search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

The Greasy Strangler. Oślizgły dusiciel

Filip Jalowski

13 grudnia 2016

REKLAMA

Legenda midnight movies, czyli filmów wyświetlanych późnymi wieczorami w kinach, które w niczym nie przypominają ogromnych multipleksów, jest żywa do dziś. Prawdopodobnie każdy, kto chociaż na chwilę oderwał się od kina głównego nurtu i zboczył w te ciemniejsze, zaludnione przez podejrzanych typków uliczki kinematografii natknął się na tytuły, które dzięki nocnym seansom zdążyły obrosnąć kultem. Kret oraz Święta góra Alejandro Jodorowskiego, Głowa do wycierania Davida Lyncha, Rocky Horror Picture Show Jima Sharmana czy perwersyjne koszmarki Johna Watersa – mimo odmienności wszystkie z nich gromadziły swojego czasu w kinach tysiące cierpiących na bezsenność Amerykanów, którzy w trakcie seansów częstokroć chemicznie modyfikowali granice swojej percepcji, oglądali ten sam film dziesiątki razy czy też wykuwali dialogi na pamięć, aby deklamować je wraz ze swoimi bohaterami.

greasy-strangler1

Przemysł filmowy bardzo szybko zauważył możliwości płynące z tego fenomenu, jednak faceci w garniturach zasiadający za dębowymi biurkami nie do końca potrafili go wykorzystać. Próby sprzedawania kina głównego nurtu w obiegu zbliżonym do tego, który reprezentują midnight movies, wykorzystywany jest do dziś, chociażby poprzez organizację nocnych premier wielkich blockbusterów pokroju Gwiezdnych wojen. Samo wyświetlenie filmu o północy i zachęcanie ludzi do tego, aby do kina wybrali się w stroju swojego ulubionego bohatera, nie czyni jednak z produkcji kultowca. Można jednak postawić pytanie o to, czy jest możliwe wyreżyserowanie filmu w taki sposób, aby zaraz po premierze, z miejsca, zgodnie z przyjętymi przed rozpoczęciem realizacji założeniami, zyskał właśnie taki status? Greasy Strangler Jima Hoskinga  daje nam w tej kwestii wiele ciekawych odpowiedzi.

Greasy Strangler aż kipi od obrzydliwości i ekscentryczności.

W tym filmie wszystko, dosłownie wszystko skrojone jest w taki sposób, aby maksymalnie zwiększyć jego szansę na postawienie w jednym szeregu z produkcjami pokroju Różowych flamingów Watersa. Dorosły syn cierpiący najprawdopodobniej na dosyć poważne opóźnienie umysłowe mieszka z ojcem, który zapewnia mu pełną lodówkę, pracę oraz dach nad głową. Mężczyźni zarabiają na oprowadzaniu po mieście naiwnych turystów, którzy wierzą, że dwóch facetów ubranych w różowe ciuszki zabiera ich w podróż po miejscach, w których rodziła się kultura disco. To jednak zupełnie normalne. Dziwnie jest dopiero w domowym zaciszu, w którym każdy kęs jedzenia musi być zatopiony w tłuszczu. I nie zrozumcie mnie źle, tu nie chodzi o fit hamburgery z McDonalda i kebab na cienkim, ale o smażone kiełbasy pływające w litrach rozpuszczonej, żółtawej mazi. Jak komunikuje sam tytuł, tłuszcz staje się w filmie Hoskinga czymś na wzór wizualnego refrenu, który w trakcie seansu przewija się równie często, co słowa miłość i dziewczyna w twórczości disco polo. Co więcej, wydostaje się on poza brzegi patelni oraz umęczone systemy trawienne głównych bohaterów, aby stworzyć potwora nękającego mieszkańców miasta – Oślizgłego Dusiciela. W ten pełen cholesterolu świat wkracza na domiar złego kobieta, która prowadzi podwójną grę na linii ojciec–syn. Młodszy z mężczyzn zachowuje się w tym pojedynku jak nastolatka marząca o wielkiej miłości, starszy jak piernikowaty zboczeniec.

greasy-strangler2

Greasy Strangler aż kipi od obrzydliwości i ekscentryczności. Ojciec z dumą paraduje z monstrualnej wielkości penisem na wierzchu, oblewa wszystko tłuszczem i wciąż żyje zmyślonymi wspomnieniami dotyczącymi jego disco przeszłości. Wyglądający jak wielokrotnie notowany przestępca seksualny syn posiada mentalność podlotka wkraczającego w okres buntu, co nie przeszkadza mu jednak w tym, aby uczestniczyć w intymnych zabawach ze swoją partnerką. Najlepszymi przyjaciółmi rodziny są niejaki Oinker, czyli dorosły facet paradujący po mieście w damskich trzewikach, podkolanówkach, majtkach i świńskim nosie oraz ślepy właściciel myjni samochodowej. Każdy mieszkaniec tego świata ma nie po kolei w głowie, jest zupełnie oderwany od rzeczywistości. Gdy dołożymy do tego całą gamę powtarzanych niczym mantra powiedzonek typu You are a bullshit artist oraz irytującą, ale niemal automatycznie opanowującą głowę widza muzykę, mamy w zasadzie skompletowany przepis na kult.

Pozostaje jednak pytanie o to, czy coś tak ewidentnie pod kultowość oraz stylistykę midnight movies skrojonego istotnie może zyskać statut podobny do tytułów wymienionych we wstępie tego tekstu? Odpowiedź nie jest oczywiście jednoznaczna. Gdy spojrzymy na to, jaką dyskusję Greasy Strangler wywołał śród widzów i krytyków zza Wielkiej Wody, możemy zauważyć dyskurs charakterystyczny dla tego typu kina. Jedni kochają, inni mieszają z błotem i wyzywają tych drugich od świrów. Z drugiej strony, zbyt wiele w filmie Hoskinga wyrachowania i działania pod publikę. Produkcje wyświetlane w obiegu nocnym charakteryzowały się realną kontestacją ogólnie przyjętych norm, czy to społecznych, czy artystycznych, często były dzikie, drapieżne, a już na pewno nie odtwórcze. Greasy Strangler jest szalony, tego odmówić mu nie można, w tym całym szaleństwie nieco się jednak gubi, ponieważ próbując nafaszerować swoją tłustą pieczeń możliwie największą ilością nadzienia zapomina o tym, że dużo nie zawsze znaczy lepiej.

Są w filmie Hoskinga fragmenty, z których można czerpać naprawdę wiele radochy (dyskusja pod automatem z chipsami kładzie na łopatki). Samo zderzenie z tym obleśnym, ale i hipnotyzującym światem również wypada na plus – głównie za sprawą Michaela St. Michaelsa wcielającego się w rolę ojca oraz ekscentrycznej muzyki, która nadaje całości pazura. Szkoda, że pośród tego wszystkiego sporo miejsca zajmują niepotrzebne dłużyzny i do znudzenia powtarzane motywy, które z czasem zaczynają nieco męczyć. Midnight movie? Chyba nie. Jest jednak Greasy Strangler ładnym ukłonem w kierunku Johna Watersa i innych dziwnych kolegów. Uważajcie zatem na Oślizgłego dusiciela!

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA