Pitbull. Nowe porządki
Dziwna ta filmografia Vegi. Sensacja, polski thriller polityczny, a pośrodku jakieś beknięcia kreatywności typu Ciacho czy Hans Kloss. Pitbull to było coś niewątpliwie fajnego, zarówno serialowy, jak i kinowy. Czerpał garściami z poprzedników polskiego kryminału, miał wyraziste postacie, obnażył defekty polskiej policji, ale nie defekty polskiego kina sensacyjnego, a co najważniejsze – nie rozchodził się w szwach od aspiracji i inspiracji. Czuć było w tym odrobinę reporterskiej roboty, więc okrzyknięto Patryka Vegę zaangażowanym społecznie reżyserem, w co z łatwością uwierzył.
Potem przyszły chude lata. Służby specjalne byłyby może znośne, ale chyba niewarte włożonej w nie pracy, a tezy w nich zawarte można było zachować na lepszą okazję.
Pitbull. Nowe Porządki to film bez miażdżących tez, ale z aspiracjami na soczystą sensację, która stoi wyrazistymi postaciami i umiarkowaną strzelanką.
Akcja filmu nie zaczyna się w miejscu, gdzie skończył się poprzedni i skaczemy kilka lat do przodu. Starzy wyjadacze, znani z poprzednika, Gebels (Andrzej Grabowski, po swojemu, ale z klasą), Igor (Paweł Królikowski) czy Barszczyk (Michał Kula) pojawią się na ekranie w kilku scenach, są jedynie tłem, a ich funkcje fabularne mogłyby być pełnione przez inne postacie.
Najważniejsi są tutaj młodzi. Taki kozaczyna Majami (Piotr Stramowski) pracował przez wiele lat w wydziale antynarkotykowym, co zdążyło mu już upaćkać psychikę. Majami nosi irokeza, bo jest taki niereformowalny i niesubordynowany, aż prawie widziałem w nim genetyczny eksperyment polegający na połączeniu Eddy’ego Murphy’ego z Melem Gibsonem. Majami to twardy policjant przeniesiony z wydziału narkotykowego do mokotowskiej komendy. Majami nie szuka akcji, to akcja znajduje jego. Majami chce zmian. Na Mokotowie ma niby być luźniej i przyjemniej, okazuje się jednak, że to baza jednej z (i tutaj proszę to wszystko wykrzyczeć, a nie przeczytać) najniebezpieczniejszych grup przestępczych w Europie, specjalizującej się w zastraszaniu przedsiębiorców, a nawet ucinaniem kończyn. Ach, ten Majami, bohater z przypadku…
Hersztem tej bandy jest Babcia (Bogusław Linda), który trzyma cały połświatek mokotowski w swoich splamionych krwią łapach. Z kreacji kobiecych często pojawiających się na ekranie tylko Maja Ostaszewska, grająca dziewczynę głównego bohatera, wydaje się być złożona ze zbyt dużej ilości klisz. A szkoda, bo lekkość i bezpretensjonalność jej gry mogłaby być lepiej wykorzystana.
Można być bardzo krytycznym wobec rozwiązań fabularnych, ale co ciekawe – wiele z opisów metod działań policji pochodzi wprost z niedawno wydanej książki reżysera, który wydaje się interesować tym tematem od początku swojej drogi artystycznej. Mówi o psach nieprzyjemne i zadziwiające rzeczy, choćby z tego powodu warto rzucić okiem na film. Można też odnieść wrażenie, że dwa najważniejsze elementy dobrego scenariusza, osadzenie bohatera w świecie oraz relacje między postaciami, to w jego najnowszej produkcji kawał dobrej roboty. Wszystko jednak przestaje być takie spójne, gdy odkrywają się kolejne warstwy intrygi, aż dochodzimy do momentu, w którym chce się wezwać Jasona Bourne’a na pomoc dzielnym, mokotowskim policjantom.
Wszystko ratują jednak aktorzy.
Współtwórca dokumentu Prawdziwe psy już nieraz udowodnił, że ma doskonałą rękę do ich wybierania. Serialowy Pitbull wykreował Marcina Dorocińskiego na gwiazdę, a teraz z pewnością głośniej zrobi się o Piotrze Stramowskim, który jest najjaśniejszym aktorskim punktem tego filmu. Co zabawne, to właśnie Boguś Linda wydaje się grać od niechcenia i można sobie wyobrazić wielu lepszych aktorów mierzących się z kreacją naprawdę wrednego skurczybyka.
Podobnie jak przed laty, ta fabuła też kipi od epizodów oraz scen, które mają na celu pokazanie nowej, podskórnej warstwy Warszawy, tej pompującej zepsutą krew. Na szczęście twórcy nie silą się na demonizowanie stolicy, a różne poboczne sprawy i wątki pochodzą również wprost ze śledztwa Vegi, który zresztą daje coraz więcej powodów, by myśleć, iż jest lepszym dokumentalistą niż reżyserem kina fabularnego. Przez cały seans nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że z tego filmu wyleciało mnóstwo materiału, a na papierze miało to więcej spójności.
Mimo tych niedociągnięć nowy Pitbull broni się zdjęciami, muzyką i wspomnianymi kreacjami aktorskimi. Jest to kino poprawne, ale w pewnej dawce też i irytując z powodu tego, że momentami za bardzo sili się na twardzielskość, jednak fani pierwszej odsłony powinni znaleźć tutaj coś dla siebie.
To taki właśnie jest nowy “Pitbull” – duże psisko, które głośno warczy, a zęby już lekko przytępe.