Od zmierzchu do świtu – 20 lat od premiery
Dwaj bracia-kryminaliści uciekają wraz z porwanymi przez siebie zakładnikami do Meksyku. Tam zatrzymują się w – na pierwszy rzut oka – normalnym, choć mocno ekstrawaganckim, przydrożnym barze.
Bracia Seth (George Clooney) i Richard (Quentin Tarantino) Grecko są jednymi z najbardziej poszukiwanych kryminalistów w Stanach Zjednoczonych. Mają na swoim koncie napady na banki i kilka morderstw. Podczas ucieczki do Meksyku porywają rodzinę Fullerów – Jacoba (Harvey Keitel), pastora, który po śmierci żony stracił wiarę, oraz jego dwójkę nastoletnich dzieci: Kate (Juliette Lewis) i Scotta (Ernest Liu). Mają nadzieję, że z nimi łatwiej przekroczą granicę. Wszystko udaje się bez większych problemów. Teraz pozostaje tylko zatrzymać się w knajpie Titty Twister (otwartej „od zmierzchu do świtu”) i zaczekać na Carlosa – przyjaciela Setha. Razem z nim bracia mają udać się do miasteczka El Rey, gdzie będą wiedli spokojne życie, z dala od policji i kłopotów. Niestety okazuje się, że nie będzie to takie łatwe…
Ekstrawagancki przydrożny lokal, którego nie sposób nie zauważyć, okazuje się miejscem, gdzie goście bawią się tylko do zmierzchu. Po nim bar przejmują gospodarze – wygłodniałe wampiry, z którymi nasi bohaterowie będą musieli stoczyć prawdziwie krwawą walkę o życie. Przyznam, że nie wiedziałam, czego spodziewać się po takiej fabule. Jednak już pierwsze sceny obrazu Roberta Rodrigueza sprawiły, że byłam pewna – to na pewno nie jest film, obok którego można przejść obojętnie.
Wszystko tutaj jest świadomie zastosowane – przerysowanie postaci i sytuacji, prostota efektów specjalnych, czarny humor przeplatający się ze scenami „grozy”.
Mamy dwóch braci (niczym Jake i Elwood z Blues Brothers), którzy są prawdziwymi twardzielami – nie mrugną nawet okiem, gdy tuż za ich plecami wybuchnie sklep, nie mają skrupułów, by kogoś zastrzelić lub porwać. „Mózgiem” tego duetu jest Seth, jednak to Richie jest postacią barwniejszą. Prawdziwym psycholem, mordercą i gwałcicielem, któremu trudno oprzeć się urodzie młodziutkiej Kate. W tej roli Quentin Tarantino spisał się wręcz fantastycznie. Nie musi nic mówić, ba – nie musi się nawet poruszać, by jego gra aktorska przykuwała widza jak magnes! Gdy tylko siedzi i patrzy na Kate, widać, że w jego głowie odtwarzają się niestworzone scenariusze i warianty, że obsesja przybiera na sile. Atmosfera staje się gęsta i napięta, a widz zadaje sobie pytanie „co stanie się za chwilę?”.
Film ogląda się bardzo dobrze nie tylko ze względu na znakomitą grę aktorską. Również dialogi zasługują na uwagę. Są skrojone dla prawdziwych twardzieli – okraszone wulgaryzmami, ale też humorem. Sprawiają, że widzowi uśmiech może praktycznie nie schodzić z twarzy.
No i oczywiście sam lokal otwarty od zmierzchu do świtu. Pomysł i przedstawienie Titty Twister – pierwsza klasa. Widząc go, już wiemy, dlaczego Seth tłumaczył Jacobowi, że podobno nie sposób go przeoczyć. Nie zdradzę nic więcej – to trzeba po prostu zobaczyć.
Ale jeszcze co do lokalu. Ostatnim miłym doświadczeniem, jakie spotka w nim naszych bohaterów, jest zjawiskowy, erotyczny taniec z wężem Salmy Hayek, która poi zahipnotyzowanego jej urodą Richiego alkoholem. Tę scenę wykorzystał potem i przetworzył na swoje potrzeby zespół Rammstein w teledysku Engel. W filmie, po tańcu następuje przeistoczenie gospodarzy w wampiry i walka o życie. Więcej – prawdziwa sieczka, podczas której krew leje się strumieniami, a nasi bohaterowie bronią się wszystkim, co wpadnie im w ręce. Czy im się uda? Czy doczekają świtu?
Fabuła, gra aktorska (Tarantino, Clooney, Keitel i Lewis), muzyka (stworzona przez Nowozelandczyka Graeme’a Revella), nawet te śmieszne efekty specjalne – wszystko zaliczam na plus! Mimo że wampiry pojawiają się dosyć późno, czekając na nie, widz wcale się nie nudzi. Pierwsza część filmu jest tak samo interesująca, zabawna i wciągająca, jak druga.
Jedynym zarzutem, jaki mogę postawić filmowi Od zmierzchu do świtu, jest nieco płaska i bezbarwna postać syna pastora, Scotta. Ernest Liu jakoś mnie nie zachwycił, ale być może to wina scenariusza, gdzie tej postaci nie poświęcono chyba zbyt wiele miejsca.
Na film Rodrigueza trzeba patrzeć z dystansem i przymrużeniem oka. Na pewno nie każdemu spodoba się pomysł i specyficzny humor, którego jest tutaj więcej niż grozy i horroru. To raczej jeden z tych obrazów, które albo się kocha, albo nienawidzi. Obojętnym pozostać nie można.
korekta: Kornelia Farynowska