnymi, ale jednocześnie takimi, którzy w sferze duchowej mają ogromne braki. I… próbują je wypełnić niejako “na wschodzie”, w osobie biednego Ukraińca.

Znany z trzeciego sezonu Stranger Things Alec Utgoff nie bez powodu typowany był do nagrody aktorskiej w Wenecji – jego charyzma niesie tę opowieść. Żenia to egzotyczny, tajemniczy przybysz z zewnątrz, ale również człowiek niezwykle ciepły, niewinny, ktoś, kogo chciałoby się z miejsca przytulić. Świetna, złożona kreacja. Z pozostałych aktorów najwięcej do zagrania dostała Maja Ostaszewska, i choć i tak nie jest to duża rola, wypełnia ekran w każdej swojej scenie. Poprzez komedię udaje jej się zobrazować tragizm bohaterki, a to nie lada sztuka.

Przepiękna wizualna otoczka (wybitne zdjęcia!) nie funkcjonuje tu sama sobie. Ona jedynie pomaga w doświadczeniu tego filmu – a to wręcz magiczny seans. Twórcy poruszają ciekawe problemy, zmuszają do zastanowienia się nad własnym życiem, ale nie zapominają też o humorze. Niektóre sceny, zwłaszcza te z udziałem Ostaszewskiej i Katarzyny Figury, potrafią naprawdę rozbawić. Podczas oglądania trochę przypominał mi się Toni Erdmann. Jeśli lubicie tego typu komedie, Śniegu już nigdy nie będzie również wpisze się w wasze gusta.

Niestety, druga połowa filmu jest słabsza. Losy klientów Żeni nie zostają wystarczająco pogłębione, niektóre sprawiają wrażenie wręcz urwanych, a to, co zrobiono z wojskowym Andrzeja Chyry jest jednym wielkim nieporozumieniem. Wydaje się, że wątek ten z jakichś powodów został bardzo skrócony w montażu i ostatecznie mogłoby go nie być wcale – niczego to by nie zmieniło. Część scen nie wnosi nic, co najwyżej chaos, z kolei w innych miejscach czegoś brakuje. Końcówka jest jakby przyspieszona, całość robi się przez to nieco zbyt powierzchowna, a uczucie katharsis, które powinno dominować u publiczności w finale, w wielu przypadkach zostanie wyparte przez zwykły niedosyt. Szkoda, bo trzy lub cztery kwadranse zapowiadały, że będzie to najlepszy polski film ostatnich lat. Pozostała czołówka.

REKLAMA