search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

PITBULL (2005). Prywatne życie kundli polskich

Rafał Oświeciński

13 listopada 2016

REKLAMA

pitbull-plakatTo film o psach, ale tych skundlonych, niepotrzebnych i wyrzuconych. Kundel, jak to kundel, pomieszany – ni to ładny, ni to brzydki; czasami chory, czasami zdrowy. Kundel skomle jak inne psy, lubi ujadać, piszczeć, podgryzać łydki i czuć rękę pana na szyi. Ot, zwykły pies, jak każdy – sra, sika, je i pije, tyle że bez rodowodu, tym samym poniżony i naznaczony piętnem i wciąż noszący jakiś stygmat, którego pozbyć się nie może. Nikt go nie chce, choć każdy się nad jego żałosną dolą zlituje. Czasami odważnie zgrywa rasowca, pitbulla na przykład, i wszyscy się go boją, każdy inny pies chowa ogon pod siebie na widok połyskujących kłów i śliny ściekającej po brodzie. Pieprzone psy. Pieprzone kundle.

Już na samym początku muszę powiedzieć, że Pitbull w reżyserii Patryka Vegi jest rewelacyjny. Powinienem tą recenzją przekonać Was do tego filmu, choć to zadanie o tyle trudne, że poparcia ze strony odpowiedzialnych za dystrybucję nie mam. Spece od marketingu przygotowali bowiem tandetną kampanię reklamową, która miast zachęcić – zniechęca do bardzo dobrego obrazu. Widząc tego typu kiepską promocję człowiek mimowolnie bierze się za głowę, po chwili kiwa nią w niedowierzaniu, zamyka oczy i próbuje uzasadnić ten bezczelny skok w marketingową chałę. Skroń rozbolała tym bardziej, że Patryk Vega zaproponował naprawdę znakomity film, jeden z lepszych w ostatnich latach w kinie polskim, którego zignorować nie wolno.

3d5192f3fc2869cc5d0990144812b476

Psy lub inaczej – policjanci. To właśnie film o nich, choć nie o wszystkich rzecz jasna. Vega chwali się, że Pitbull spodoba się zwykłym, szeregowym funkcjonariuszom, lecz już nie ich przełożonym. Coś w tym jest, bo świat, który reżyser przedstawia, pozbawiony jest optymistycznego tonu i wesołych statystyk komendantów z centrali. Brak tu postaci w typie charyzmatycznego Borewicza, policyjnego ideału epoki peerelowskiej; brak tu nawet Franza Maurera, antyideału tym razem, ale zawsze efektownego i przenikliwego, nawet ze szklanką wódki w ręku. Wódka to w ogóle element konieczny w polskim filmie psiarskim – symbol samotności, permanentnego upodlenia bądź potrzeby utraty myślowego kontaktu z rzeczywistością. Ale flaszki różnie się rozpija na ekranie – Maurer, wlewając do gardła kolejną setkę, staje się bohaterem-cynikiem kpiącym ze świata i swej roli w policjo-milicji. W Pitbullu jest inaczej, nawet wódka nietypowo smakuje bohaterom, bo słychać tutaj przede wszystkim prześmiewcze echo tych, za których prawdziwi gliniarze chcieliby uchodzić, choć rzeczywistość łapie ich za gardło, serce i rozum, tym samym sprowadzając ich brutalnie do życiowego parteru, z którego cholernie trudno się im wyrwać.

Losy kilku psów z warszawskiego Wydziału ds. Zabójstw nie są banalną opowiastką z sensacyjnym tłem.

To jest jedno z pierwszych zaskoczeń, z którymi można się w Pitbullu spotkać. Polowanie na ormiańskiego gangstera, Saida, obecne jest na drugim bądź trzecim planie i niech się nikt nie spodziewa efektownych pościgów i spektakularnych wybuchów. Nawet strzały, jakie w filmie padają, są przypadkowe. Debiut Vegi jest skromnym, przyciszonym dramatem kilku ludzi o różnych charakterach, biografiach, celach, problemach. Jeden jest rozwodnikiem, drugi alkoholikiem, inny ma problem z sercem, kolejny z narkotykami, następny z samotnością. Obraz nie sprowadza się jednak do irytującego gromadzenia nieszczęść na centymetr kwadratowy taśmy. Całość wydaje się po prostu uczciwa, pozbawiona fałszu i efekciarskich dekoracji.

pitbull-2005-3-1024x575

Bo Pitbull – przede wszystkim – to rzetelne kino społeczno-obyczajowe, gorzkie w smaku i nieprzyjemne dla oczu. Jest to jednak ten rodzaj niewygody, który odczuć można przy okazji Miasta Boga, Very Drake (w ogóle w kinie Mike’’a Leigh), Cześć, Tereska czy Marii łaski pełnej. Twórcy tychże, wśród nich i Patryk Vega, penetrują te rejony struktury społecznej, o których usłyszeć szalenie trudno, bo nie tak wygląda świat, z którym widz chciałby obcować wychodząc do kina, dla większości będącego mekką rozrywki. Wystarczy, że życie każdemu daje kopa, a cios ten niekoniecznie musi być analizowany poprzez celuloid. Czymże jednak byłoby kino, gdyby proponowało wyłącznie pustą deliberację o problemach błahych, banalnych, powierzchownych? Wrażliwość, z jaką obserwuje gliniarzy Patryk Vega, pozwala poczuć tę wspomnianą niewygodę wynikłą z obcowania z rzeczywistością pozbawioną rozrywkowego sztafażu. Niektórych takie lekko socjalistyczne podejście do tematu może irytować i zniechęcać, lecz Pitbull jest na szczęście pozbawiony trywialnego komentarza, który mógłby w tego typu kinie bardzo drażnić.

Zaskakują również dialogi czyli rzecz, na którą w kinie polskim narzeka się wyjątkowo często. Słowa nie brzmią tutaj sztywnie, nie są również nachalnie teatralne, a tym samym skutecznie działające na nerwy.

Język glin jest prosty, naturalny, uliczny; operuje półsłówkami, niedopowiedzeniami i napomknięciami. Może to dzięki aktorom nic tutaj nie razi? Obsada jest przecież znakomita, a przy tym większość zgromadzonych gwiazd i gwiazdeczek zaprzecza dotychczasowemu wizerunkowi, z jakiego byli znani i dzięki któremu uwielbiani. Nie będę pozbawiał czytelników przyjemności rozpoznania niejakiej Foremniak, znanej z bublowatych seriali tv, Stenki, olśnionej sławą po koszmarnym Nigdy w życiu, czy Grabowskiego znanego najbardziej z roli Ferdynanda Kiepskiego. Zobaczyć ich, ale i innych, w rolach tak odmiennych i tak znakomitych – przepraszam za patos – to czysta przyjemność.

Słyszałem opinię, jakoby Pitbull był kinową wersją seriali i telenowel telewizyjnych z psami w rolach głównych. Nie mam pojęcia jak na tego typu zarzuty odpowiedzieć, bo telewizji zwykle nie oglądam, ale wiem za to jedno, dla mnie istotne – to dobry, bardzo dobry film produkcji polskiej, który być może i ma jakieś błędy i braki, choć te nikną w zetknięciu z pozytywnym wrażeniem, jaki wywołuje całość.

Tekst z archiwum film.org.pl (2005)

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA