Ten niezręczny moment
Debiutancka fabuła Toma Gormicana – „Ten niezręczny moment” – to film łatwy, prosty i przyjemny. Przy tym jest także zwyczajnie przeciętny, lecz ma jeden atut, który wyróżnia go na tle innych, taśmowo produkowanych amerykańskich komedyjek. Jest nim Miles Teller.
Urodzony w 1987 roku aktor to największa, jeżeli nie jedyna, zaleta tego obrazu. Pochodzący z Pensylwanii chłopak kradnie dla siebie każdą scenę, w której się pojawia i pokazuje kolegom po fachu, że jeżeli chcą sprawdzić się w komedii, to muszą nad sobą jeszcze popracować. Teller na dobrą sprawę nie wykracza poza emploi, jakie wypracował sobie swoimi wcześniejszymi kreacjami.
To dalej ten sam wyluzowany gość z „nieletnich / pełnoletnich” czy „Projektu X”, ale jednocześnie bije z niego ogromna energia. Jest naturalny, niczego nie udaje. Taki Brandon Walsh naszych czasów, tyle, że mniej spięty. Wymarzony kumpel, napiłbym się z nim wódki oraz porozmawiał od serca o życiu i kobietach.
Fabuła jest prościutka i przypomina mutację „American Pie”, z tą różnicą, iż akcja nie jest osadzona w świecie licealistów, tylko w życiu facetów zbliżających się do „trzydziestki”. To dobrze sytuowane duże dzieciaki; Jason (Zac Efron) i Daniel (Miles Teller) pracują w agencji reklamowej, natomiast Mikey (Michael B. Jordan), największy romantyk z całej trójki, jest lekarzem. W wolnych chwilach, gdy akurat w ich łóżkach nie czekają rozpalone kobiety, beztrosko przechadzają się po Nowym Jorku z kawą w ręku.
Jak to zwykle w takich produkcjach bywa, skoro mamy grupę przyjaciół, to muszą mieć jakiś wspólny cel lub zawrzeć pakt. I tak też się dzieje. Panowie umawiają się, że nie wejdą w żaden poważny związek i pod żadnym pozorem się nie zakochają, jedynie będą – wybaczcie użycie modnych ostatnio określeń – szpachlować gąski. Każdy z nich jest przecież ostrym dzikiem wyposażonym w ogromny „naganiacz”, więc żadnej nie przepuszczą. Jednak serce nie sługa i trudno będzie wywiązać się ze złożonej przyjaciołom obietnicy.
Wszystkiemu winne, oczywiście jak zwykle, są kobiety. Naprawdę trudno dla takich piękności jak Ellie (Imogen Poots) czy Chelsea (Mackenzie Davis), nie stracić głowy, więc w pełni rozumiem bohaterów. Wątki z Brytyjką i Kanadyjką wypadają zdecydowanie ciekawiej niż historia rozpadającego się małżeństwa Mikey’a.
Imogen Poots prezentuje się naprawdę przyzwoicie i aż żal patrzeć, że musi partnerować jej żywy manekin pod postacią Zaca Efrona. Gwiazdor „High School Musical” niby dwoi się i troi, próbuje być zabawny, ale wychodzi mu to dość miernie. Jego postać jest kompletnie niewiarygodna, a on jest sztuczny, podobnie jak plastikowy penis, którego ma na sobie w jednej ze scen. Nawet podczas sekwencji seksu, gdy chce być dominującym samcem, doprowadzającym do tego, że kobiety krzyczą jego nazwisko, bardziej wzbudza poczucie litości aniżeli respektu.
Świetny ekranowy duet za to stworzył Miles Teller z Mackenzie Davis. Wyczuwalna jest pomiędzy tą dwójką olbrzymia chemia, dzięki której kupują sympatię widzów. Nie sposób im nie kibicować. Zresztą wątek tej pary jest chyba najciekawszy, gdyż obserwujemy rzecz z pozoru niemożliwą, czyli wyjście faceta ze sfery przyjaciela. Postać Daniela przechodzi największą metamorfozę ze wszystkich – z maczo, mogącego każdej nocy mieć inną w łóżku, staje się mężczyzną wiernym jednej kobiecie, swojej prawdziwej miłości.
Film Gormicana stara się przemycić trochę prawd o współczesnych związkach. Mamy faceta próbującego za wszelką cenę uratować swoje małżeństwo, chociaż sam dokładnie wie, że nie ma to sensu, a uczucie już dawno się wypaliło. Pojawia się również wszechobecny w dzisiejszych czasach Facebook, ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy po rozstaniu z drugą połówką przez jakiś czas nie przeglądał jej zdjęć lub nie ciekawiło go życie ex zaraz po zakończeniu relacji.
Reżyser podjął się próby realizacji komedii kumpelskiej połączonej z komedią romantyczną. Mamy tutaj historię trzech niedojrzałych emocjonalnie facetów, bojących się dorosłego życia i stabilizacji, czyli wątki kierowane do współczesnych trzydziestolatków. Z drugiej strony, autor puszcza oko także do ciut młodszych widzów, stąd żarty o viagrze czy nacieranie członka samoopalaczem.
„Ten niezręczny moment” to film, który co prawda nie żenuje (co – w przypadku tego gatunku – wydaje się być sporym osiągnięciem), jednak nie jest to też produkcja, jakiej nie widzielibyście już wcześniej. To już było, i to często podane w dużo lepszej formie. Klisza kliszę kliszą pogania. Jeden Miles Teller wiosny nie czyni.