search
REKLAMA
Nowości kinowe

CO ROBIMY W UKRYCIU

Jan Dąbrowski

8 marca 2015

REKLAMA

Wampiry obecne były w kinie niemal od jego narodzin. Niesamowite stworzenia, nieśmiertelne, obdarzone nadludzką siłą, posiadające zdolność latania, zmiennokształtne, etc. Wrażliwe na działanie światła słonecznego, niektórych roślin i święconej wody. Zależnie od źródeł, z których czerpali twórcy, lista umiejętności i słabych punktów się zmienia. Niezmiennie natomiast wampiry intrygują kolejne pokolenia widzów, a reżyserska brać z każdym rokiem przetwarza znane motywy i próbuje uzyskać nową jakość w tej filmowej niszy. Nowozelandczycy Jemaine Clement oraz Taika Waititi (obaj znani choćby z obrazu Orzeł kontra rekin) podjęli temat w sposób właściwie niespotykany, co samo w sobie już jest osiągnięciem. Wykorzystując popularność wszelkiej maści produkcji z gatunku mockumentary oraz czerpiąc pełnymi garściami z powstałych już dzieł o Nosferatu, wykreowali film zabawny i przyjemny w odbiorze.

Kamera odwiedza rezydencję czterech wampirów, by poznać ich zwyczaje. Na początku przewodnikiem widza jest Viago (Taika Waititi), najbardziej elokwentny i nieco pedantyczny, matkuje pozostałym. Opowiada o rutynie każdej doby, budzi też współlokatorów. Vladislav (Jemaine Clement) mimo upływu lat nadal pielęgnuje swoje swoje średniowieczne zwyczaje z czasów, gdy miał przydomek Palownik. Domostwo zamieszkuje jeszcze eksnazistowski wampir Deacon (Jonathan Brugh), będący najmłodszym i dość niesfornym mieszkańcem. W piwnicy z kolei legowisko ma Petyr (Ben Fransham), który liczy sobie 8000 lat, aparycją przypomina Hrabiego Orlocka, jest też najmniej rozmowny z całej czwórki. Każda z postaci zawiera w sobie zestaw cech zaczerpnięty z odmiennych źródeł, dzięki czemu wszyscy są interesujący, a dialogi napisane są z polotem.

shadows-still_46658

Widz podczas seansu Co robimy w ukryciu śledzi bohaterów podczas conocnych czynności: od imprezowania w klubie przez organizowanie pożywienia (najlepiej dziewic), na prozaicznej kwestii zmywania naczyń skończywszy. Twórcy wykazali się sporą spostrzegawczością, ponieważ nawiązuje do znanych motywów w sposób bardzo twórczy. Wampiry – będące reliktami poprzednich epok – na różne sposoby (i z różnym skutkiem) próbują przyswoić sobie współczesne zwyczaje i zachowania. Sceny wyjaśniające, jak radzą sobie z doborem garderoby (nie mając odbicia w lustrze) lub przedstawienie relacji ze społecznością wilkołaków, ogląda się bardzo dobrze. Widz otrzymuje za każdym razem dawkę niewymuszonego humoru.

Dobór aktorów do postaci jest znakomity: ich wygląd współgra z charakterem, a dobre i autentycznie zabawne dialogi pozwalają spędzić seans w rozbawieniu. Sceny „z życia” wampirów przeplatane są typowymi dla wywiadów monologami, gdzie postacie nawzajem komentują swoje poczynania i opowiadają o sobie. Nastrojowa scenografia i kostiumy (wykonane rzetelnie i z dbałością o szczegóły) potęgują nastrój znany z kina grozy.

What-We-Do-in-the-Shadows-A-Vampire-Comedy

 

W fantastyczny sposób z wizualną oprawą filmu kontrastuje muzyka. Lekkie, skoczne utwory pokroju You’re Dead Normy Tanegi skutecznie odzierają nieumarłych mieszkańców Wellington z niesamowitej otoczki, charakterystycznej dla tego tematu. Dzięki takim zabiegom seans nie dłuży się i potrafi zaciekawić odbiorcę. Największa siła Co robimy w ukryciu tkwi w dystansie, jaki mają do siebie bohaterowie. Potrafią żartować ze swojego położenia i wad. Operowanie ironią i sarkazmem nie jest jednak nachalne, choć na tym polu nie wszystkie żarty są zabawne w oczywisty sposób.

Większość scen jest zaskakująco udana, obrana forma zarówno pod względem pracy kamery, jak i pomysłów (choćby małych wampirzyc – łowczyń pedofilów) okazała się dobrym wyborem. Im dalej posuwa się akcja filmu, tym bardziej uwydatniają się fabularne niedociągnięcia. O ile sami bohaterowie są ciekawi i zabawni, a drugi plan dobrze ich dopełnia, o tyle sama intryga niestety zawodzi. Nowozelandzki duet aktorów-reżyserów w dużej mierze oparł swoje dzieło na pomysłowych scenach, połączenie ich w spójną historię nie wyszło najlepiej. Po bardzo pomysłowej i autentycznie zabawnej pierwszej połowie następuje część, gdzie filmowe zdarzenia tracą rozpęd. Można odnieść wrażenie, że twórcy zbyt szybko wykorzystali najtrafniejsze i najciekawsze pomysły, a na drugą połowę obrazu przypadły pozostałości. Więcej czasu ekranowego dostaje społeczność wilkołaków. Ich relacje z wampirzymi bohaterami z czasem przestają być interesujące, a sceny zaczynają być niepokojąco przewidywalne.

Co robimy w ukryciu to obraz z gruntu udany – przede wszystkim ze względu na oryginalne podejście do tematu.

Pochwalić należy panów Waititiego i Clementa za zgłębienie pozornie wyeksploatowanego tematu. W żartobliwy (lecz nie głupawy) sposób podeszli do tematu, tworząc obraz nierówny, lecz godny uwagi. Spora liczba wybranych pomysłów została nieproporcjonalnie rozłożona w czasie ekranowym, co jest jedyną, lecz dość dużą wadą tej produkcji. Niewiele zabrakło, by film był nieprzeciętny, wyszło „jedynie” niezwykle pomysłowe wampiryczne kino spod znaku mockumentary. Dobry wybór na seans w gronie znajomych.

korekta: Kornelia Farynowska

Avatar

Jan Dąbrowski

Samozwańczy cronenbergolog, bloger, redaktor, miłośnik dobrej kawy i owadów.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA