Muppety
Nie miały ostatnio szczęścia. Poprzednia kinowa produkcja z ich udziałem ma już kilkanaście lat, a własne show telewizyjne przepadło w czeluściach magazynów. Co prawda z pomocą przyszedł internet, gdzie od czasu do czasu muppety (bo o nich właśnie mowa) dawały sygnał, że żyją (rewelacyjna przeróbka queenowego “Bohemian Rhapsody”), mają się dobrze i czają się na okazję, by przypomnieć o sobie z wielka pompą i animuszem. Ta nieokiełznana banda szalonych kukiełek po prostu na to zasługiwała. W dobie wielkich powrotów, reaktywacji, restartów i remake’ów, come back na duży ekran był kwestią czasu. Muppety potrzebowały tylko odpowiedniego człowieka, by to zrobił. I taki się znalazł. Jason Segel, wielki (również dosłownie) fan wszystkiego z nimi związanego, doprowadził do powstania filmu, którego został scenarzystą i współproducentem, a także zagrał w nim główną rolę. Kampania promocyjna ruszyła dość wcześnie. Była bardzo pomysłowa, zabawna i zrobiła co należy. Muppety znalazły się “na językach”. Ta cała otoczka sprawiła, że oczekiwania wobec nowego filmu były duże. Jak to się ma do jego jakości? Już spieszę z opinią, tylko, proszę o jeszcze chwilę cierpliwości, bo w tym momencie następuje akapit zaznajamiający z fabułą. Zatem…
Muppet Walter ze swym bratem Gary’m i jego dziewczyną Mary postanawiają uzbierać kwotę 10 milionów dolarów by uratować dawny teatr muppetów przed zburzeniem. W tym miejscu biznesmen Tex Richman planuje wydobywać ropę. Żeby zbiórka doszła do skutku, trójka bohaterów postanawia zebrać – mówiąc kolokwialnie – do kupy, rozpierzchnięte po całych Stanach Zjednoczonych muppety, by dały jak przed laty niezapomniany show i uratowały swój teatr.
Doprawdy, powrót w świetnym stylu. To, że takiego starego dziada jak ja, film przenosi w szczenięce lata nie muszę chyba pisać. Ale o tym, że robi to z taką gracją, elegancją, humorem i fantazją nie omieszkam wspomnieć, co też niniejszym czynię. Segel miał pomysł na film i przekuł go w doskonałe familijne kino. Scenariusz, z tego lakonicznego opisu powyżej wydaje się być dość sztampowy, ale w istocie jest bardzo pomysłowy i przemyślany, trafnie oddający aktualną sytuację muppetów. Tak przesympatycznej bandy głównych bohaterów dawno w kinie nie widziałem. Wiem, że przemawia przeze mnie sentyment, wiem też, że twórcy postarali się by właśnie na tej “nucie” w moim przypadku to zagrało, ale zgraja dzieciaków, które pewnie w większości przypadków muppety na oczy widziała po raz pierwszy, zapałała podobną sympatią. Bo jak tu nie ulec urokowi dobrodusznego, nieśmiałego i sympatycznego Kermita? Nie uśmiechnąć się na widok kudłatego misia Fozziego? Nie ryknąć śmiechem z ciętych ripost dwóch zgryźliwych tetryków Statlera i Waldorfa? Czy nie kibicować Miss Piggy próbującej po raz setny usidlić swą zieloną, wielką miłość? Albo nie szczerzyć się na sam widok Zwierzaka? Nie sposób. Zrodzone ponad 40 lat temu w głowie Jima Hensona muppety, mimo sędziwego wieku wciąż trzymają fason, opierając się upływowi czasu. Łączą pokolenia (jakkolwiek górnolotnie by to zabrzmiało), dając kawał fantastycznej rozrywki i pozytywnej energii.
Powyższe nie ulega wątpliwości. Szkoda tylko, że tempo filmu jest bardzo nierówne. Zaważyło tu zdecydowanie zbyt duże nagromadzenie scen “smutaśno-nostalgicznych”, rozbijających powoli rozpędzającą się furę z muppetami. Oczywiście rozumiem, że takie były nieodzowne, ale w zbyt dużej ilości, niestety burzą harmonię. Nie dość, że dotyczą samych muppetów, to drugiego wątku (uczuciowe relacje Gary’ego i Mary) – raczej zbędnego, również. Z racji ograniczonego metrażu, ku mojej rozpaczy, zminimalizowano pojawienie się na ekranie niektórych indywiduów. Szczególnie boli brak większej sceny z udziałem Szwedzkiego Kucharza, potraktowanie po macoszemu Zwierzaka i wielce skromnej prezentacji jego niekwestionowanego talentu muzycznego.
Kto by jednak się przejmował takimi błahostkami wobec przeuroczych, świetnych muzycznie i scenograficzno-choreograficznie scen śpiewająco-tanecznych, przywodzących na myśl produkcje z lat 50/60. Cieszyć się należy z błyskotliwych żartów, skrzących kapitalnym humorem przezabawnych dialogów i wszędobylską magią między muppetami. By tradycji stało się zadość, tytułowym bohaterom z wdziękiem i czarem partnerują fantastyczni wspominany już Jason Segel i stworzona do takich ról Amy Adams.
Film jest doskonałym przykładem jak nie robiąc dzieciom wody z mózgu, nie epatując prostackim dowcipem, lecz traktując je jak należy, doprowadzić do (u)śmiechu i cichcem przekazać kilka niegłupich prawd. Pełen wybornego dowcipu, kapitalnych scen, smaczków dla starszej widowni i przednich cameo (mój faworyt to Dave Grohl!) oraz obowiązkowego “Manah-Manah” na finał, powrót muppetów należy uznać za udany i wyglądać równie udanej kontynuacji, tudzież regularnych występów na małym ekranie. Szkoda byłoby zmarnować tak wielki ładunek kolorowej, radosnej i wzmacniającej energii, która, mam nadzieję, wkrótce eksploduje z jeszcze większą siłą.
PS. Rodzicom polecam koniecznie seans z pociechami, a dzieciakom mówię: zabierzcie starych!