Wojownicze żółwie ninja
Każdy, kto kiedyś był dzieckiem, na pewno wie kim są wojownicze żółwie ninja. Szczerze mówiąc nie bardzo wyobrażałem sobie, że z bajki tej da się zrobić w miarę przyzwoity film z udziałem żywych aktorów. Kiedy dodatkowo okazało się, że producentem ma być Michael Bay, a stołek reżyserski okupować będzie Jonathan Liebesman, moje obawy przed seansem wzrosły jeszcze bardziej. Jak się okazało, przewidywania generalnie się sprawdziły.
April O’Neil to ambitna dziennikarka, której marzeniem jest zajmować się poważnymi tematami. W tym celu stara się dowiedzieć czegoś więcej na temat działalności Klanu Stopy, gangu terroryzującego Nowy Jork. Podczas jednej ze swoich szpiegowskich wypraw April widzi, jak bandyci zostają pokonani przez tajemniczych mścicieli. Okazują się nimi być wojownicze żółwie ninja, które przed wielu laty bohaterka uratowała z pożaru laboratorium swojego ojca.
Wszystko w „Wojowniczych żółwiach ninja” jest zbudowane ze znanych klocków – schemat pogania tu schemat. Jeśli ktokolwiek liczy na choćby jeden moment zaskoczenia, srodze się zawiedzie. Nie trzeba nawet kojarzyć jakie mniej więcej role grywa William Fichtner, by po kilku minutach domyślić się prawdziwej natury jego działań. Z kolei April jako jedyna chce zajmować się prawdziwą sytuacją podziemia kryminalnego w mieście, ale że wciąż gada o zmutowanych żółwiach, nikt jej nie wierzy. Generalnie scenariusz filmu mógłby napisać każdy gimnazjalista i nie zabrałoby mu to zbyt wiele czasu. Próżno szukać tu jakichkolwiek głębszych treści, albo mrugnięcia okiem do starszego widza – przede wszystkim chodzi o szybkie łubudu.
Problem w tym, że nawet do tego elementu można by się przyczepić. Większość scen akcji zmontowana jest tak szybko, że widz musi się nieźle wysilić, by cokolwiek zobaczyć. Dodatkowym utrudnieniem jest trzęsąca się kamera, która jeszcze bardziej utrudnia rozeznanie w tym kto się z kim bije i dlaczego. Nie umiem więc stwierdzić, czy walki w filmie Liebesmana są efektowne i mają przemyślaną choreografię – nie dane mi było tego po prostu zauważyć.
Nie lepiej jest w przypadku dialogów, które wypełnione są patosem, komunikatami objaśniającymi fabułę i drętwymi żartami. Dodatkowym mankamentem jest koszmarny, jak zawsze w przypadku filmu nie animowanego, dubbing. Nie wiem czy wszystkie kopie w polskich kinach pozbawione będą napisów, podejrzewam jednak, że tak, zważywszy na to, że film kierowany jest głównie do dzieci.
I właśnie chwilowe obudzenie w sobie kilkulatka może być jednym ratunkiem podczas seansu. Jeśli podejdzie się do „Wojowniczych żółwi ninja” bez żadnych oczekiwań – da się je obejrzeć bez większego bólu. Oczywiście, wciąż będzie to beznadziejny film, jednak w odróżnieniu od ostatnich Transformersów, beznadziejność ta nie powinna męczyć odbiorcy.
Nakręcona przez Liebesmana produkcja jest krótka i pędzi do przodu bez chwili przestoju, co mimo wszystko jest w stanie sprawić, że da się ją zaliczyć do kategorii guilty pleasure. Jedynym mankamentem, o którym nie da się zapomnieć jest fakt, że biedne żółwie muszą odgrywać swoje role, mając naprzeciwko obiekt CGI w postaci Megan Fox. Przyznać trzeba, że przynajmniej jest na co popatrzeć.