search
REKLAMA
Recenzje

RECEPTA NA PRZEKRĘT. Emily Blunt walczy z rakiem [RECENZJA]

Inscenizacja jest dynamiczna, miejscami niemal teledyskowa, tu i ówdzie przełamywana narracją z offu. Na miejscu są skojarzenia z „Wilkiem z Wall Street”.

Tomasz Raczkowski

30 października 2023

REKLAMA

Kamera od zawsze kochała pięknych ludzi, pieniądze i spektakularne intrygi. Dlatego też niezwykle wdzięcznym tematem dla X muzy jest biznes farmaceutyczny, naginający nie zawsze zgodnie z etyką reguły rynkowej gry w celu pomnażania kapitału zbijanego na cierpieniu chorych – przepraszam, przeciwdziałaniu cierpieniu chorych. Oryginalny tytuł nowego filmu Netlixa – Pain Hustlers – oddaje ten stan sztuki w zgrabny sposób: przedstawiciele handlowi firm produkujących leki uprawiają hazard bólem, ale stawką nie jest bynajmniej liczba wyleczonych, a słupki sprzedaży specyfików na receptę. I o tym właśnie jest Recepta na przekręt.

Film Davida Yatesa opowiada historię Lizy Drake – samotnej matki, ledwo wiążącej koniec z końcem, która pewnego dnia, pracując jako striptizerka, poznaje przedstawiciela handlowego firmy Zanna, którego udaje jej się przekonać, żeby dał jej szansę pracy przy promocji leku stosowanego przez osoby chore na raka. Krok po kroku wygadana, przebojowa kobieta robi zawrotną karierę w podupadającej firmie, przyczyniając się do jej spektakularnego sukcesu i wejścia na giełdę. Nie dochodzi do tego do końca etycznie – Liza wraz z partnerami z Zanny stosuje metody na pograniczu prawa i etyki, realizując złożony plan korupcyjny, zapewniający im przewagę nad konkurencją. Niby chodzi o zwalczanie śmiertelnej choroby i ulgę cierpiącym, ale tak naprawdę dla Lizy i jej kolegów liczą się zera po przecinku. Szybki wzlot najczęściej zwiastuje jednak szybki upadek, więc nietrudno domyślić się, jak rozwiną się losy bohaterów Recepty na przekręt, luźno inspirowanej sprawą Johna Kapoora i jego firmy Insys.

Inscenizacja jest dynamiczna, miejscami niemal teledyskowa, tu i ówdzie przełamywana narracją z offu. Na miejscu są skojarzenia z Wilkiem z Wall Street, a jeśli ktoś ma wątpliwości, czy tego typu dynamika narracji i montażu, połączona z blaskiem wirujących świateł i sytuacji już przyjęła się jako mainstreamowy język kina, to fakt, że po takie środki sięgnął David Yates – archetyp przezroczystego stylistycznie i stawiającego na rozwiązania wzięte wprost z podręcznika reżysera – powinien wystarczyć na poparcie tej tezy. Nie, żeby była to wada Recepty na przekręt, ale też trudno odebrać taką formę filmu jako świeżą. W połączeniu z dość nieporadnie wykorzystaną ramą pseudodokumentalnej retrospekcji tworzy to poczucie, że Yates nieco zbyt usilnie próbuje naśladować innych i stworzyć cool film z gwiazdorską obsadą. Nie po raz pierwszy w ostatnich latach miałem poczucie, że oglądam film skrojony pod Oscary, ale spóźniony o kilka lat – jakoś 5–7 obrotów wokół słońca temu to mógłby być banger sezonu nagród, teraz wróżę mu raczej mieszane recenzje i ewentualnie parę wyróżnień dla Blunt, poza tym jednak raczej rozpłynięcie się w gąszczu streamingowych premier.

Aktorsko jest rzeczywiście naprawdę dobrze – Emily Blunt błyszczy w roli wygadanej i wbijającej się przebojem w świat wielkich pieniędzy Lizy, wyglądając tak samo naturalnie w dresach jak w drogich kreacjach na salonach. Dzielnie sekunduje jej Chris Evans jako będący przepustką Liz do Zanny Pete, a także Andy García jako ekscentryczny milioner i szef firmy. Swoje dokłada także Catherine O’Hara w roli matki Lizy, dobudowująca cokolwiek schematyczny wątek relacji rodzinnych. Niestety aktorskie popisy podkopywane są przez naszpikowany kliszami scenariusz, który chociaż nie popełnia kardynalnych błędów, jest po prostu poprawny, ani na centymetr nie wyrastając poza schematyczną formułę dramatu sensacyjno-biznesowego.

Taki jest paradoks Recepty na przekręt – wszystko ma na miejscu, wszystko niby pracuje, ale całość jest jakoś mało ciekawa i niezapadająca w pamięć. Stawki emocjonalne nie pracują na konkretniejszą dramaturgię, a pływający w powietrzu morał ląduje bardzo topornie, jakby twórcom brakowało inwencji, jak zejść z torów zachłyśnięcia bogactwem do moralnego rozliczenia. Cóż, może to właśnie takie kwestie sprawiają, że jest jednak pewna różnica pomiędzy Davidem Yatesem a Martinem Scorsese. W rękach tego drugiego, lub kogoś po prostu o większym talencie reżyserskim, Recepta na przekręt mogłaby być ekscytującym hitem. U Yatesa brakuje jednak czegoś więcej, dodatkowej sceny, błyskotliwego dialogu, który czasem potrafi z filmu średniego uczynić pamiętną pozycję, a całość w konsekwencji jest rozczarowująco płaska.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA