Młodość. Sens życia według Paolo Sorrentino
Paolo Sorrentino nad wyraz umiejętnie wtyka palec w mroczne podbrzusze środowiska artystycznego. Jednak nie wierci nim, nie wdaje się w infantylną pyskówkę, ani nie przebiera się za zmanierowanego oświeceniowca. Po wielkim i pięknym Wielkim Pięknie pojawił się z dojrzałą Młodością, proponując nam kino totalne i najwyższej próby.
Tak jak poprzednią produkcję mocno nasączył cynizmem, dążąc do zrobionej z rozmachem elegii zadedykowanej sztuce, tak w Młodości jest więcej próby utulenia zwykłego życia i stanu po dekonstrukcji mitu. Jednak potraktowanie tych dwóch produkcji jako swoistego dyptyku o filozofii sztuki, nie będzie nadinterpretacją.
Spędzamy trochę czasu w hotelu (uzdrowisku – na pewno nie w polskim sanatorium- chyba, że tym pod klepsydrą) z Fredem i Mickiem, którzy za chwilę skończą 80 lat. Nie są to po prostu poczciwi staruszkowie, grający w szachy i bingo. Jeden z nich to sławny kompozytor muzyczny, którego utworów uczą się młodzi adepci muzyki, drugi to wielki reżyser filmowy szukający zakończenia swojej najnowszej produkcji. Obydwoje muszą odpocząć, chociaż nie potrafią, a rutyna to dla nich wyrok. Całe życie spędzili w wolnym zawodzie, ale tak naprawdę tylko z nazwy. A zawód (zawodu też jest tutaj wiele) artysty ma to do siebie, że zajmuje 5/4 etatu, nie znosi towarzystwa innych czynności, a normalności nie jest w stanie tolerować.
Pierwszy raz od długiego czasu mogę powiedzieć bez przekory i ironii w głosie, że Młodość opowiada o życiu, nie wybiórczo. Niby jest to zbiór otwarty, o pewnej dowolności, często dla artysty niebezpiecznej, paradoksalnie zniewalającej. Opowiadanie o życiu, czyli przyzwolenie o wszystkim – a tak naprawdę zazwyczaj wypełza grzech pychy – tu jednak mamy do czynienia z wirtuozem gotowym na takie opus magnum.
Każdy z nas został posadzony przy tym stole egzystencjalnym. W różnej kondycji- jedni są głodni, drudzy mniej. Ta niezgrabna metafora jest po to, by wytłuścić clue filmu – Sorrentino pozwala nam na jedzenie rękami. Mało tego, udowadnia nam, że nie doprowadzi nas to do zwierzęcenia, czy bezczeszczenia rytuału spożywania posiłku. Bo nie o nażarcie się chodzi, a o jak najintensywniejsze poczucie smaku potrawy.
[quote]Młodość umożliwia nam wgląd w esencję życia człowieka, gdzie uczucia sytości możemy nie zaznać nigdy.[/quote]
Nasi bohaterowie w lekko medytacyjnym rytmie czerpią największą rozrywkę z zakładów w stołówce, przyglądania się pięknym kobietom i nikogo nie interesującym, wieczornym występom w ośrodku. Ich codziennie czynności są dość rytualne i mało spektakularne, nie podnoszą ciśnienia we krwi – ale nie są w tym dla nas nużące – na tym polega piekielna inteligencja konstruowania fabuły przez reżysera. Małe szczeliny zauważa się tylko poprzez uważne patrzenie, a w biegu jest to niemożliwe. Nie ma tutaj rewolucyjnych objawień, a świadomość pojawia się często za późno i bez efektów specjalnych. Młodość jest bezwzględna we wnioskach, ale też soczyście humanistyczna i empatyczna.
Najlepsze jest po środku. Młodość nie jest odizolowana od zwykłych śmiertelników, kanonizując wielkich twórców czy współczując im, że przewyższają już prawie niebieskich. Sorrenitno w sposób piekielnie zaangażowany tworzy refleksje o sztuce…. sztuce życia, a to okazuje się być najtrudniejszym zawodem. Fred potrafi dyrygować orkiestrą, ale też i emocjami wielu milionów, jednak dochodzi do wniosku, że własnego życia nie potrafił poprowadzić. Mick żyje z wymyślania, wymyśla świat, a miliony w to wierzą. Obydwoje panują nad emocjami tylu pokoleń, jednak nad własnymi się nie nauczyli.
Wszyscy jesteśmy statystami. Młodość każe nam trochę wrócić na ziemię, a jednocześnie pozwala na lewitacje, zmieniając jednak jej źródło. Unosi nas nad, nie siła, powoli opuszczająca wielkich gości hotelowych, a mnich i instruktor wspinaczkowy. Młodość nie przypomina, a udowadnia, że nie ma powodu by traktować artysty jako kogoś ze statusem uprzywilejowanym. Nikt nie jest łącznikiem z Bogiem, nikt nie ma monopolu na prawdę. Nie jest to jednak bolesny policzek na ocknięcie, czy demiurgiczna satysfakcja z demaskacji. W tym akcie szczerości pełnej symbolizmu jest mnóstwo nostalgii, melancholii, a zdekonspirowanie nie zostaje wcale emocjonalne hochsztaplerstwo. Widzimy, że artystów dotyczą prawa ziemskie. Starzeją się, mają plamy wątrobowe i problemy z oddawaniem moczu, wątpią, są frustratami i egocentrykami, poświęcają szczęście swoich bliskich, składają w ofierze sztuce życie innych ludzi. Nie umierają w sposób dramatyczny, nie zawsze są idealistami i ideowcami, traktującymi swój zawód jako wyznanie. Jeżeli ktoś wniosek ogromnej zawartości toksyn w sztuce, uważa za nadużycie, niech przypomni sobie scenę odwiedzin naszego bohatera u żony po zakończonych wakacjach. Perspektywa kamery patrzącej z dołu na artystę, po zakończonych odwiedzinach, jest wymowna.
Królowie są nadzy, ale nikt nikogo nie podgląda w toalecie, a raczej aplikuje kamerę w środku bohatera. Dlatego to właśnie w starości reżyser upatruje się uczuć najbliżej krwiobiegu – rozczarowania, niepokoju, lęku- a ostatecznie bezradności. Młodość idzie o krok dalej – doświadczenie nie gwarantuje wiedzy, starość nie musi być przyjaciółką mądrości.
Sorrentino nie byłby sobą, gdyby nie zilustrował przepastnie tej wielkiej encyklopedii ludzkiego piękna brzydoty i brzydoty piękna. Przekomarzanie się rozległych i przepięknych scenerii górskich, elegancko ubranych dżentelmenów, z dokładną penetracją różnych niedoskonałości ciała ludzkiego dążą do wspólnych wniosków: ciało to też tylko ciało, ważniejszy jest jego właściciel. Dlatego też miss universe nie okazuje się próżnią intelektualną i zapędza w ślepy narożnik młodego, popularnego aktora granego koncertowo przez Paula Dano. Dlatego też to właśnie młoda dziewczyna, zajmująca się masowaniem sławnych gości, wypowie mało słów, ale jakże mocno wwiercających się głowę. Prawdziwe piękno nie podkreśla spektakularnie swojej urody.
[quote]Młodość nawołuje niczym Bunuel o rozcięcie swojej gałki ocznej.[/quote]
Dosyć całego pieprzenia o tym kinie, mówi wielka muza naszego bohatera, która pod toną makijażu ukrywa zmęczone ciało. Sekunduje jej Sorrentino. Paradoksem jest, że w tak świadomy artystycznie sposób, treścią faszerując każdą sekundę filmu, o sztuce w sztuce mówi. Gorzko opowiadając o X muzie, nadaje jej nową jakość. Wróżąc subtelnie jej wywrotkę, stawia ją na nogi. To tylko sztuka mówi Sorrentino, ja mówię – aż – patrząc na Młodość.