Nimfomanka
Nie ma nic bardziej frustrującego niż czarna, pionowa linia migająca na początku elektronicznej kartki.
Niestety, czasem bywa tak, że nie sposób rozpocząć pisania. Wtedy trzeba się z tymi kilkoma irytującymi pikselami zaprzyjaźnić, a nuż spoufalanie pozwoli na przezwyciężenie wordowskiej niemocy. Pisanie o takim stanie rzeczy jest jednym ze sposobów. Odblokowuje i pozwala ruszyć dalej. W przypadku „Nimfomanki” Larsa von Triera nie miałem wyjścia, musiałem skorzystać z tej opcji. Nie ma jednak tego złego – w trakcie tych długich kilkudziesięciu minut mogłem spokojnie pomyśleć o najnowszym filmie Duńczyka. Obrazie, jeśli chodzi o jego filmografię, wyjątkowym, i to nie ze względu na treść czy poziom filmowego rzemiosła, ale ze względu na kampanię promocyjną, jaka poprzedziła jego premierę.
Żaden film von Triera nie był reklamowany w tak złożony, przemyślany i ekspansywny sposób, a zważywszy na to, że głównym motorem napędowym kampanii był seks, „Nimfomanka” musiała zawojować świadomość kinomanów na długo przed swoją oficjalną premierą. Wiele osób zacierało ręce i nie mogło doczekać się kolejnego „pięknego końca świata”, inni najchętniej zapukaliby do drzwi Duńczyka, złapali go za ucho i wyciągnęli na plac, na którym usypano już stos stworzony ze wszystkich kopii jego filmów. Ciekawe, czy porzuceniu zapałki na twarzach zgromadzonych malowałyby się takie same grymasy, jak na plakatach promujących opowieść o Joe?
Czym jest jednak „Nimfomanka”? Czy Duńczyk w istocie sprzedał pornografię opatuloną w płaszczyk kina artystycznego? Czy chodzi mu jedynie o kontrowersje i emocjonalny gwałt na widzu, bo przecież utarło się twierdzenie, że Lars von Trier nie ma na celu niczego innego? Co z tymi wszystkimi dublowanymi pochwami i penisami, pośladkami Shii LaBeoufa i masturbacją przy pomocy przyrządów geometrycznych? Kino studyjne czy RedTube?
GEOMETRIA
Pierwsza część „Nimfomanki” dzieli się na pięć rozdziałów – Wędkarz doskonały, Jerôme, Mrs. H, Delirium, Nauka gry na organach. Mamy zatem do czynienia z narracją typową dla kina Duńczyka. Nieprzypadkowe jest również to, że relacje powstające pomiędzy poszczególnymi częściami opowieści są jak najbardziej znaczące. W przypadku „Nimfomanki” zasadą rządzącą konstrukcją filmu jest coś, co umownie możemy nazwać symetrią. Targany emocjami i żądzami świat Joe układa się przed nami w zaskakująco uporządkowany sposób. Reżyser działa bardzo świadomie.
W Wędkarzu doskonałym poturbowana Joe zostaje znaleziona przez Seligmana, który zabiera ją do domu i otacza opieką. W zamian za uprzejmość kobieta zaczyna snuć swoją historię. Mimo tego, że rozpoczyna się ona w dość wymowny sposób, bo od stwierdzenia „odkryłam cipę w wieku dwóch lat”, Seligman nie jest zniesmaczony. Wbrew oczekiwaniom nie zdradza on również żadnych intencji seksualnych. Historia Joe szczerze go interesuje. W trakcie rozmowy jej seksualne podboje zostają przyrównane do wędkarstwa muchowego, stąd tytuł rozdziału. Wędkarz doskonały to klasyczne dzieło dotyczące tej czynności.
Jerôme to pierwszy seksualny partner Joe, umazany smarem motorynki Shia LeBeouf. Ten pierwszy raz, jak nieudany by nie był, zawsze pozostaje wyjątkowy i, w przeciwieństwie do wielu krótkodystansowych przygód, prawdopodobnie nigdy nie zatrze się w pamięci. O ile w stosunku do wielu mężczyzn Joe nie czuje zupełnie nic, to z Jerômem łączy ją pewna emocjonalna więź, która wydaje się być niemożliwa do zerwania.
W Mrs. H Joe musi zmierzyć się z doprowadzoną na skraj załamania nerwowego Umą Thurman, żoną jednego z jej kochanków. Wszystko obserwuje trójka małych chłopców, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, co stało się pomiędzy ich mamą i tatą.
Nakręcone w czerni i bieli Delirium jest poświęcone choremu ojcu Joe. Jedynemu, prócz Jerôma, mężczyźnie, w stosunku do którego przejawia uczucia trwalsze, aniżeli orgazm. Rozdział pełen emocji, smutku i śmierci.
W końcu, Nauka gry na organach. Kolejne seksualne podboje Joe i kolejne kulturalne porównania Seligmana. Tym razem Wędkarz doskonały zostaje zastąpiony przez jedną z religijnych kantat Bacha, Ich ruf zu dir, Herr Jesu Christ. Okazuje się, że specyfika schadzek bohaterki zdradza zaskakująco wiele podobieństw do konstrukcji dzieła muzycznego opartego, jak twierdzi Seligman, na matematycznym ciągu Fibonacciego.
Oparta o ścisłe zasady sztuka wędkarstwa muchowego, restrykcyjna struktura bachowskiej kantaty, odwołania do Fibonacciego – nie trudno dostrzec, że błądząc po kulturalnych konotacjach von Trier usiłuje wprowadzić do filmu element porządku, harmonii. Owa chęć uwidocznia się w konstrukcji przytoczonych wyżej rozdziałów. Gdy uporządkujemy je pod kątem tematyki oraz konstrukcji opowieści jakie obejmują, zauważymy, że pierwsza część „Nimfomanki” jest napisana zgodnie z zasadami symetrii. Wędkarz doskonały koresponduje z Nauką gry na organach – w obu seksualne podboje Joe zostają wpisane w schemat zaczerpnięty przez Seligmana z inspirujących go tekstów kultury. Jerôme łączy z Delirium motyw relacji damsko-męskiej trwalszej i poważniejszej od pojedynczego stosunku seksualnego. Mrs. H staje się tym samym osią symetrii.
Kolejnym środkiem, za pomocą którego reżyser wpisuje świat Joe w coś na wzór geometrycznych ram, jest ciągła dialektyka różnych porządków. Zderzanie przeciwieństw odbywa się zarówno na poziomie opowiadanej opowieści, jak i na poziomie konstrukcji filmu.
Dla świata Joe fundamentalny okazuje się być konflikt trwałości i nietrwałości. Ta pierwsza objawia się w szczerej miłości do ojca oraz niejednoznacznej relacji, jaka łączy ją z Jerômem. Nietrwałość czy też ulotność odmierzana jest natomiast poprzez kolejne stosunki odbywane z mężczyznami, którzy zaraz po zamknięciu drzwi znikają na zawsze. Zresztą, owo znikanie po jednym stosunku to główna zasada klubu, jaki wraz ze swoimi koleżankami założyła Joe – tylko seks, zero miłości. Co ciekawe, jak zauważa Seligman, hymnem klubu zupełnie przypadkowo staje się Tryton, zwany również Diabelskim akordem. W dawnej muzyce kościelnej zabroniono jego używania, ponieważ uważano, że taki dysonans dźwiękowy mógł wyjść jedynie spod ręki diabła.
I tu kolejne przeciwieństwa. Tryton stoi na przeciwko religijnego Ich ruf zu dir, Herr Jesu Christ. Z Bachem wyraźnie kontrastuje również muzyka Rammsteina, choć po wczytaniu się w tekst Führe mich antagonizm nie jest już aż tak wyraźny. Naprzeciwko miłości staje seks rozumiany jedynie jako zaspokojenie popędu. Kontrastują ze sobą charaktery kolejnych partnerów Joe. Na przeciwnych biegunach znajdują się poszczególne rozdziały opowieści. W końcu, niewesoła tematyka filmu oraz dość dosłownie zademonstrowane sceny seksu zostają zrównoważone przez humor Larsa von Triera.
MIŁOŚĆ
Mimo tego, że w trakcie seansu można uśmiechnąć się co najmniej kilkanaście razy, a momentami wydaje się, że cały film to jedynie wielki i nieco ciężkawy żart reżysera, to w istocie sprawa ma się nieco inaczej. Duńczyk nie po raz pierwszy raz w swojej karierze zakłada na twarz maskę. Tym razem kryje się za obliczem inteligentnego żartownisia. Inną sprawą jest to, że gdy nikt nie patrzy, ów żartowniś nalewa sobie szklankę wódki i płacze przy kuchennym stole.
Pierwsza część „Nimfomanki” nie jest kinową pornografią lub ponurym żartem. Jak można było przewidzieć, kampania promocyjna okazała się być bardziej kontrowersyjna, aniżeli sam film, który w kontekście dosłownego pokazywania seksu nie przełamuje żadnych granic. Scena zbliżenia Léi Seydoux i Adèle Exarchopoulos z „Życia Adeli” robi to o wiele skuteczniej. Zamiast tego, Lars von Trier po raz kolejny opowiada nam swoją ulubioną historię – rzecz o cierpieniu, miłości, samotności i rozpaczliwym poszukiwaniu kontaktu z drugim człowiekiem.
Cichym bohaterem tej opowieści jest Freud, który pisząc Kulturę, jako źródło cierpień stwierdził, że miłość jest uczuciem zbudowanym na sprzeczności. Z jednej strony, jest ona w stanie przyćmić wszelkie cierpienia. Człowiek kochany jest człowiekiem szczęśliwym. Inną sprawą jest fakt, że gdy kochamy stajemy się bezbronni, ponieważ narażamy się na utratę miłości i związane z tym cierpienie, największe ze wszystkich cierpień. Joe nie chce cierpieć, stąd ucieczka w seksualność bez żadnych zobowiązań i próba ukonstytuowania takiego stanu rzeczy poprzez tworzenie tajnych grup oraz otaczanie się osobami, które starają się żyć w podobny sposób. Bohaterka podświadomie zdaje sobie jednak sprawę z tego, że to wszystko jest fałszem. Z tyłu głowy wciąż kołaczą jej się słowa wypowiedziane przez jej najlepszą przyjaciółkę (również nimfomankę) w pierwszym rozdziale opowieści – „sekretem udanego seksu jest miłość”. Kiedy w finale rozdziału piątego, podczas stosunku z Jerômem, Joe krzyczy z przerażeniem „nic nie czuję”, mądrość B. Nabiera szczególnego znaczenia.
Geometria świata Triera zdaje się jedynie podkreślać złożoność pułapki, w jakiej znalazła się główna bohaterka. To geometria klasycznego labiryntu. Joe odbija się od jego ścian. Z jednej strony chciałaby go opuścić, z drugiej boi się, że na zewnątrz może być jeszcze gorzej.
Bachowskiemu Ich ruf zu dir, Herr Jesu Christ towarzyszyło czytanie fragmentu Listu do Rzymian (Rozdział 8, 18-23): „Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić. Bo stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności – nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał – w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując odkupienia naszego ciała.”. Przypomina się dzwon bijący na niebie w zakończeniu Przełamując fale. Ironia, a może coś więcej?
PODSUMOWANIE
Kłamałbym, gdybym stwierdził, że „Nimfomanka” nie jest filmem na pewien sposób intrygującym. W kinie Duńczyka zawsze inspirowało mnie tropienie ścieżek, jakimi błądzi reżyser. Pierwsza część jego najnowszego filmu zachęca do rozpoczęcia kolejnej podróży. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że filozoficzna głębia historii Joe, ten cały egzystencjalizm, poszukiwanie miłości i trwałości w świecie nastawionym na krótkotrwałe przyjemności, cały strach przed cierpieniem i ucieczka „do łóżka”, to w istocie intelektualna płycizna.
Momentami wydaje się, że Trier cofnął się do czasów Trylogii Złotego Serca i pozbawił ją tego, co zadecydowało o jej wyjątkowości – bardzo świadomej gry z emocjami widza. W „Nimfomance” reżyser jedynie delikatnie prowokuje. Zważywszy na to, że intelektualna głębia filmu stoi pod dużym znakiem zapytania, delikatna prowokacja nie wystarcza. Brakuje zdecydowania, odważnego ruszenia w kierunku refleksji nad sytuacją Joe (a tym samym sytuacją każdego z nas, bo bohaterka stanowi tu jedynie metaforę) lub podjęcia bezkompromisowej gry z widzem. Oglądając pierwszą część filmu Duńczyka momentami odnosi się wrażenie, że najlepiej bawi się on sam ze sobą. Może druga część dopełni dzieła?