SŁUDZY DIABŁA. W Indonezji wiedzą, jak straszyć
Tytuł filmu Joko Anwara może się wydać mylący i sugerować zupełnie inny rodzaj grozy niż w rzeczywistości. Ani nie jest to bowiem film dla fanów nurtu satanistycznego, ani tytułowi słudzy nie są tu w centrum uwagi. Indonezyjski horror, wielki przebój tamtejszych kin, opowiada o nawiedzeniu domu, w sposób iście diabelski tłumacząc, jak do tego doszło, aby w finale najwięcej inspiracji czerpać z Nocy żywych trupów. Zaskakująca może się wydawać ta mieszanka, ale zapewniam, że całość jest smakowita.
Akcja filmu rozgrywa się w 1981 roku, w małym domku stojącym obok lokalnego cmentarza. Kilkuosobowa rodzina mieszka u babki po tym, jak wszystkie pieniądze pochłonęło leczenie matki, dawniej znanej piosenkarki, obecnie schorowanej kobiety, która praktycznie nie rusza się ze swojego łóżka, a z resztą swojej familii komunikuje się za pomocą małego dzwoneczka (ten zresztą nader szybko zamienia się w rekwizyt zapowiadający najgorsze). Matka jednak umiera, a niedługo po jej pogrzebie dom opuszcza ojciec, zmuszony szukać nowej pracy, zostawiając najstarszą córkę oraz jej trzech młodszych braci pod opieką babci. Wkrótce zjawa przypominająca nieboszczkę zaczyna nawiedzać rodzinę.
Podobne wpisy
Jest dużo do rzeczy do lubienia w Sługach diabła, począwszy od nadania filmowi nieco niemodnego i kameralnego charakteru, zarówno przez umiejscowienie akcji praktycznie w jednym miejscu, biednym domu, gdzieś na obrzeżach większego miasta, jak również cofnięcie się w czasie o prawie 40 lat, z dala nie tylko od współczesnej nam technologii, ale wręcz jakiejkolwiek. Najnowocześniejszymi wynalazkami w domu bohaterów są radio oraz adapter, które we właściwych momentach pełnią funkcję narzędzi grozy. Reżyser lubi chyba kino Jamesa Wana, bowiem sposoby, z jakich korzysta, aby wystraszyć widza (skutecznie!), nie kończą się na prostych jump scares; jest tu ta sama, co u twórcy Naznaczonego, chęć wynajdywania nowych pomysłów na horrorową inscenizację. Wraz ze stylizacją na kilka dekad wstecz oraz podobieństwem jednej z postaci do Wanowskiej zakonnicy z Obecności 2, łatwo dostrzec, że Słudzy diabła wyraźnie uderzają do widowni australijskiego reżysera.
Ale innym powodem, dla którego Joko Anwar zdecydował się cofnąć aż do 1981 roku, jest fakt, że właśnie wtedy powstał film będący pierwowzorem jego horroru. Co ciekawe, oryginalny Pengabdi Setan (1982) inspirowany był słynnym Phantasm Dona Coscarelliego (1979) – w obu głównym bohaterem jest nastolatek, który po śmierci rodzica odkrywa fantastyczne i przerażające rzeczy dziejące się w pobliżu jego domu i okolicznego cmentarza, wsparcie znajdując w starszym rodzeństwie (w amerykańskim filmie był to brat, w indonezyjskim siostra). Oglądając nową wersję, trudno jednak dostrzec to powinowactwo, gdyż tak fabularnie, jak i formalnie są to zupełnie różne dzieła, czerpiące z całkiem innego pojęcia grozy. Oryginalne Sługi diabła, pomimo silnie podkreślonego przesłania religijnego, to horror typowy dla swojej epoki – niepozbawiony kiczu, makabryczny, żywiołowy, w duchu Martwego zła czy właśnie Phantasm. Remake natomiast podobny jest do współczesnych dokonań gatunkowych, w tym przypadku czerpiący najwięcej ze stylistyki Wana.
W przeciwieństwie do swojego poprzednika nowy film jest zdecydowanie bardziej stylowy i stonowany. Choć również nie boi się czerpać z inwentarza różnych upiorów (duchy, demony, dzieci z morderczymi instynktami, sekta, żywe trupy), czyni to w sposób zaskakująco spójny, w głównej mierze nie koncentrując się na tym co straszy, ale kogo. W centrum opowieści jest bowiem rodzina, najpierw połączona wspólnym celem opieki nad umierającą matką, potem zaś nad samymi sobą. Jest w tych relacjach i czułość, i śmiech (a warto zaznaczyć, że film bywa autentycznie zabawny), jest miłość wystawiona na próbę oraz tajemnica z przeszłości, zagrażająca ich życiu. Młodzi aktorzy, na czele z magnetyczną Tarą Basro w roli najstarszej Rini, świetnie odnajdują się w rolach kochającego się rodzeństwa – każde inne, każde w jakiś sposób scalające ich jako rodzinę.
Trochę szkoda zatem, że gdy w finale dochodzi do zwrotu akcji, rozbijającego ich jedność, reżyser nie jest zainteresowany dramatem bohaterów, koncentrując się na grozie i efektowności scen końcowych. Wraz z dosłownie ostatnimi ujęciami, zrozumiałymi tylko dla tych, którzy znają oryginał, oraz paroma życzeniowymi rozwiązaniami fabularnymi pozostawia to po sobie nieco niefortunne wrażenie. Nie na tyle jednak, aby uznać Sługi diabła za nieudany film. Dzieło Anwara straszy solidnie, warsztatowo jest więcej niż sprawne, a swoje serce znajduje w obrazie rodziny, gotowej na największe poświęcenia. Po kilku niewypałach oraz rozczarowaniach z początku roku doczekaliśmy się pierwszego udanego horroru na ekranach naszych kin.
korekta: Kornelia Farynowska