search
REKLAMA
Recenzje

SHAFT. O jeden raz za dużo

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

1 lipca 2019

REKLAMA

Problem z nowym Shaftem określić można łatwo. Fabuła ma konstrukcję prostszą niż budowa cepa, bohaterowie są niezwykle jednowymiarowi, a obrażani są właściwie wszyscy. Oglądanie popisów Samuela L. Jacksona w tytułowej roli to przyjemność sama w sobie, ale to za mało, by z czystym sumieniem polecić film, który jest homofobiczny, transfobiczny, islamofobiczny, mizoginistyczny, a – co najważniejsze – po prostu słaby.

Trzy pokolenia Shaftów zbierają się razem, by uratować kobietę, skopać tyłki bossowi narkotykowemu i zdobyć chwałę, sławę i pieniądze. Wielka szkoda, że legenda tytułowej postaci została definitywnie spuszczona w toalecie dla paru marnych dolarów. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że parę scen nie niesie ze sobą dużej frajdy, jednak całość prezentuje się słabo, wliczając w to ostatni akt, będący schematyczną sceną akcji. Rzucanie bluzgami na lewo i prawo wcale nie sprawi, że nowy Shaft będzie dużo lepszy, niż jest w rzeczywistości, choć wątpię by ktoś w ogóle się spodziewał, że film ten przyniesie jakiś przełom.

Pierwszy Shaft wpisuje się w nurt filmów blacksploitation. Nie chodziło w nim tylko o to, że bohater był czarnoskóry. Tamten obraz bawił się kulturą Afroamerykanów, celebrując ją na każdym kroku i jednocześnie skupiając się na tym, co przyniosły lata 60. Również remake, który w mojej opinii nie do końca można uznać za udany, miał swój charakter oraz – co ważniejsze – Samuela L. Jacksona. Nowe podejście okazuje się w 100% komediowe i, jak to się mówi, „na luzaku”, co zupełnie nie pasuje do konwencji prezentowanej przez poprzednie filmy. W dodatku poziom żartów nie jest zbyt wysoki, a – jak wspomniałam – obrażani są wszyscy i wszystko w ramach słabych dowcipów.

Rozumiem sposób myślenia twórców, którzy na fali sukcesów Marvela postanowili wziąć materiał źródłowy i przerobić go na współczesną modłę, gdzie żarty i żarciki wpisują się w fabułę. Scenarzystom daleko jednak do genialnego Taiki Waititiego, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w jakim kierunku może podążać, by było naprawdę śmieszne, ale bez przekroczenia delikatnej granicy oddzielającej nieśmieszny obraźliwy żart od komediowego złota. W tym przypadku nie wiem, kto uznał, że rasistowskie i homofobiczne żarty są jak najbardziej na miejscu. I mówię to z punktu widzenia osoby, która na co dzień mierzy się z różnego rodzaju humorem i jest w stanie docenić nawet ten najbardziej makabryczny i mało poprawny politycznie.

Okazuje się bowiem, że cała fabuła to wyłącznie pretekst do tego, by bohater, w którego wciela się Samuel L. Jackson, mógł pokazać tak zwaną toksyczną męskość i ponabijać się z milenialsów oraz stereotypów. Sposób gry aktora sprawia, że kupuję tego Shafta – jest on głównym powodem, dla którego film da się oglądać. Dużo gorzej wypada najmłodszy z Shaftów. Jest mądry, przystojny, zdolny, a jedyne, co go odróżnia od ojca, to fakt, iż nie nosi golfa oraz skórzanej kurtki. Nie wiem, czemu scenarzyści stwierdzili, że ktokolwiek kupi postać, która jest ekstremalnie papierowa. Również zestawienie jego nieogarnięcia w sprawach detektywistycznych z ojcem, który nie boi się niczego i kopie bez zastanowienia tyłki bandziorów, wypada niezwykle sztucznie, a sam efekt końcowy wywołuje więcej zażenowania aniżeli śmiechu.

Temat różnic w postrzeganiu świata pomiędzy starszym a nowym pokoleniem powinien być praktycznie komediowym samograjem. Tutaj zostaje jednak sprowadzony do takiego poziomu nieśmieszności, gdzie chodzenie w rurkach automatycznie pozwala na uznanie mężczyzny za geja bądź osobę metroseksualną. Myślałam, że rok 2000 już dawno mamy za sobą. Oryginalny Shaft miał znajomego geja i nikt nie robił z tego powodu wielkiego halo. W produkcji z 2019 roku jest to wręcz nie do pomyślenia. Nie wiem, ile aluzji rzucono, że bycie gejem nie jest normalne, ale z pewnością padło ich niewiele mniej niż trupów w Komando.

Niestety nowego Shafta nie polecam nikomu. Scenariusz nie zachwyca, podobnie aktorstwo, bo większość występujących nie dostała po prostu przyzwoitego materiału, na którym mogłaby pracować. Reżysersko też jest przeciętnie. Jeżeli zaś lubicie klasyczne mordobicie i strzelaniny, to moim zdaniem jest dużo lepszych produkcji, które robią to z głową i dają niesamowicie dużo frajdy. Jedyny plus to – jak wielokrotnie podkreślałam – świetny Samuel L. Jackson. Poza nim oglądanie nowego Shafta to zwyczajna strata czasu. 

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Gracja Grzegorczyk-Tokarska

Chociaż docenia żelazny kanon kina, bardziej interesuje ją poszukiwanie takich filmów, które są już niepopularne i zapomniane. Wielka fanka kina klasy Z oraz Sherlocka Holmesa. Na co dzień uczestniczka seminarium doktoranckiego (Kulturoznawstwo), która marzy by zostać żoną Davida Lyncha.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA