search
REKLAMA
Czarno na białym

SALTO

Maja Budka

20 sierpnia 2017

REKLAMA

Choć o filmowej spuściźnie Tadeusza Konwickiego pamięta się dziś mniej niż o jego literackich dziełach, Salto z 1965 roku wyryło się trwale w historii polskiej kinematografii, obrastając kultem oraz różnorodną interpretacją. Nie jest to zaś kino proste i jednoznaczne, by więc zrozumieć przekaz twórców filmowych lat 60., należy zagłębić się w historię polskiej szkoły filmowej.

Kino Wojciecha Jerzego Hasa, Jerzego Kawalerowicza, Andrzeja Wajdy czy wreszcie Tadeusza Konwickiego zerwało jednoznacznie z socrealistyczną stylistyką, wtłaczając do polskiego filmu nowe, pokoleniowe, estetyczne oraz ideowe treści. Zajęto się głównie analizowaniem skutków wojny oraz polemiką z postawami i mitami narodowymi. Tak również uczyniono, korzystając z literackich dokonań Konwickiego, tworząc romantyka i indywidualistę, Kowalskiego/Malinowskiego, małe miasteczko będące Polską w miniaturze oraz burząc tabu i propagandową jednostronność interpretacji II wojny światowej.

Film otwiera scena wyskakiwania z rozpędzonego pociągu gdzieś na pustkowiu polskiej wsi. Buntowniczy, tajemniczy bohater o twarzy Zbigniewa Cybulskiego ucieka do prowincjonalnego, sielankowego miasteczka gdzieś pośród niczego. Przybysz przedstawia się raz jako Kowalski, raz jako Malinowski. Ucieka przed “złymi ludźmi” i szuka schronienia w miejscu, gdzie rzekomo spędził lata okupacji. Mężczyzna zaczyna opowiadać mieszkańcom niewiarygodne historie ze swojego życia. Choć brzmią one nieprawdziwie, przypuszcza się, że skrywają ziarno prawdy. Sprzyja temu okolica, która sama wydaje się realna i wyśniona zarazem. Wszyscy mieszkańcy są jak lalki, które odgrywają jedynie przydzielone sobie role. Dzięki temu Kowalski, za którym ciągnie się cień fałszu, wydaje się jedynym prawdziwym człowiekiem. Swobodnie żongluje uczuciami. Bez problemu odczytuje myśli i zmartwienia z twarzy mieszkańców, demaskując ich. Mistyfikujący się, pragnący litości oraz śmierci obcy ma jednak coś do przekazania mieszkańcom. Uzdrawia chore dzieci niczym Chrystus, przepowiada ludziom ich przyszłość, co najważniejsze, potrafi nakłonić ich do tego, by tańczyli, jak im zagra. Zdania są więc podzielone. Czy tajemniczy nieznajomy jest zwykłym, pospolitym kłamcą, czy Mesjaszem, który przybył, by zbudzić miasto pogrążone w stagnacji?

Miasteczko skąpane jest w onirycznej wizji, tej podobnej do miasta z powieści Konwickiego, Sennika współczesnego. Obecność nowego gościa rozbudza lokalną społeczność, niegdyś pełną lunatyków, anemicznych i ludzi bez wyrazu. Jego słowa trafiają na podatny grunt. Każdy jest bowiem groteskowym ucieleśnieniem polskiego stereotypu. Przed szereg wychodzi zawistny, dumny artysta i poeta. Jest również wdowa wróżbitka, dumny ze swych wojennych podbojów Rotmistrz, wyalienowany Żyd Blumenfeld, zagadkowa Helena oraz dobroduszny Gospodarz. Wszyscy ci ludzie spotykają się razem na obchodach rocznicy.

Tam, zainspirowani obecnością tajemniczego łgarza-wybawcy, zdejmują klapki z oczu i zrywają sznurki. Poznają prawdę o sobie, otwierają się na siebie nawzajem, budzą się z głębokiego snu. Kowalski/Malinowski obejmuje rząd dusz nad mieszkańcami, zmuszając ich do tańca. Skojarzenie nasuwa się jedno. Konwicki wskrzesza motyw z utworu Stanisława Wyspiańskiego Wesele, podrygując do muzyki Wojciecha Kilara i nakręcając bohaterów do nowego, chocholego tańca. Mieszkańcy jak w amoku, na nowo uśpieni tańczą pod choreografię Kowalskiego/Malinowskiego. Nadszedł czas odkupienia. Jest to próba przeprowadzenia egzorcyzmu na narodzie, który reprezentują szarzy mieszkańcy małej mieściny. Sam wybawca zaspokaja wszystkie swoje zmysły, wszystkie swoje pragnienia. Obiecuje więcej, niż może, przez zagubienie i niemożność jednoznacznego ukazania siebie niszczy swą płachtę mistyfikacji.

Jak po przebudzeniu naród potraktuje nowego wybawcę? Czy przyjmie jego dary, ratunek od marazmu, czy ukamienuje za kłamstwa i fatalne bycie takim samym, jak oni? Może wybawcy nigdy nie było, jedynie oszust i uciekinier. Czy Salto to próba przebudzenia tkwiącego w fatalnym śnie narodu polskiego, uwiedzionego przez socjalizm? Możliwe, że to polemika z wyidealizowanymi mitami polskimi, legendami romantycznych indywidualistów-wybawców. Możliwe również, że nad wsią unoszą się duchy. Żołnierze ścigający głównego bohatera dawno go schwytali i zabili, Blumenfeld jest aktorem, który od dawna nie jest już wśród żywych. Wszyscy mieszkańcy to zjawy, próbujący usilnie podnieść się z martwych kolan, niemogące zaznać snu i spokoju upiory. Konwicki nie daje jednoznacznych odpowiedzi. Pozostawia wiele niedopowiedzeń i wolnych pól do własnej interpretacji. Film jest opowieścią głęboko alegoryczną, ale także bogatą obserwacją socjologiczną narodu. Wielkie symbole przeplatają się swobodnie z pospolitą rzeczywistością wsi.  Salto najbliższe jest kinu poetyckiemu, obfitującemu w zagadki i niedomówienia. Akcja posuwa się wolno, a największą wagę odgrywa słowo.

korekta: Kornelia Farynowska

Maja Budka

Maja Budka

Oficjalna chuliganka Wong Kar Waia

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA