Na zawsze Laurence
Autorką recenzji jest Karolina Janowska.
Ciężko nakręcić film o zmianie płci, który nie byłby pretensjonalny i jednostronny, bez obwiniania społeczeństwa o odrzucenie i okrucieństwo. Jednocześnie ciężko opowiedzieć o uczuciach, jakie nosi w sobie transseksualista czy transwestyta.
Płeć coraz częściej uważana jest jednak za kategorię złożoną i niejednoznaczną. Seksualność tych, którzy nie określają się jako heteroseksualni, budzi często niezrozumienie i opór. O ile do wątków homoseksualnych w kinie zdążyliśmy się przyzwyczaić i „oswoić geja” (wspominając chociażby „Tajemnicę Brokeback Mountain”), to transseksualizm wciąż budzi skojarzenia głównie z przerysowanym, pełnym brokatu i taniego blichtru nocnym życiem drag queens.
A jednak kanadyjskie cudowne dziecko – Xavier Dolan – udowadnia swoim ostatnim filmem, że da się opowiedzieć przejmująco o przeżyciach towarzyszących mężczyźnie ujawniającemu swoje upodobania do damskich strojów i maskary. W swoim najnowszym filmie, „Na zawsze Laurence”, Dolan przedstawia historię trzydziestoletniego pisarza i wykładowcy, tytułowego Laurence’a. Główny bohater tworzy szczęśliwy związek z seksowną i zabawną Fred, odnosi sukcesy zawodowe, a jego studentki po cichu się w nim podkochują. Życie wydaje się piękne i satysfakcjonujące. W dniu swoich trzydziestych urodzin Laurence wyznaje Fred, że wszystko to uważa jednak za kłamstwo, z którego musi się wreszcie „wyspowiadać”. Tak naprawdę czuje się kobietą i postanawia wreszcie pokazać to światu.[pullquote]Dolan komponuje kadry jak dzieła sztuki, barwne i pełne ekspresji, uwypuklające intensywność i różnorodność przeżywanych przez bohaterów uczuć.[/pullquote]
Początkowo zszokowana Fred w końcu przyjmuje nowinę do wiadomości i postanawia towarzyszyć ukochanemu w metamorfozie. Także uczelniane środowisko zdaje się przejść do porządku dziennego nad nowym wizerunkiem Laurence’a. Jego matka nawet nie dziwi się wyznaniu – przecież od dziecka bawił się w przebieranki. Wszyscy starają się wykazać otwartość umysłu, dopingować i dziwić jak najmniej. W końcu jednak pojawiają się problemy i wątpliwości – otoczenie Laurence’a zaczyna coraz widoczniej buntować się przeciw jego inności, a relacja z Fred traci dawną intensywność. Każde z kochanków szuka pocieszenia i oparcia gdzie indziej – Fred w objęciach „normalności”, Laurence – w rozumiejących ramionach drag queens.
Nie da się nie zachwycić obrazami, które serwuje Dolan. Komponuje kadry jak dzieła sztuki, barwne i pełne ekspresji, uwypuklające intensywność i różnorodność przeżywanych przez bohaterów uczuć. Kolory niosą ze sobą poetyckie metafory. Spokój białego domu Fred (do którego ucieka, żeby wieść „normalne” życie) zostaje zakłócony, kiedy Laurence odnajduje ukochaną i maluje jedną z cegieł na różowo. W filmie o mężczyźnie, który chce zostać kobietą, szczególną wagę niosą ze sobą oczywiście kostiumy. Fantazyjne, barwne stroje, kolorowe kolczyki i cienie do powiek są znakiem ujawnionej natury, buntem i wyzwoleniem.
Dolan doskonale wie, jak sugestywnie pokazać uczucia, targające bohaterami. Kiedy emocje sięgają zenitu, kamera podąża za postaciami chwiejnie, „odpowiadając” na ich zdenerwowanie i chaos. Kiedy indziej czas na chwilę zatrzymuje się, żeby podkreślić wagę sytuacji, a często także pustkę i przygnębienie.
„Na zawsze Laurence”, tak, jak poprzednie dwa filmy młodego Kanadyjczyka, zaskakuje dojrzałością formy i malowniczością kadrów. Opowiada przy tym przekonująco o trudnej miłości, która miesza w życiu bohaterów, z całym swym przytłaczającym, ale równocześnie fascynującym skomplikowaniem. Bez pretensji i oskarżeń (za to z odrobiną absurdalnego humoru) Dolan pokazuje, jak trudno być „innym” i jaką cenę trzeba za to płacić.