“Penny Dreadful” – recenzja pierwszego odcinka
Wielomiesięczne oczekiwanie zakończone, mini-serial Johna Logana ujrzał w końcu światło dzienne. Pierwsze spotkanie z bohaterami 8-odcinkowego horroru, czy raczej thrillera psychologicznego, jak klasyfikują go – i słusznie – twórcy, należało do jak najbardziej udanych. Serial nakręcony jest z nerwem, akcja toczy się wartko, wszystkie postaci skrywają jakiś sekret, a aktorstwo stoi na wysokim poziomie. Londyn epoki wiktoriańskiej został odtworzony bardzo drobiazgowo, co można też rzec o kostiumach. Niepokojąca muzyka autorstwa naszego rodaka Abla Korzeniowskiego, oraz charakteryzacja przerażających monstr i nader często pojawiających się w kadrze zmasakrowanych ciał, także należą do atutów “Penny Dreadful”.
W pierwszym odcinku dość grubą kreską zarysowano główną oś fabuły. Nie ma rozwleczonych dialogów, czy budowania historii z małych klocków Jest konkret: niejaki Sir Malcolm (Timothy Dalton) poszukuje uprowadzonej córki, a pomagają mu Vanessa Ives (Eva Green) oraz rewolwerowiec-awanturnik Ethan Chandler (Josh Hartnett). Razem przemierzają podejrzane zaułki, prosektoria i mroczne podziemia, gdzie natykają się na typy spod ciemnej gwiazdy i istoty nie z tego świata.Autorzy serialu nie bawią się w subtelności, trup ściele się gęsto, krew tryska po ścianach, a atmosfera jest posępna, złowroga i pełna tajemnic do rozwiązania w kolejnych odcinkach. Jest mrocznie i tajemniczo, a przy tym widowiskowo.
W pilocie, obok wymienionych wyżej postaci poznajemy także doktora Frankensteina (Harry Treadaway) oraz jego monstrum (Rory Kinnear), ożywione w ostatnich minutach odcinka. Swoją drogą to najbardziej ascetyczna, najsubtelniejsza i najbardziej wzruszająca scena ożywienia potwora, jaką widziały moje oczy (a moje oczy – przypominam jako autor książki “Frankenstein 100 lat w kinie” – widziały wszystkie sceny narodzin potwora ;).
Żeby nie było, że mówię o “Penny Dreadful” w samych superlatywach, przyznaję, że zaleta serialu – brak nudy, szybkość wydarzeń, mnogość postaci, jest jednocześnie jego… wadą. Zdecydowanie za szybko, bo zaledwie w ciągu 52 minut pierwszego odcinka, odsłonięto zbyt wiele kart i wyciągnięto z rękawa o kilka asów za dużo. Wprowadzenie postaci Frankensteina, a już na pewno narodziny potwora, wolałbym zobaczyć w drugim lub kolejnych odcinkach. Tymczasem jeszcze nie rozwiał się dym po strzelaninie ze stworami w podziemiach, jeszcze dobrze nie wybrzmiał główny motyw poszukiwania uprowadzonej córki, a już, niemal w biegu, zaprowadzono nas na poddasze Frankensteina, by po kilkunastu sekundach postawić monstrum na nogach. Być może ten natłok postaci (na szczęście Doriana Graya pozostawiono do prezentacji w drugim odcinku) i pędzące na złamanie karku niesamowitości wepchnięto do pilota z pełną świadomością i ryzykiem z tym związanym, aby mieć pewność, że widzowie połkną haczyk, uwiedzeni dynamiką opowieści.
“Penny Dreadful” czerpie garściami z gatunkowych klisz, znajdziemy tu wątki religijne, wampiryczne, spirytystyczne, detektywistyczne, sensacyjne, awanturniczo-przygodowe, frankensteinowskie, była też wzmianka o mumii, a już niedługo pojawi się do kompletu sam Dorian Gray. Taki konglomerat treści i postaci “z różnych bajek” groził spektakularną katastrofą, jednak wszystkie elementy zagrały ze sobą idealnie, tworząc naprawdę zgrabną i lekkostrawną całość.
Reasumując, bawiłem się znakomicie, nie tylko dlatego, że Frankenstein, że monstrum, lecz dlatego, że “Penny Dreadful” to kawałek porządnie wykonanej, telewizyjnej roboty. Oby tylko nie okazało się, że po niepozwalającym na chwilę nudy starcie z wykorzystaniem ostrej amunicji, kolejne odcinki będą strzelać ślepakami.
Odwiedź Blog autora:
CinemaFrankenstein.blogspot.com