SKAZANI NA SIEBIE. O miłości podczas pandemii
Dokładnie w chwili, kiedy Linda (Anne Hathaway) i Paxton (Chiwetel Ejiofor) postanawiają się rozstać po wielu latach związku, całym światem wstrząsa informacja o globalnej pandemii koronawirusa. Londyn nagle wprowadza całkowity lockdown, co zmusza byłych kochanków do przymusowej izolacji i niełatwej koegzystencji.
Skazani na siebie to jeden z pierwszych filmów dokumentujących życie w nowej, pandemicznej rzeczywistości. Z czasem z pewnością będziemy mieli szansę oglądać coraz więcej produkcji dokumentujących ten dziwaczny, bezprecedensowy okres naszego życia. Pod tym względem film dobrze oddaje atmosferę pierwszego, wiosennego lockdownu, kiedy nikt nie wiedział, co się dzieje, panowało ogólne poczucie solidarności, a do sklepów spożywczych ustawiały się kolejki, które wynosiły papier toaletowy w ilościach hurtowych. W tej nowej rzeczywistości w poczuciu zagubienia uczą się funkcjonować także Linda i Paxton. Poza próbą zmierzenia się z umierającym związkiem doświadczają też uniwersalnych dla czasów pandemii problemów – pracujący jako kierowca-dostawca Paxton traci jakąkolwiek możliwość wykonywania pracy, za to Linda, dyrektorka na wysokim stanowisku w firmie modowej, zostaje zmuszona przez zarząd do zwolnienia całego swojego zespołu. Frustracja narasta w obydwojgu bohaterach, aż w końcu popycha ich do napadu na znany londyński dom towarowy Harrods i kradzieży diamentu. Na papierze Skazani na siebie to film z ogromnym potencjałem rozrywkowym – komedia, film o miłości i heist movie w jednym, w dodatku rozgrywający się w dramatycznych okolicznościach pandemii. To miało szansę się udać. Niestety nie wyszło.
Największym problemem jest to, że film Douga Limana (mającego na koncie takie produkcje jak Tożsamość Bourne’a czy Pan i Pani Smith) nie działa na żadnej płaszczyźnie i nie spełnia gatunkowych oczekiwań. Jako heist movie jest nudny, pozbawiony jakiegokolwiek rytmu i akcji. Nie ma tu żadnej próby budowania napięcia, a sam napad to zaledwie ostatnie trzydzieści kilka minut filmu. Fabuła jest pełna dziur, a motywacje bohaterów zupełnie niezrozumiałe. Żarty są drętwe i nieśmieszne, a dialogi przekombinowane i nienaturalne. Pomiędzy dwójką głównych bohaterów trudno doszukać się chociażby cienia łączącego ich niegdyś uczucia. Bo, niestety, choć Hathaway i Ejiofor starają się, jak mogą, nie ma między nimi chemii Jolie i Pitta z reżyserowanego przez Limana Pana i pani Smith (2005), a dialogi do których wypowiedzenia zmusił ich scenarzysta, są ciężkie i niestrawne. Skazani na siebie sprawiają wrażenie, jakby brak czasu lub warunki sanitarnego reżimu spowodowanego pandemią nie pozwoliły twórcom odpowiednio dopracować scenariusza. Co jest tym bardziej zaskakujące, że scenarzystą był Steven Knight, reżyser i scenarzysta chociażby genialnego Locke’a (2013) z Tomem Hardym, filmu jednego bohatera w całości opierającego się na niekończących się dialogach (a raczej monologach) prowadzonych przez telefon. Dialogi i scenariusz to najsłabsze aspekty Skazanych na siebie.
Film próbowano ratować obsadą aktorską. Udany występ zalicza tu Anne Hathaway, która stara się wyciągnąć maksimum z materiału, z którym pracuje. I choć to film o lockdownie, oprócz niej i Ejiofora na ekranie, a raczej podczas zoomowych wideokonferencji, zobaczyć można Bena Stillera, Bena Kingsleya czy Mindy Kaling. Niestety nawet głośne nazwiska nie są w stanie uratować mocno przeciętnego filmu. A przecież już jedna produkcja udowodniła, że wykorzystując obecną pandemiczną rzeczywistość, można stworzyć coś świeżego. Mowa o horrorze Host (2020), którego osią fabularną jest przeprowadzany na Zoomie seans spirytystyczny, w którym uczestniczy grupa odizolowanych od siebie z powodu pandemii przyjaciół. W porównaniu do Skazanych na siebie trwający niecałą godzinę Host wygrywa nie tylko czasem trwania, ale prostotą i minimalizmem. Przekombinowany i nudny film Limana sprawia, że los bohaterów zupełnie nas nie obchodzi, a podczas dwóch godzin seansu czujemy się jak uwięzieni podczas kolejnego koronawirusowego lockdownu.