search
REKLAMA
Czarno na białym

KARNAWAŁ DUSZ

Krzysztof Walecki

29 października 2013

REKLAMA

carnival-of-souls-horizontal

Halloween w Polsce jest nadal atrakcją dla tych nielicznych, którzy chcą zasmakować w święcie duchów, tak popularnym w Stanach Zjednoczonych. Zabawy w plenerze i klubach, przebieranie się w kostiumy i maski, popularne ozdoby z dyń oraz nocne seanse horrorów powolutku przyjmują się i u nas, choć musi minąć jeszcze trochę czasu, zanim wszystko to stanie się powszechne i nasze. Póki co katolickie wychowanie (a może przywiązanie?) oraz stanowisko Kościoła stoją w opozycji do bawienia się wizerunkami potworów i upiorów w przeddzień Wszystkich Świętych. Moment pogodzenia jednego z drugim może być bliższy niż się wielu wydaje, zwłaszcza z obecnym, postępowym papieżem, ale niekoniecznie oznaczać to będzie zmianę dla wszystkich, wszakże katolik katolikowi nierówny – są tacy, którzy wierzą (i wiedzą) lepiej. „Karnawał dusz” z 1962 roku, całkiem przypadkowo, jest filmem, który na halloweenowym pokazie mógłby zadowolić zarówno przebranych za wampiry i inne zjawy, jak i tych, którzy wolą oddawać się zadumie, zapalając znicze na grobach bliskich. 

Film otwiera tragiczny w skutkach wyścig, podczas którego jeden z samochodów wypada z mostu do rzeki i opada na dno. Szybka reakcja ratowników i próby znalezienia auta nie przynoszą skutku, lecz po kilku godzinach z wody wychodzi jedyna ocalała, Mary. Jak to możliwe, że przeżyła, nie wiadomo. Dziewczyna jednak szybko dochodzi do siebie i opuszcza miasteczko, kierując się do Utah, gdzie ma objąć posadę kościelnej organistki. Jadąc nocą zostaje wystraszona przez wizerunek upiornie wyglądającego mężczyzny za szybką swojego samochodu. Widmo odwiedzi Mary jeszcze kilkukrotnie, za każdym razem nie odzywając się ani słowem, lecz odciskając coraz wyraźniejsze piętno na psychice głównej bohaterki, którą niewidzialna siła ciągnie ku znajdującemu się za miastem zamkniętemu lunaparkowi.

2

Wyreżyserowany przez Herka Harveya „Karnawał dusz” jest jedyną fabułą tego specjalizującego się w realizacji filmów dokumentalnych i instruktażowych twórcy. Zignorowany w czasie premiery, po latach doczekał się statusu dzieła kultowego, choć nawet dziś nie jest powszechnie znany, chyba że wśród entuzjastów horrorów. Ale też nie wszystkich, gdyż film Harveya stoi gdzieś na uboczu gatunku – nie polega ani na efektach specjalnych, ani na umiejętnie budowanych scenach, które mają wystraszyć widza. Brak w nim krwawych momentów, a niespieszne tempo może co poniektórych odrzucić na długo przed finałem. Operuje natomiast niepokojącą atmosferą, wywołaną osobą głównej bohaterki, jak również oprawą muzyczną, składającą się z utworów wykonywanych na organach kościelnych. Straszy tajemnicą, niepewnością oraz dziwnym poczuciem odrealnienia – świat, który oglądamy, wydaje się prawdziwy, a jednak podskórnie czujemy, że coś w nim nie gra.

„Mamy organistkę zdolną poruszyć ludzką duszę”, mówi o Mary ksiądz w trakcie jej gry na organach, a wcześniej słyszymy z ust innego bohatera, że bycie muzykiem wymaga nie tylko rozumu, ale i duszy. Problem z Mary polega na tym, że trudno stwierdzić, czy jest zwyczajnie cyniczna, czy też tej duszy po prostu nie ma. Tak jakby wypadek odebrał jej radość życia, choć tak po prawdzie nie wiemy, jaka była wcześniej. Grę na organach traktuje czysto zarobkowo, a w kościele widzi tylko miejsce pracy. Kontakty z innym ludźmi ogranicza do koniecznego minimum, tłumacząc, że nie szuka bliskości z nikim. Jest w tym jakaś odwaga kroczenia własną drogą, ale dla wielu taka postawa, zwłaszcza w stosunku do kościoła, może wydać się niezrozumiała, a nawet bluźniercza. Nie to jednak stanie się powodem jej konfliktu z księdzem, lecz gra Mary na organach, która z sakralnym obrzędem będzie miała niewiele wspólnego. Ona sama nie będzie wiedziała, co się z nią wtedy działo, tak jakby coś nią kierowało, a ona bezwolnie się temu podporządkowała.

carnival-of-souls-original

Niezrozumiałych dla niej sytuacji jest w filmie więcej. Wychodząc z przebieralni w sklepie odzieżowym orientuje się, że nikt jej nie widzi i nie słyszy, a i ona niczego nie jest w stanie usłyszeć, choć nie trwa to długo. Spotkany później dr Samuels stara się jej pomóc, sprowadzając wszystko do traumy po wypadku oraz wyobraźni bohaterki. Jest i widmo tajemniczego mężczyzny o białej twarzy z podkreślonymi na czarno oczami, w którego wcielił się sam reżyser. Z każdym kolejnym pojawieniem się wydaje się być coraz bliżej Mary. Nic więc dziwnego, że dziewczyna nie martwi się zbytnio wyjątkowo natarczywym sąsiadem, panem Lindenem, który ma wyraźną ochotę poznać ją bliżej.

To, co codzienne i zwykłe zaczyna ustępować niesamowitości, z jaką Mary się mierzy. Na typowo horrorową walkę z demonami nie ma tu jednak miejsca; podział na dobro i zło wydaje się bezcelowy. Duchy gonią bohaterkę, lecz podobnie jak w przypadku ludzi, jednoznaczne ich ocenienie mija się z celem. Zjawa nie musi być zła tylko dlatego, że jest zjawą.

coscarnylost

Siłą „Karnawału dusz” jest wspomniana muzyka organowa, towarzysząca bohaterce prawie na każdym kroku, tak jakby to sama śmierć szła tuż obok niej. Być może Mary udało się wydostać z tonącego samochodu, lecz jednocześnie opuściła miejsce wypadku będąc na granicy życia i śmierci, zostawiając za sobą cząstkę samej siebie. Wędruje jako żywa, choć bez życia, starając się zrozumieć, co tak naprawdę się z nią dzieje. Grająca Mary Candace Hilligoss odnajduje równowagę między pewnością siebie a zagubieniem. Nie zależy jej na zaskarbieniu sobie sympatii widzów, bo jest to zbyteczne; już sama sytuacja, w której się znalazła wydaje się czynić z niej ofiarę, a jej niepewność i strach udzielają się także oglądającym.

O filmie Harveya mówi się, że stanowił silną inspirację dla takich reżyserów jak George A. Romero oraz David Lynch. Ślady „Karnawału dusz” odnaleźć można również u Jamesa Wana, czego potwierdzeniem wydaje się umieszczenie fragmentu w niedawnym „Naznaczonym 2”. Jest to przykład kina, które wydaje się nieefektowne, lecz w trakcie seansu i po nim przenika widza. Nie jest źródłem głębokich przemyśleń (co nie znaczy, że jest bezmyślne), nie daje również poczucia obcowania z arcydziełem, choć pod względem realizacyjnym jest to film co najmniej sprawnie zrobiony. Urzeka natomiast niezwykłym klimatem, powodując w oglądającym doznanie porównywalne z uczestnictwem w ceremonii pogrzebowej. Czerń i biel dzieła Harveya pasują do takiej atmosfery, jak dobrze skrojony garnitur na ciele nieboszczyka.

REKLAMA