Z JAK ZACHARIASZ. Postapokaliptyczne romansowanie
Autorką recenzji jest Patrycja Bulska.
Z jak Zachariasz, najnowszy film Craiga Zobela, podejmuje ważny temat zaufania i otwarcia się na innych. Niestety nie robi wiele, żeby swoją tezą zainteresować widza.
Zachariasz był ostatnim prorokiem Starego Testamentu. Jego imię z języka hebrajskiego można przetłumaczyć jako „Jahwe pamięta”. Księgi Zachariasza dzieli się na dwie części. Pierwsza zawiera opis odbudowy Jerozolimy. Znacznie bardziej interesująca jest druga, w poetycki sposób opisująca koniec świata. Ziemia po nuklearnej zagładzie to ciekawy punkt odniesienia do starotestamentowej wizji.
W wersji C. Zobela, podobnie jak w książce, której film jest adaptacją, apokalipsa jest bezosobowym zjawiskiem. Nielicznym udaje się przeżyć. Szesnastoletnia Ann Burden (Margot Robbie) jest jedną z takich osób. Razem z psem mieszka na położonej za miastem farmie. Zarówno jej rodzinny dom, jak i całą dolinę ominęła globalna katastrofa. Dziewczyna wierzy, że to ocalenie jest częścią boskiego planu. Po roku bez wieści od bliskich do jej gospodarstwa docierają w krótkim odstępie czasu dwie osoby. Ann musi zdecydować, czy zaufać i przyjąć pod swój dach zupełnie obcych mężczyzn: Johna i Kaleba (Chiwetel Ejiofor i Chris Pine).
Film od samego początku nie stara się być epickim widowiskiem. Zamiast efektów specjalnych są piękne zdjęcia lasów i pól autorstwa Tima Orra.
Dynamiczna akcja ustępuje miejsca wyważonej grze, gdzie gesty i spojrzenia są równie ważne jak dialogi. Cała trójka aktorów dobrze spisała się w swoich rolach. Co prawda Margot Robbie nie wygląda jak nastolatka, ale trudno odmówić jej świeżości. Montaż, choć sprawny, zostawił nas z niemiłosiernie długimi ujęciami.
Natura, brak prądu, drewniane domy i skromny kościół przywodzą na myśl czasy pierwszych osadników. Podobnie jak pielgrzymi, trójka bohaterów musi sobie radzić bez pomocy z zewnątrz. Powracają do rytmu dnia wymuszonego pracą w polu. Czas wolny spędzają na małych przyjemnościach: czytaniu, graniu, tańcach czy romansowaniu. Czasem zdarzą się nieporozumienia, które na moment mącą spokój rajskiej doliny . Nastrój zadumy potęgują ciepłe kolory, nieruchome kadry i miękkie światło. Można wręcz zapomnieć, że bohaterowie mają też życie wewnętrzne, a my tkwimy w środku ich historii. Nie mam tutaj na myśli miłosnego trójkąta, tylko przełomowy okres w dziejach ludzkości.
„A jest dla Adama”, głosi ilustrowana książka dla dzieci z biblioteczki Ann. Obok stoi Biblia, gdyby ktoś miał wątpliwości, o jakiego Adama chodzi. Duch teologii jest stale obecny i przywoływany przez ocalałych, choć w warstwie symbolicznej wiele ma wspólnego z informacyjnym znakiem drogowym. Pełni dokładnie taką samą funkcję. W dodatku nowy początek jest wyborem pomiędzy dwoma przeciwstawnymi poglądami na rozwój. Gdzieś gubią się niuanse, dylematy pomiędzy kilkoma równorzędnymi racjami.
Największym problemem filmu jest dla mnie nagminne powtarzanie, że właściwie nic się nie stało. Nad każdą kolejną tragedią przechodzi się szybko do porządku dziennego. Jakby po apokalipsie nie wypadało okazywać jakichkolwiek uczuć nie tylko przed towarzyszami, ale również przed samym sobą. Widz nie ma szansy na poznanie motywów działań ocalałych i zaangażowanie się w ich historię. Szkoda, bo właśnie ich emocjonalny i społeczny bagaż jest kluczem do interpretacji całości.
Pomimo niezaprzeczalnego uroku Z jak Zachariasz nie jest filmem, który koniecznie trzeba zobaczyć. Może być co najwyżej wstępem do rozmowy o kondycji współczesnego świata.
korekta: Kornelia Farynowska