RÓŻYCZKA. Nigdy nie straci na aktualności
Autorem tekstu jest Piotr Żymełka.
Filmów, czy też szerzej, dzieł kultury z akcją rozgrywającą się w przełomowym dla naszego kraju momencie, znajdziemy zatrzęsienie. Najlepiej jednak sprawdzają się takie, w których wielka historia jest tylko tłem, a tak naprawdę opowiadają o ludziach postawionych w jej obliczu. Twierdzenie, że bohater „robi” fabułę jest truizmem, ale łatwym do potwierdzenia. Ot, choćby „Różyczka” Jana Kidawy-Błońskiego, gdzie brutalna, dziejowa zawierucha wdziera się wprawdzie w życie trójki bohaterów, ale centralny punkt stanowią ich wzajemne relacje.
Scenariusz częściowo oparto na życiu polskiego historyka i intelektualisty, Pawła Jasienicy. W latach sześćdziesiątych, po zaostrzeniu cenzury, mocno nadepnął on ówczesnej władzy na odcisk i ta postanowiła zrobić z nim porządek, czyli „rozpracować” za pomocą SB – w szczytowym momencie inwigilowało go ponad trzydziestu agentów. W końcu bezpieka podstawiła mu młodą funkcjonariuszkę, która miała Jasienicę w sobie rozkochać i donosić przełożonym o jego opozycyjnych działaniach. Kobieta odniosła sukces, została żoną historyka, lecz nawet wtedy nie przestała pracować dla służb. Scenarzyści Maciej Karpiński i Jan Kidawa-Błoński sięgnęli po tę historię, nieco ją pozmieniali, pododawali pewne wątki, udramatycznili tam, gdzie trzeba i zaserwowali „Różyczkę”.
Świetnie oddano w filmie realia końcówki lat sześćdziesiątych. Wszędzie unosi się papierosowy dym, w tle rozbrzmiewają ówczesne przeboje, a w społeczeństwie wzrasta napięcie, znajdujące ujście we wstrząsających wydarzeniach z marca 1968 roku. Oprócz tego mamy wiarygodnie przedstawione mechanizmy działania bezpieki – bezsilność jednostki wobec tajnych służb, wewnętrzne tarcia między funkcjonariuszami i bezduszność aparatu władzy, również w stosunku do własnych pracowników. W to wszystko zostaje wrzucona młoda, zakochana, nieco naiwna dziewczyna, która dla swojego chłopaka zrobi wszystko.
„Różyczka” bezsprzecznie należy do Magdaleny Boczarskiej, wcielającej się w tytułową rolę. Wspaniale wykreowała ona łatwowierną Kamilę Sakowicz, rozdartą między zakochanym w niej do szaleństwa, niestroniącym od brutalności Romanem Rożkiem (Robert Więckiewicz), a spokojnym, opanowanym intelektualistą Adamem Warczewskim (Andrzej Seweryn), na poczekaniu recytującym łacińskie frazy i stojącym władzy okoniem. Boczarska koncertowo pokazała pomału rodzące się w Kamili wątpliwości, a także powolną przemianę z prostodusznej dziewczyny w świadomą kobietę, czego kulminacja następuje w fantastycznej scenie, w której Warczewski, na tajnym spotkaniu literatów cytuje (niezbyt dokładnie) Mickiewicza. Jakże aktualna jest ta scena również dzisiaj! Już choćby dla tego krótkiego fragmentu warto „Różyczkę” zobaczyć. Metamorfoza bohaterki wyraża się nawet w sposobie ubierania się i wysławiania – z początku wybiera krzykliwe stylizacje, pod wpływem relacji z Warczewskim, jej garderoba staje się coraz bardziej stonowana. Aktorce nie ustępują Więckiewicz i Seweryn, tworząc biegunowo od siebie odległych bohaterów. Film jest właściwie koncertem tej trójki wykonawców, w których pierwsze skrzypce wiedzie Boczarska.
Oczywiście przedstawione na ekranie realia, czyli koniec lat sześćdziesiątych, pokazują inną rzeczywistość, ale postawy ludzkie mają wydźwięk uniwersalny i taka też jest wymowa całości. Choć na bohaterów bezpośrednio wpływają wydarzenia z marca ’68 roku, to miłosny trójkąt mógłby (z niewielkimi zmianami) przydarzyć się w dowolnych czasach i okolicznościach. Bo to po prostu kameralna w gruncie rzeczy opowieść o ludziach i jako taka nigdy nie straci na aktualności.
Film zawiera pewną zagadkę w finałowych scenach, która została niestety rozwiązana w kontynuacji „Różyczki”, ponownie wyreżyserowanej przez Kidawę-Błońskiego ze scenariuszem Macieja Karpińskiego (oraz Agathy Dominik). Akcja sequela rozgrywa się w czasach znacznie bardziej nam współczesnych. Drugą część można sobie spokojnie darować, ale zachęcam do zapoznania się z oryginałem, bo to kawał dobrego, choć niełatwego kina.