CHRONIC – Tim Roth opiekuje się chorymi
Michael Franco już raz triumfował w Cannes. W 2012 roku jego Pragnienie miłości wygrało sekcję Un Certain Regard, rozgrywającą się na uboczu konkursu głównego. Przewodniczącym jury był wówczas Tim Roth, czyli aktor wcielający się w główną rolę w najnowszym, nominowanym do Złotej Palmy, filmie meksykańskiego reżysera.
Chronic, Franco i Rotha łączy z festiwalem z roku 2012 coś jeszcze i bynajmniej nie mam tu na myśli któregoś z hotelowych rautów. W momencie, gdy Pragnienie miłości zwyciężało konkurs Un Certain Regard, Złotą Palmę z rąk Nanniego Morettiego odbierał za swoją Miłość Michael Haneke. Chronic jest w zasadzie o wiele uboższą wersją filmu Austriaka. Momentami nie można pozbyć się wrażenia, że Franco skroił ją tylko po to, aby odtworzyć konkursowy scenariusz z 2012 roku. Miejmy nadzieję, że jury nie da się oszukać.
Bohater Rotha jest pielęgniarzem, który zajmuje się osobami zbliżającymi się do śmierci. Wśród jego pacjentów są zarówno osoby starsze, jak i ludzie stosunkowo młodzi, ale cierpiący na niemożliwe do wyleczenia choroby. W pierwszych fazach filmu nie wiemy o głównym bohaterze właściwie nic ponadto. To zupełnie anonimowy człowiek, który momentami wydaje się być bardziej pozbawiony życia, niż jego schorowani pacjenci. Pozornie cechuje go niemal całkowity brak emocji i zimny profesjonalizm w podejściu do podopiecznych. Z czasem maska zaczyna delikatnie pękać, niemniej Roth do końca sprawia wrażenie osoby, która mimo zachowywania czynności życiowych, już dawno umarła. Więzi tworzone z osobami bliskimi śmierci potrzebne są mu prawdopodobnie do tego, aby uwierzyć, że nadal żyje.
[quote]Franco, podobnie jak trzy lata temu Haneke, skupia się na zademonstrowaniu przygnębiającej poetyki umierania. [/quote]
W Chronic nie ma miejsca na intelektualne rozprawy mające na celu oswojenie śmierci, nie ma miejsca na emocjonalne zagrywki sugerujące widzowi, że wszystko będzie dobrze, że koniec jest dopiero początkiem i tak dalej. To nieustanne patrzenie na ludzi, którzy nie są w stanie wstać z łóżka, na zabrudzoną bieliznę i obleczone jedynie skórą kości twarzy i dłoni. Pomiędzy tym wszystkim krąży natomiast cichy, przygaszony Roth, pełniący w Chronic rolę Charona. Podobnie jak o mitycznym przewoźniku, tak i o nim nie wiemy zbyt wiele. Franco nie robi jednak nic, aby przekuć ten fakt w zaletę filmu. Zamiast silnego uderzenia emocjonalnego związanego z tematyką obrazu, dostajemy od meksykanina jedynie zlepek kolejnych scen przedstawiających fatalistyczne wizje ludzkiego końca. Chronic przyświeca zasada – dokopmy bohaterom i widzowi jeszcze bardziej, sprawmy, aby wszyscy cierpieli jeszcze mocniej. Brak w tym wszystkim subtelności i niedopowiedzeń, które zadecydowały o wielkości wspominanego już filmu Hanekego.
Miłość rozgrywa się właściwie w pełnych smutku oczach Jean-Louisa Trintignanta, który spogląda na gasnącą Emmanuelle Rivę. Przedśmiertne rzężenie dobywające się z jej ciała, skóra zmieniająca kolor na odcienie szarości, jęki bólu – to wszystko jest jedynie tłem, ponieważ u Hanekego śmierć ma na celu wyniesienie na piedestał życia. W Chronic jest ona celem samym w sobie, dlatego odbiór filmu szybko zaczyna przypominać czytanie nekrologów. Niby czujemy wagę kryjącą się za czarno-białymi stronami, ale ich smutny czar pryska zaraz po tym, gdy przerzucimy kartkę. Całkowicie bezbarwne kino, choć Roth może liczyć na tegoroczną nagrodę aktorską.