Gęsia skórka. Zabawa z dreszczykiem
Autorem recenzji jest Adrian Bobrowski.
Z pewnością nie każdy oglądał serial Gęsia skórka, który był emitowany w Polsce pod koniec lat dziewięćdziesiątych, jednak zaryzykuję stwierdzenie, że zyskał sporą popularność w pewnych kręgach. To serial fantastyczny z dreszczykiem na podstawie książek szalenie popularnego w Stanach Zjednoczonych pisarza R.L. Stine’a. Hollywood, jak to ma ostatnio w zwyczaju, pisze listy miłosne do filmów z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, a ich remaki odwdzięczają się wspaniałymi wynikami finansowymi. Kwestią czasu było dorwanie się do prozy Stine’a. Gęsia skórka jest zaskakująco dobrą produkcją i nie tylko świetną zabawą dla młodszych miłośników kina, ale także dla ich rodziców.
Opowieści z krypty, Ed Wood, Człowiek z księżyca, 1408 czy ostatnie Wielkie oczy. Co mają wspólnego te filmy? Duet scenarzystów: Scott Alexander oraz Larry Karaszewski, którzy po raz kolejny połączyli siły, by stworzyć scenariusz do Gęsiej skórki. To chyba wystarczająca rekomendacja. Za reżyserię odpowiedzialny był Rob Letterman, który jak dotąd zrealizował parę niezłych filmów animowanych oraz Podróże Guliwera, które, łagodnie mówiąc, nie zachwycały. Trauma trwała długo, bo prawie pięć lat, ale dostał szansę rehabilitacji i ją wykorzystał. Materiał miał przedni, bo film nie jest ekranizacją pojedynczej części, a stanowi miks ich wszystkich, więc możliwości były wręcz nieograniczone.
Zach (Dylan Minnette) przeprowadza się wraz z mamą do nowego domu. Nie jest z tego powodu zadowolony aż do czasu, kiedy poznaje sąsiadkę Hannah (Odeya Rush). Niestety jej ojciec pan Shivers (Jack Black) jest typowym przykładem chama i gbura, który od razu zaznacza, że ma się trzymać od niej z daleka. Okazuje się, że dziwny i tajemniczy sąsiad to R. L. Stine – i ma swoje powody, by tak się zachowywać. Ma bowiem regał z zamkniętymi na klucz książkami, a zamkniętymi dlatego, że potwory, o których w nich opowiada, mogą się wydostać do realnego świata. Pewnego wieczoru Zach, słysząc krzyki, wraz z kolegą włamuje się do sąsiadów, myśląc, że Hannah grozi niebezpieczeństwo. Podczas „zwiedzania” otwierają jedną z książek, przysłowiową puszkę Pandory, i uwalniają pierwszego potwora…
Fabularnie jest prosto, ale zarazem pomysłowo. Twórcy naprawdę się postarali i to widać już od samego początku. Tu nie ma przypadku, wszystko jest doskonale zrealizowane i poprowadzone, a sam pierwszy akt to wręcz nostalgiczna podróż do czasów młodości: Goonies, Opowieści z krypty, Gremliny czy nawet Jumanji. Swoją drogą to ciekawe, że ostatnimi laty kino familijne przeżywa mały kryzys, ale filmy aktorskie zostały zastąpione animowanymi, które są kurami znoszącymi złote jajka. Wracając do Gęsiej skórki… To atrakcyjne kino przygodowe z dreszczykiem, które potrafi zaskoczyć wartką akcją i paroma mrugnięciami dla widza. Letterman bawi się konwencją; niektóre sceny są wręcz hołdem filmom grozy. Zachowuje przy tym idealną równowagę. Film zawiera sporą dawkę humoru, który potrafi rozładować napięcie w bardziej przerażające scenach i działa zarówno na dorosłych, jak i na młodszych.
Oczywiście nie wszystko w nim jest doskonałe, bo film w połowie trochę zwalnia, ale wciska pedał gazu w samym finale. Trochę zgubiono wątek „ludzki”, który został świetnie poprowadzony na początku i dotykał samotności, akceptacji czy wreszcie odpowiedzialności. W niektórych momentach po prostu chęć popisania się wzięła górę, całkiem niepotrzebnie, gdyż nie w tym tkwi siła tej produkcji.
Wiele dobrego można powiedzieć o efektach specjalnych, które są naprawdę dobre i nie odstają od tego, co serwują nam niektóre blockbustery. Warto podkreślić, że specjaliści mieli spore pole do manewru i mogli puścić wodze fantazji oraz kreatywności. Twórcy poszli na całość, pokazując kilkanaście potworów, począwszy od gnomów, a skończywszy na gigantycznej modliszce, która mogłaby stanąć w szranki z King Kongiem. Animacja i wygląd niektórych potworów jest jakby kreskówkowy – co z pewnością pomogło ukryć mankamenty CGI – ale do Gęsiej skórki pasuje jak ulał.
Potwory to główne danie, ale nie można zapomnieć o zabawnym Jacku Blacku, który oprócz swojej roli użyczył głosu paru potworom. Kroku dotrzymuje mu młodsza części obsady (Dylan Minnette, Odeya Rush i Ryan Lee), która z pewnością dobrze się bawiła, co widać w filmie. Ich postaci są autentyczne i wiarygodne. Nie da się ukryć, że są stereotypowe, ale nie stanowi to żadnego problemu przy ich odbiorze – ba! Wręcz przeciwnie, gdyż pomagają świetnie napisane dialogi oraz chemia między postaciami.
Gęsia skórka to wzorowy, bezpretensjonalny film rodzinny, jak znalazł na zimowe wieczory. Boję się, że sam tytuł może zginąć w kinach, a podjęcie decyzji o premierze w Polsce w lutym może odbić się czkawką. To idealna produkcja na Halloween. Jednak ci, którzy się zdecydują na wizytę w kinie, powinni być zadowoleni. I to nie tylko młodsi będą się bawić znakomicie, ponieważ film potrafi zaoferować coś dla każdego. To z pewnością kolejny sukces produkcji, która bazuje na nostalgii i pozwala na obudzenie dzieciaka, które w każdym z nas drzemie. Polecam.
korekta: Kornelia Farynowska