Wkręceni
Na poboczu pustej drogi stoi luksusowe Porsche Panamera na hamburskich numerach rejestracyjnych. Obok samochodu stoi trzech facetów w średnim wieku: elegancko ubrani i wyraźnie skacowani oraz zmęczeni ubiegłym wieczorem. Panowie troszkę się pobawili, popili, no i poru… no sami przecież wiecie. Ale gdzieś w połowie drogi zabrakło im paliwa – to zupełnie tak jak reżyserowi i scenarzyście „Wkręconych”, Piotrowi Wereśniakowi.
Pewne niedzielne popołudnie. Na dworze zimno, więc nic mnie bardziej nie cieszy niż wejście do budynku kina, gdzie przynajmniej będzie można się ogrzać. Odbieram rezerwację i niedługo później wchodzę do sali. Rząd siódmy, miejsce dziesiąte… jest! Zajmuję w końcu swoje ulubione miejsce i rozluźniony mogę zacząć czekać na seans. Ale najpierw krótka „obczajka” po sali, patrzę w lewo, patrzę w prawo – większość osób to kobiety po 45. roku życia. No tak, promocja poskutkowała i emisja spotów reklamowych przed „Na dobre i na złe” zadziałała perfekcyjnie, kto by nie chciał zobaczyć doktora Latoszka lub doktor Hany Goldberg na dużym ekranie? Przez trzy tygodnie od premiery „Wkręconych” obejrzało prawie 440 tysięcy widzów.
Dziękuję Telewizji Polskiej, że na krótko przed wejściem do kin najnowszego dzieła Piotra Wereśniaka wyemitowała jego reżyserski debiut, czyli „Zakochanych” z 2000 roku. Jako, że przez lata nie widziałem tego obrazu, to gotów byłem pomyśleć, iż to dobry film. Ogromnie bym się pomylił. Chociaż te dwie produkcje dzieli aż 14 lat, to mają jedną cechę wspólną, i akurat nie chodzi o Bartosza Opanię w roli głównej. Mianowicie cechują się tym, że fabuła opiera się na ciekawych pomysłach, z których urodzony w Ząbkowicach Śląskich twórca jednak nie potrafi zrobić kompletnego filmu. W obydwu przypadkach akcja kończy się mniej więcej w połowie i dalej autor tylko i wyłącznie „szyje”, aby po upływie 100 minut móc wyświetlić napisy końcowe.
Wereśniak na swoim blogu, gdzie m.in. udziela porad początkującym scenarzystom, napisał, iż każdy z jego pomysłów rodzi się z jednego, krótkiego zdania. Następne zdanie to przez jakiś czas „leży” na dysku twardym, na którym, cytując twórcę, dojrzewa i nabiera szlachetnych aromatów. Problem w tym, że na ekranie pomysł ten dalej wygląda, jakby był tylko jednym zdaniem – trzech, zwolnionych z fabryki samochodów, facetów w średnim wieku, postanawia się zabawić za pieniądze z odprawy i omyłkowo zostają wzięci za niemieckich inwestorów. Wraz z momentem, gdy trio Adamczyk / Domagała / Opania postanawia nie wyprowadzać gospodarzy z błędu, całkowicie kończy się koncepcja na obraz.
Największą bolączką „Wkręconych” jest fakt, że całość wygląda jakby była jedynie pomysłem na film, a nie właściwym dziełem. Coś w rodzaju szkicu. Główni bohaterowie, których ekranowe ksywki możemy w zupełności zignorować, są jednowymiarowi – nawiązując do sloganów ze zwiastuna, Adamczyk to romantyk, Opania to narwaniec i podstarzały playboy, natomiast Domagała to pantoflarz. O ile pierwsza dwójka jest przy tym nieciekawa, nudna i przewidywalna, to już rola Pawła Domagały jest największą zaletą tego filmu. Zapamiętajcie to nazwisko i tego człowieka. Wciąż nierozpoznawalny przez większość widzów aktor bawi swoją nieporadnością i posłuszeństwem wobec żony Jadwigi, a jednocześnie ma w sobie wiele uroku i ogromne pokłady komizmu. To właśnie gagi z nim w roli głównej wywołują uśmiech na twarzy, a nie wywód postaci kreowanej przez Opanię, że od dziecka musiał zapierdalać, czy wyświechtany żart Adamczyka o tym, jak Polacy nie potrafią pracować dla siebie tylko dla kogoś, bo przecież Lewandowski strzela gole wyłącznie dla drużyny z Dortmundu.
„Wkręceni” to parada mniej lub bardziej udanych żartów, z czego oczywiście najwięcej nawiązuje do stereotypów o Niemcach. Nie brakuje także odniesienia do Piotra Adamczyka i jego kreacji Jana Pawła II. Całości dopełniają zupełnie bezpłciowe wątki, szczególnie w drugiej połowie produkcji, gdzie reżyser próbuje komedię omyłek wymieszać z komedią romantyczną. Wątki miłosne są tak niewiarygodne i absurdalne, że sprawiają wrażenie dodanych na siłę, według zasady, że skoro jest komedia, to i muszą być zakochane pary.
Filmu nie ratuje również zakończenie, a wręcz przeciwnie, pogrąża go. Nie dość, że autor scenariusza „Kilera” nie wiadomo po co sili się na efekciarstwo, chociaż nie ma ku temu żadnych predyspozycji, ani nawet środków na odpowiednią realizację, to jeszcze całość jest zwyczajnie wtórna. Patrząc na finał tego dzieła miałem przed oczami pewien amerykański obraz z Katherine Heigl w roli głównej; swoją drogą, tam wyszło to równie źle i kiczowato.
Należy jednak przyznać, że w pewnych aspektach produkcja ta jest naprawdę miła dla oka. Chodzi mi przede wszystkim o wręcz pocztówkowo sfilmowany Zamość oraz oczywiście kobiecą obsadę. Dominika Kluźniak uwodzi widzów swoim spojrzeniem oraz seksownym głosem, Kamilla Baar standardowo chwali się swoją przepiękną i perfekcyjną figurą, natomiast Monika Krzywkowska rozkochuje w sobie publiczność za pomocą swojego wdzięku, urody oraz aksamitnego głosu. Do tego wszystkiego, wybaczcie prywatę, spełnienie moich najskrytszych fantazji, czyli mówiąca po niemiecku Julia Kamińska w stroju pokojówki. Szkoda, że role pań ograniczyły się jedynie do prezentacji swoich atutów. Nic więcej ten scenariusz nie miał im do zaoferowania.
Trzeba oddać reżyserowi, że pod płaszczykiem prostej komedii chociaż próbował zwrócić uwagę na pewien problem społeczny. „Wkręceni” pokazują jak działa polityka i biznes po polsku, w szczególności w zapomnianych przez działaczy z Warszawy miejscach na mapie Polski. Mityczny „inwestor z Niemiec” jest na wagę złota, więc lokalne władze traktują go niemal jak króla, aby zdecydował się właśnie tam ulokować swój kapitał, bo dzięki temu zyska nie tylko lokalna społeczność, ale przede wszystkim politycy marzący o kolejnej kadencji. Patrząc na scenę kompletowania przez drobnych biznesmenów pieniędzy na łapówkę dla potencjalnych inwestorów, bo przecież „jeżeli otworzą fabrykę, to ludzie będą mieli pracę, a jeżeli będą mieli pracę, to i będą mieć pieniądze, a jak będą mieć pieniądze to będą je u nas wydawać, bo co mają z nimi robić?”, śmiejemy się, lecz szybko orientujemy się, że to śmiech przez łzy, bo takie sytuacje naprawdę mogą mieć miejsce.
Mając na uwadze to, jakie błędy od czasu swojego reżyserskiego debiutu popełnia Piotr Wereśniak można zaryzykować stwierdzenie, iż cały czas stoi w miejscu. Zdaje się, że prekursor polskiej komedii romantycznej od lat nie uczynił żadnego postępu. „Wkręceni” to nie jest jego najgorszy film, ale to w sumie żadna sztuka, ciężko taki „koszmarek” jak „Och, Karol 2” przebić i zrealizować coś równie złego i bezsensownego. Obraz ten na szczęście nie przekracza pewnej granicy żenady, co uczynił inny twór również promowany przez piosenkę w wykonaniu Dody.
„Wkręceni” to niestety niezbyt udana komedia, nad czym ogromnie ubolewam, bo sam pomysł na film, chociaż banalny i prosty, jest naprawdę ciekawy i być może w rękach bardziej utalentowanych twórców mogłoby coś się z tego urodzić. A tak otrzymaliśmy zarodek filmu, na dodatek wyglądający jak podrasowany kabareton rodem z TVP. Odwołując się do piosenki promującej ten obraz – miało być pięknie, a jest byle jak.