search
REKLAMA
Nowości kinowe

Śnieżka

Filip Jalowski

14 sierpnia 2013

REKLAMA

Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Cristina Garcia Rodero opublikowała album zatytułowany „España Oculta”, znany również pod nazwą „Ukryta Hiszpania”. Fotografka podróżowała po niewielkich, iberyjskich mieścinach poszukując reliktów dawnych czasów. W jednej z odwiedzonych wiosek oko jej obiektywu natknęło się na grupę karłów pojedynkujących się z bykami. Kiedy Pablo Berger, reżyser zakochany w kinie Abla Gance’a i „Chciwości” Ericha von Stroheima, zobaczył zdjęcia Rodero wiedział, że będą one fundamentem jego kolejnego filmu. W 2003 na stole leżał już gotowy scenariusz „Śnieżki”.

Kiedy w roku 2011 Berger szykował się do rozpoczęcia zdjęć, na jego telefonie pojawiła się informacja na temat nowej wiadomości tekstowej. Przyjaciel reżysera pisał prosto z Cannes, zobaczył „Artystę” Michela Hazanaviciusa. Berger nieomal cisnął telefonem w najbliższą ścianę – jego oryginalny pomysł na zrobienie kina niemego w XXI wieku i przedostanie się z nim do klasycznej dystrybucji kinowej został wykorzystany, Hiszpan był zbyt wolny. Drugi nie znaczy jednak gorszy, a wręcz przeciwnie – „Śnieżka” to dużo ciekawsze kino niż nieco przereklamowany „Artysta”.

Tytuł filmu nie jest przypadkowy. Karły ze zdjęć Rodero zmieniły się w wyobraźni Bergera w krasnale, które wprowadzają uśmiech w życie młodej dziewczyny, hiszpańskiej Królewny Śnieżki. Opowieść braci Grimm zostaje przeniesiona z leśnych ostępów do przedwojennej Hiszpanii, w której do rangi bohaterów narodowych urastają nieustraszeni torreadorzy. Korrida jest niemal religią, a honorowa walka z bykiem marzeniem tysięcy młodych ludzi (w tym młodziutkiej Carmen, czyli Śnieżki). Tak jak u braci Grimm, tak i u Bergera sprawa nie jest jednak taka prosta. Na horyzoncie pojawia się skryta za czarnym woalem, niebezpieczna macocha, która trzyma w dłoni zabójcze jabłko. Przebiegła kobieta jest zdecydowanie groźniejsza nawet od największego byka.

Berger, w przeciwieństwie do Hazanaviciusa, nie opiera filmu jedynie na konwencji. „Artysta” jest tworem rzemieślnika, który bierze pewien materiał i oddaje widzowi produkt wykonany wedle skrupulatnie sporządzonej instrukcji. Mimo wymownego tytułu, na próżno szukać w nim artystycznych uniesień – to kino wyrachowane i, jak się wydaje, stworzone specjalnie pod zdobywanie nagród. „Śnieżka” jest inna, pełna pasji i fascynacji światem, który już dawno okrył się grubą warstwą kurzu.

Berger czuje stylistykę kina niemego, nie chce jej jednak w prosty sposób kalkować. Konwencja jest tu jedynie punktem wyjścia, który w ostatecznym rozrachunku może zostać postawiony na równi z innymi elementami opowieści. „Śnieżka” to oryginalna trawestacja klasycznej baśni, podróż do nieistniejącej już Hiszpanii byków i matadorów – opowieść emocjonująca, trzymająca w napięciu i doskonała wizualnie (wyobraźnia reżysera naprawdę robi wrażenie). Aż dziw bierze, że na rok po oskarowym sukcesie „Artysty” hiszpański film nie zakwalifikował się nawet do finałowej puli tytułów, które powalczą o tytuł najlepszej produkcji nieanglojęzycznej. Czyżby Akademia zrozumiała, że zachwyty nad kinem Hazanaviciusa był nieco przesadzony, a odrzucenie „Śnieżki” było zwykłym asekuranctwem?

Kiedy nieco ponad rok temu, na Warszawskim Festiwalu Filmowym, wszedłem do sali, w której wyświetlano film Bergera ludzie siedzieli na podłogach. Mimo niesprzyjających warunków, przed napisami końcowymi nie wstała ani jedna osoba. „Śnieżce” należy się właśnie takie zainteresowanie. Absolutnie magiczne kino.

REKLAMA