BOGOWIE. Religa, jakiego nie znaliśmy
Obraz Zbigniewa Religi, który wyłania się z najnowszej fabuły Łukasza Palkowskiego, jest zupełnie odmienny od wizerunku legendarnego kardiochirurga, jakim przez lata karmiły nas media. Srogo zawiodą się ci, którzy uważali, że Bogowie będą bezmyślną i bezkrytyczną laurką dla Religi.
Akcja filmu skupia się na latach 1984-1987. Religę (Tomasz Kot) poznajemy jeszcze w czasie, gdy jest docentem w Klinice Kardiochirurgii Instytutu Kardiologii w Warszawie. W latach siedemdziesiątych zostaje wysłany na staż do Stanów Zjednoczonych i po powrocie wyraźnie nie potrafi odnaleźć się w polskiej rzeczywistości. Mówiąc krótko – ma związane ręce. Chce rozwijać medycynę i – w przeciwieństwie do swoich starszych kolegów po fachu – nie boi się ryzyka. Jego obsesją staje się przeszczep serca.
W Polsce był to wówczas temat tabu, szczególnie po pierwszej i nieudanej próbie, dokonanej przez profesora Jana Molla (Władysław Kowalski) w styczniu 1969 roku. Po tym wydarzeniu na chirurgu, ku uciesze jego przeciwników, dokonano medialnego linczu i już nikt nie miał odwagi podjąć się tego karkołomnego zadania. Aż do czasu Zbigniewa Religi, który słysząc od swojego zwierzchnika, profesora Wacława Sitkowskiego (Jan Englert), że serce jest dla Polaków niczym relikwia i przeszczepu dokona wyłącznie „po jego trupie”, błyskawicznie spakował swoje manatki, przystając na propozycję przyjęcia kliniki w Zabrzu. Nie spodziewał się jednak, że zastanie obiekt w stanie surowym, bez wyposażenia i – co najważniejsze – bez źródła finansowania. Ale od czego ma się wpatrzonych w siebie jak obrazek ze świętym i oddanych współpracowników? Odwołując się do gierkowskiego „Pomożecie? Pomożemy!”, wszyscy zakasali rękawy, dla odmiany zamiast krwią umorusali się farbą i zbudowali klinikę, w murach której dokonały się przełomowe dla medycyny wydarzenia. Kasa też się znalazła, wystarczyło wypić wódkę z odpowiednimi osobami.
Palkowski stawia na naturalizm. Operacjom przygląda się niczym dokumentalista, upewniając się, że widz na pewno zobaczy rozcinaną skalpelem skórę, tryskającą krew, bijące serce i inne organy. Narracja jest prowadzona w sposób dynamiczny, nie ma miejsca na nudę, cały czas coś się dzieje. Co ważne, twórca stara się nie popadać w skrajności. Taką tematykę w bardzo łatwy sposób można było sprowadzić do ckliwego i banalnego dramatu. Co prawda pojawiają się dwie sceny niebezpiecznie zbliżające się do granicy taniego sentymentalizmu oraz patosu – z obowiązkową małoletnią pacjentką na czele, której oczywiście nie dało się uratować i przypominającym o niej pluszaku – lecz nie determinują stylu całego dzieła. Reżyser potrafi wyważyć proporcje, sceny trzymające w napięciu mieszają się z tymi przepełnionymi humorem. Ba! Z bardzo dużą dawką humoru. Idealne rozwiązanie.
Dialogi są mocne i ani przez moment nie czuć w nich fałszu. Krzysztof Rak, będący autorem scenariusza, postawił na one-linery, więc Religa ripostuje, kiedy może i kogo tylko może. Produkcja zachwyca pod względem wizualnym. Piotr Sobociński jr wykonał kawał doskonałej operatorskiej roboty, ale to akurat nikogo nie powinno dziwić. W końcu już zdjęciami do Drogówki czy Róży pokazał swoją klasę i światowy poziom.
Bogowie to nie tylko rejestracja kolejnych transplantacji, Palkowski i Rak nie boją się zadawać pytań o moralność i ukazują wątpliwości targające pacjentami oraz ich rodzinami. Czy można oddać obcemu człowiekowi serce swojego bliskiego? Czy można przyjąć serce od innego człowieka, bez obawy o utratę własnego „ja”? Doskonale obrazuje to scena, gdy żona (Sonia Bohosiewicz) jednego z pacjentów nie jest pewna, czy jej partner po przeszczepie będzie tym samym człowiekiem i czy będzie ją jeszcze kochał, bo przecież „w sercu są uczucia”.
Początkowo widząc na ekranie lekko przygarbionego Tomasza Kota, w dodatku ucharakteryzowanego niemal na kopię Zbigniewa Religi, można mieć obawy o zbytnią karykaturalność. Nic z tego, urodzony w Legnicy aktor przefiltrował postać kardiochirurga przez własną wrażliwość, znalazł na niego pomysł, nie przeszarżował i na dwie godziny wręcz stał się Religą. Wystarczy jedno zbliżenie na twarz, ten błysk w oku i już wiemy, że mamy do czynienia z aktorem z krwi i kości. Fenomenalna kreacja. Na taką rolę czeka się całe swoje zawodowe życie.
Filmowy Religa jest daleki od postaci, którą znaliśmy z przekazów telewizyjnych. Nie szanuje zwierzchników, współpracowników zwalnia pod wpływem emocji, a następnie, jak gdyby nigdy nic, ponownie ich zatrudnia. Za nic ma wszelkie przepisy, łącznie z kodeksem ruchu drogowego. Jest impulsywny, chorobliwie ambitny, pali jak smok, nie wylewa za kołnierz, dla pracy jest gotowy poświęcić własną rodzinę i – właściwie dosłownie – idzie po trupach do celu. W jednej ze scen mówi, że „nie lubi, gdy ktoś jedzie przed nim”. Te słowa chyba najlepiej oddają charakter kardiochirurga. Trudno darzyć go sympatią, ale jednocześnie jest tak charyzmatyczny, że ludzie do niego lgną. To także postać, którą ciężko rozgryźć; twórcy do interpretacji widzów pozostawiają kwestię, czy dla Religi ważniejsze było dobro i zdrowie pacjentów, czy chęć bycia pionierem.
Sytuacja gorzej ma się na drugim planie, gdzie niestety scenarzyście już zabrakło pomysłów na ciekawych bohaterów. W zasadzie obronną ręką wychodzi jedynie Piotr Głowacki, który jednak po raz kolejny został obsadzony w bardzo podobnej roli; troszkę niezdarnego, ale w gruncie rzeczy pociesznego faceta, lubiącego rzucić żartem, flirtującego z dziewczynami i sprawiającego, że wszyscy dobrze się bawią. Cała reszta – pomijając takich artystów jak Władysław Kowalski, Jan Englert czy Ryszard Kotys, którzy nawet w przeznaczonych im epizodach byli w stanie zaznaczyć swoją obecność – wypada strasznie nijako. Jeszcze gorzej prezentują się postacie kobiece, ograniczone do dekoracyjnego minimum. Na ekranie obserwujemy prawie niemą i bierną żonę Religi, Annę (Magdalena Czerwińska) oraz tłum infantylnych, anonimowych i rozrechotanych pielęgniareczek. Mieć w obsadzie Martę Ścisłowicz i nie mieć na nią pomysłu? Przecież tak nie wypada.
Bogowie stanowią bardzo dobry przykład udanego kina środka. Dzieło zdecydowanie celuje w masowego widza, ale nie stara mu się przypodobać na siłę. Mocne, naturalistyczne i trzymające w napięciu kino. Mimo wad jest to jedna z najciekawszych tegorocznych polskich premier filmowych. To będzie hit. I nie tylko dlatego, że Polacy uwielbiają seriale o tematyce medycznej, o czym świadczą kolejne sezony Na dobre i na złe czy Lekarzy, ale najzwyczajniej w świecie – to się dobrze ogląda.