Oldboy. Zemsta jest cierpliwa
Oldboy Chan-wook Parka ma zaledwie dziesięć lat. Na pewno się nie zestarzał ani nie wymaga ideologicznej reinterpretacji. W filmie Lee wszystko zaczyna się tak samo. Obleśny, nieprzyjemny nałogowy alkoholik Joe Doucett, którego nie sposób lubić czy nawet mu współczuć, zostaje porwany i zamknięty na wiele lat w pomieszczeniu umeblowanym na wzór motelowego pokoju. Nie wie dlaczego, nie wie przez kogo, nie wie gdzie. Jego długa izolacja sprawia, że rodzi się w nim poczucie godności, potrzeba poprawy wizerunku. Zaczyna nad sobą pracować, by stać się lepszym, by się siebie nie wstydzić. Robi to dla jak dotąd ignorowanej trzyletniej córeczki. Później dowiadujemy się, że został oskarżony o gwałt i morderstwo swojej żony. Film Spike’a Lee z początku ma w sobie dużo werwy, odpowiednie tempo i charakter. Josh Brolin świetnie czuje się w roli Doucetta. Jest bardzo naturalny. Bardzo łatwo obrzydzić się tą postacią i ją znienawidzić. Nie sposób jednak, przez pierwsze trzydzieści minut, z zainteresowaniem jej nie śledzić.
Pierwszy akt nowej adaptacji Oldboya jest zdecydowanie najlepszym fragmentem filmu. Nie tylko z powodu świetnej realizacji, dynamiki i dobrej aktorskiej gry Brolina, ale głównie dlatego, że rozwija i uzupełnia to, co już znaliśmy z obrazu Chan-wook Parka. Spike Lee więcej czasu poświęcił na wprowadzenie głównego bohatera i przedstawienie go. Gdy zostaje uwięziony, nie jest dla nas anonimowy. Dzięki temu jego przemiana i potrzeba rehabilitacji wydaje się być lepiej umotywowana – bardziej zrozumiała.
Nie formułuję oczywiście tutaj zarzutu wobec pierwszej, najsłynniejszej ekranizacji mangi Tsuchiya i Minegishiego. Tam bohatera poznajemy później, jego zemsta i poszukiwanie sprawcy kształtują go, są kluczowe dla rozwoju psychologicznego bohatera. Film z 2003 roku cały czas się rozpędza – angażuje intelektualnie widza zawiłością fabularną, konstrukcją narracji i operatorsko-montażowym rozmachem. Ciężar dramatyczny w obu Oldboyach jest gdzie indziej umiejscowiony. U Spike’a Lee najrzetelniej scenariuszowo potraktowano właśnie samą sytuacje wyjściową. Gdy Joe siedzi zamknięty, gdy jest skazany na walkę z własnymi ograniczeniami, poznajemy go od najciekawszej strony: właśnie wtedy przeżywa najszczersze, najpoważniejsze zwątpienie. Do tego momentu amerykański Oldboy dotrzymuje kroku filmowi Parka. Miejscami nawet oferuje nieco więcej i go przegania. Niestety jednak gdy Joe zostaje wypuszczony na wolność, akcja niezwykle zwalnia. Film robi się nudny. Pozostała godzina wydaje się być dokręcona na siłę, jakby po prostu trzeba było dokończyć rozpoczęty wątek.
W analogicznym momencie fabuły koreański film wrzuca piąty bieg. Jeszcze bardziej wciąga. Stawia coraz więcej pytań, pojawiają się niejasności. Spike Lee niestety wszystko wykłada na tacy, niepotrzebnie modyfikuje oryginalny tekst (zmiany na końcu odwracają uwagę od prawdziwej tragedii), dużo rzeczy upraszcza i trywializuje. Momentami Lee stara się być brutalny, ale chyba sam nie jest do tego przekonany. Amerykański Oldboy jest filmem zbyt grzecznym i idącym na kompromisy. Wydaje się być skrojony pod przeciętnego jankeskiego widza, dla którego film jest dodatkiem do popcornu, nachos i coli. Mam wrażenie, że w Oldboyu Lee chciał spodobać się wszystkim naraz – fanom bijatyki, thrillera i melodramatu. Ostatecznie nie może zadowolić nikogo. Przeniesienie filmu w realia amerykańskiego dużego miasta i używanie przez bohaterów najnowszych modeli telefonów nie powoduje, że Oldboya można interpretować inaczej.
Oczywiście jest jedna scena warta uwagi. Jest nią sekwencja walki Joego z gromadą bandziorów. Choreograficznie i technicznie jest niezwykle efektowna. Amerykanie przedstawili ją praktycznie w identyczny sposób, jak wymyślił to Park. Może właśnie dlatego tę scenę zapamiętałem – bo przypomina doskonały pierwowzór. Jest jakby żywcem wyciągnięta z obrazu z 2003 roku. Spike Lee wykorzystał ten sam pomysł inscenizacyjny, ruch kamery czy użycie montażu. Najbardziej lubi się to, co się zna.
Chwaliłem Josha Brolina za rolę. Jednak tak samo jak cały film, jego kreacja podoba mi się jedynie do momentu odzyskania wolności. Nie jest to aktor, który potrafi utrzymać dwugodzinny obraz na swoich barkach. Po 45 minutach zaczyna być monotonny i przewidywalny – wszystko gra z tym samym grymasem na twarzy. Pod koniec, gdy zmuszony jest do wyrażenia subtelniejszych emocji, robi to sztucznie. Ten aktor chyba najlepiej sprawdza się w rolach drugoplanowych, jakie grał choćby w Obywatelu Milku, Wall Street: Pieniądz nie śpi czy American Gangster.
Jeśli ktoś nie widział filmu Chan-wook Parka, to zdecydowanie odradzam obraz Lee. Wskazana jest chronologiczna kolejność oglądania. Warto poczekać. Niewątpliwie jest to nośna, uniwersalna historia, która broni się nawet tak strywializowana, dlatego może się podobać osobom, które jeszcze jej nie znają. Natomiast widzom, którzy widzieli pierwszą adaptację, jak najszczerzej polecam kupno biletu. Po wyjściu z kina można sobie uzmysłowić, jak świetna jest koreańska wersja. Jest to chyba najcenniejsza refleksja, jaką się wynosi z filmu Spike’a Lee.