Sobowtór – recenzja z Nowych Horyzontów 2014
Pokazywany w najbardziej obszernej sekcji festiwalu Nowe Horyzonty – panorama – “Sobowtór” (2013) w reżyserii brytyjskiego reżysera Richarda Ayoade (“Moja łódź podwodna”), zrealizowany na podstawie jednej z nowel Dostojewskiego, to słodko-gorzka historia będąca obrazem kondycji człowieka we współczesnym świecie. Niewątpliwie budzi ona skojarzenia z krótkometrażowym Refrenem Kieślowskiego, w którym twórca podkreślał, że każdy z nas jest tylko nic nieznaczącym numerem w wielkim systemie.
Simon James (Jesse Eisenberg, rozpoznawany pewnie najbardziej z roli twórcy Facebooka) to chorobliwie nieśmiały, strachliwy chłopiec o ambicjach, które nie sięgają zawrotnie daleko. Pragnie on jedynie, żeby szef docenił jego pracę i zauważył nowatorskie pomysły, a nie tylko skupiał się na tym jak bardzo przeszkadza mu obecność, jednego z najbardziej sumiennych urzędników. Jest i wątek miłosny, znów przywołujący na myśl jeden z filmów Kieślowskiego, tym razem Krótki film o miłości, w którym pojawia się, podobnie jak tu, motyw obserwowania pożądanej kobiety z okna pokoju, za pomocą teleskopu. Owa dziewczyna, będąca jednocześnie koleżanką z pracy głównego bohatera, Hannah, grana przez Mię Wasikowską, lekceważy niestety szczere uczucia wstydliwego chłopca. Simon James boryka się ze swoją permanentną przezroczystością, żali się, że czuje się jak drewniana marionetka, która chce być prawdziwym chłopcem. Nie zauważa go szef, nie dostrzega kobieta, a do tego jego tożsamość w związku z pojawieniem się nowego pracownika – Jamesa Simona zaczyna powoli zanikać…
James Simon to wizualna kopia bohatera (chociaż oślepieni chorą fascynacją nowym kolegą urzędnicy zdają się tego faktu nie zauważać) jednak o całkowicie przeciwstawnej osobowości. Wykorzystujący swój spryt i przebiegłość kobieciarz, z dodatkową pomocą w postaci manipulacji swoją naiwną słabszą wersją, szybko zdobywa marzenia Simona Jamesa – uznanie szefa i (ślepą) miłość Hannah.
Film od początku do końca osadzony jest w atmosferze tajemnicy i tajemniczości. Miejsce, w którym pracuje Simon James przypomina nieco wnętrze Banku Gringotta, możemy się domyślać, że to jakiś urząd, ale bardziej niż praworządną instytucją wydaje się być wytworem wyobraźni. Z kolei dominująca czarno-złota kolorystyka skutecznie rozmywa czasowość i dodatkowo mąci nam w głowie, co potęguje poszatkowany montaż uzupełniony poszarpaną, upiorną muzyką Andrew Hewitta, która nie daje spokoju jeszcze długo po zakończeniu projekcji.
Wstawki czarnego humoru zdają się pogłębiać tragedię postaci, będącej uosobieniem ludzkich kompleksów, bojaźni i słabości, obrazem niedostrzegalnego dramatu, który ma miejsce tuż obok nas. A może to my jesteśmy ofiarą?
Nie sposób dorównać twórczości Dostojewskiego i oddać dogłębnie, bez skazy psychologię postaci przez niego kreowanych, ale sama próba jest jak najbardziej udana, a co ważne – jest filmowa. Wykorzystuje w pełni aktualny język kina, zbliżając się do widowiska, którego wisienką na torcie jest młody Eisenberg, ku mojemu zaskoczeniu, udowadniający tu swoje możliwości i potwierdzający potencjał.