RESIDENT EVIL. Dobra adaptacja słynnej gry komputerowej
Resident Evil to bardzo znana w komputerowym świecie gra z gatunku survival-horror. Teraz fani gry wreszcie doczekali się jej adaptacji filmowej. W dodatku dobrej adaptacji.
Drugim moim hobby po filmach i muzyce filmowej są z pewnością gry komputerowe. Oglądałem wiele obrazów będących adaptacjami znanych gier. Część z nich była dobra (Mortal Kombat), część średnia, a wręcz słaba (Mortal Kombat: Annihilation, Street Fighter, Tomb Raider). Resident Evil to jedna z lepszych gier w jakie dane było mi grać. Niesamowity klimat grozy, krew, brutalność, wszędzie zombie i inne kreatury. A do tego wszystkiego wspaniała fabuła, której głównym tematem był wirus powodujący mutację, wyprodukowany w tajemniczych laboratoriach potężnej korporacji – “Umbrella”. A ty – jako bohater gry – wpadałeś w całe to szambo i jednym z twoich głównych zadań było… przeżyć. Czy te wszystkie elementy można znaleźć w samym filmie? Większość tak, choć niektóre elementy są całkowicie nowe, niektóre trochę niepotrzebne. Zapraszam do przeczytania recenzji, ale na początku ostrzegam – mogą znajdować się w niej spoilery.
Zacznę od fabuły i miejsca akcji. Pół mili pod ziemią znajduje się tajne laboratorium korporacji “Umbrella”, gdzie prowadzone są eksperymenty genetyczne. A wśród nich prace nad tajemniczym wirusem “T”, wywołującym mutacje. Pewnego pięknego dnia ktoś postanawia go wykraść celem rozprowadzenia go na otwartym rynku i zarobienia tym sposobem całkiem sporej sumki pieniędzy. Oczywiście tuszuje wszystkie ślady rozbijając jedną z próbówek, w której znajduje się wirus… A “Czerwona Królowa”, czyli cały komputer nadzorujący podziemne laboratorium, zamyka wszystkich 500-set pracowników i… uśmierca. To jedyny sposób żeby nic nie przeniknęło na zewnątrz… W celu wyjaśnienia, co tak naprawdę stało się tam na dole, zostaje wysłana specjalna grupa komandosów z “Umbrelli”. Nawet nie wiedzą, co ich tak naprawdę tam czeka…
Początek filmu wydaje się chaotyczny i trochę niezrozumiały. Na szczęście im dalej, tym bardziej się wszystko wyjaśnia i nabiera przyzwoitych kształtów. W końcu cała fabuła zbiera się do kupy i tworzy jedną, sensowną, i co najważniejsze – całkiem ciekawą całość. Nie brakuje elementów zaskoczenia, nie brakuje też wielu elementów zarówno znanych z gry komputerowej jak i całkiem nowych, wprowadzonych przez reżysera. Najpierw napiszę o tych, które zaczerpnięte zostały z gry. Klimat – na szczęście został nieźle odwzorowany. Może nie jest tak strasznie i nie wieje tak bardzo grozą jak na ekranie komputera, ale z pewnością część tego można doświadczyć, i w czasie oglądania w nocy nie raz serce podskoczyło mi do gardła. Opuszczone laboratoria, początkowa rezydencja, na miejscu akcji obraz jakby po jakiejś bitwie… Cisza… Nie wiadomo, co czai się za rogiem. Strach i przerażenie… Ale to wszystko cisza przed burzą, bo tuż po wyłączeniu komputera i przywróceniu z powrotem zasilania cały system się resetuje. Zatem wszystkie drzwi się otwierają i koszmar czekający na bohaterów wychodzi na zewnątrz.
Zombie wszędzie – podobnie jak w grze. Jest ich dużo, są brutalne, trudno je zabić. Atakują w większych grupach, są fajnie zrobione – gdzieniegdzie brakuje im tkanki, a niektóre osobniki potrafią naprawdę przerazić. Ale nie tylko zombie czają się w opustoszałych pomieszczeniach laboratoriów. Wirus dopadł także zwierzęta. Pieski (dobermany) obecne na każdym kroku w grze są także i tutaj. Zresztą nie mogło ich zabraknąć. Podobnie jak zombie – potrafią przerazić. Jest jeszcze jeden tajemniczy osobnik – wczesny eksperyment, podczas którego wszczepiano wirusa do żywej tkanki. Rezultatem jest idealny łowca – potworek z bardzo długim językiem, potrafiący chodzić po ścianach (w grze nazwany był jako licker), w dodatku im więcej je, tym bardziej się przekształca i mutuje, stając się doskonalszym i szybszym myśliwym (zupełnie jak doktor Birkin z drugiej części gry). Aha – nie wiem czy to akurat dobra wiadomość, ale film jest o wiele mniej brutalny niż sama gra…
Jak wspomniałem wcześniej – reżyser zdecydował się na wprowadzenie kilka nowych elementów, takich jak laserowa siatka przecinająca wszystko na swojej drodze (system obronny “Czerwonej Królowej”), ale coś takiego już gdzieś widziałem… (“Cube”). Jednak pozostaje faktem, że akcja z tymi laserami jest zrobiona bardzo efektownie i bardzo realistycznie. Kolejny – inny niż w grze – element to główna bohaterka, która niewiele pamięta, ale im bardziej rozwija się fabuła, tym bardziej wracają jej wszystkie wspomnienia. A kim jest naprawdę i co robi w korporacji “Umbrella” – to już musicie zobaczyć sami. Wspomnę tylko, że w czasie filmu ma fajne przebłyski z przeszłości niczym Frank Bannister z Przerażaczy.
Akcja – jest jej sporo. Komandosi strzelają na prawo i lewo w nadchodzące i nieustępliwe zombiaki, cały czas coś goni bohaterów, a już najlepsza jest końcowa akcja z lickerem w roli głównej, która toczy się w wagonie kolejki łączącej podziemne laboratorium z rezydencją. Dla fanów gry to niemały smaczek – każdy kto ukończył wszystkie trzy komputerowe części zauważy pewne nawiązanie do jednej z tamtejszych akcji. Podobnym smaczkiem jest sama końcówka, czyli zainfekowanie się jednego z głównych bohaterów i wspomnienie przez tajemnicze osoby w maskach o projekcie “Nemesis” (taki tytuł nosiła trzecia odsłona gry komputerowej i taki podtytuł ma nosić także druga część filmu przewidywana na rok 2003). Jeden z bohaterów filmu przekształci się w potwora zwanego Nemesis i będzie głównym “czarnym charakterem” kolejnej części. A zapowiada to wspaniała końcówka (wreszcie nie ma tak popularnego i mało zadawalającego w dzisiejszych czasach happy -endu), który kończy się dokładnie tak, jak zaczyna się druga część gry komputerowej (zmasakrowane, zdemolowane Raccoon City) – bajer!
Jeszcze kilka słów o muzyce – jej kompozytorem jest Marilyn Manson. Co tu dużo mówić – muzyka z Resident Evil po prostu WYMIATA! Prócz wyżej wymienionego artysty w filmie można usłyszeć kawałki takich grup jak Fear Factory, Static-X czy Slipknot. Tak cudownych, elektronicznych kawałków, ze świetnym klimatycznym podkładem i świetnym basem już dawno nie słyszałem! Muzyka jest po prostu doskonała, ostra, brutalna. Idealnie pasuje do całego klimatu filmu, świetnie odzwierciedla to, co się aktualnie dzieje na ekranie (szczególnie podczas akcji), a już kompletnie zakochałem się w motywie, który można usłyszeć w końcówce filmu (gdy bohaterka bierze do ręki strzelbę i stoi wśród zniszczonych samochodów – cud, miód, palce lizać!).
To co napisałem powyżej – to niezaprzeczalne zalety tego filmu. Jest też kilka wad, ale na szczęście nie tak dużo, żeby posądzić Resident Evil o film nieudany. Do gustu nie przypadło mi kilka niepotrzebnych scen, takich jak Milla Jovovich odbijająca się od ściany i kopiąca w powietrzu psa. Takie sceny w filmach trochę mnie drażnią – przecież to nie jest żaden Matrix... Nie mówię tutaj o zwolnieniach, które są całkiem niezłe (np. wolno lecący pocisk z pistoletu wygląda świetnie). Trochę małe urozmaicenie potworków (w grze było dużo więcej), tak dobrze znane wszystkim pieski były trochę za krótko. Ale mam nadzieję, że to celowy zabieg producentów filmu, żeby nie odkrywać wszystkich kart na raz. Gra aktorska także nie rzuca na kolana – jest przeciętna, nawet Milla nie zagrała zbyt rewelacyjnie. W pamięci została mi tylko Rain (Michelle Rodriguez) – twardy charakter, który nieodłącznie kojarzył mi się z pewną bohaterką z filmu Obcy – decydujące starcie (Vasquez). Trochę zawiła fabuła – dla ludzi, którzy wcześniej grali w grę będzie ona jak najbardziej zrozumiała, ale dla reszty może wydać się zbyt chaotyczna. No i to, o czym już wspomniałem wcześniej – szkoda, że nie jest straszniej i bardziej mrocznie, jak w samej grze, która także była dużo brutalniejsza.
Niemniej jednak film posiada więcej zalet niż wad i jest godny obejrzenia. Dla fanów wszystkich części komputerowego Resident Evil to pozycja obowiązkowa, a całość jest z pewnością udaną adaptacją. Zresztą cały film oglądałem i oceniałem pod kątem gry, którą nota bene znam bardzo dobrze – i właśnie do niej ustosunkowana jest moja ocena. Osoby, które wcześniej nie grały w Resident Evil , lub nawet o nim nie słyszały potraktują tą pozycję jako kolejny średni, może nawet ponadprzeciętny film. I te osoby powinny odjąć sobie od końcowej oceny jeden, a może nawet i półtora punktu. Im cała niesamowita opowieść związana z korporacją “Umbrella” może się nie spodobać i nie przypaść do gustu… Mnie film się podobał i nie wątpię, że innych graczy również miło zaskoczy.
Tekst z archiwum Film.org.pl (2002)