search
REKLAMA
Nowe Horyzonty 2024

RAZEM Z PRZYPADKU. Sklejanie rodziny

Lekkie, nienachalne kino o relacjach, przesiąknięte czułością wobec bohaterów i fascynacją pogmatwanym rytmem życia.

Tomasz Raczkowski

2 sierpnia 2024

REKLAMA

Choć o kinie bałkańskim wciąż zwykliśmy myśleć w kategoriach postjugosławiańskich, współcześnie w tym regionie coraz mniej widm generała Tito, można też zauważyć, że i tematyka wojny domowej wchodzi w bardziej okrzepły etap rozliczeń z perspektywy czasowej. Tym, co stanowi świeży puls kinematografii tego regionu, jest natomiast młode kino obyczajowe, skupiające się mniej na polityce, a bardziej na indywidualnych historiach czy problemach, dla których kwestie społeczno-polityczne stanowią już raczej tło niż oś obrotu. Przedstawicielem tego pokolenia jest Macedończyk Goran Stolevski, a jego najnowszy, trzeci film Razem z przypadku można uznać za wzorcowy przykład tego, jakie wrażliwości można obecnie odnaleźć na południowym wschodzie Europy.

W początkowych sekwencjach Razem z przypadku ogląda się jak ekranizację mema „to który jest synem którego?” (w tym przypadku raczej „kto kogo”). Stolevski z miejsca wrzuca widza w kotłowaninę postaci o różnym wieku, etniczności i orientacji, a łączące poszczególne osoby relacje wyłaniają się dopiero stopniowo z kolejnych scen rodzajowych. Gdy już poukładamy sobie ten gąszcz, następuje dramatyczny (ale nie przedramatyzowany) zwrot, który ustawia oś dramaturgiczną na resztę filmu. Dopiero wtedy, po barwnym i wielogłosowym prologu, Stolevski odsłania karty i staje się jasne, czym jest Razem z przypadku – utrzymanym w offowym stylu dramatem o klejeniu patchworkowej rodziny z nie zawsze pasujących do siebie kawałków, dodatkowo funkcjonujących w średnio przyjaznych dla odchyleń od społecznej normatywności macedońskich warunkach.

Przecinanie się sfery osobistej i kulturowo-politycznej jest w Razem z przypadku niewątpliwym atutem również dlatego, że Stolevski unika protekcjonalności w podejściu do „inności” swoich postaci. Stolevski unika pułapek kina LGBTQ+, nie epatując queerowymi konfrontacjami. Podobnie wybrzmiewa temat romski, świetnie ogrywany m.in. quasi-etnograficznymi sekwencjami rodzinnych odwiedzin w slumsach, a także przez to, że twórcy nie boją się wchodzić w dialogi ze stereotypami, wskazując przy tym na strukturalne uwarunkowania. W filmie Stolevskiego wybrzmiewają różne punkty napięć i kulturowe podteksty, jednak nie doświadczymy spoglądania z piedestału oświeconej europejskości ani też fałszywego solidaryzowania się. Oglądamy po prostu ludzi, zlepionych z wad i zalet, którzy szarpią się z rzeczywistością i sobą nawzajem. Wystarczy tylko tyle i aż tyle, by stworzyć pełnokrwisty dramat obyczajowy osadzony w konkretnych społecznych kontekstach.

Twarzą Razem z przypadku jest Anamaria Marinca, jedna z twarzy Rumuńskiej Nowej Fali (co jeszcze dodatkowo podkreśla tygiel kulturowy w filmie), ale towarzyszący jej zespół, złożony z osób w wieku od kilku do kilkudziesięciu lat – również naturszczyków – nie odstaje bynajmniej pod względem aktorskiej pasji i autentyczności. Ta ostatnia przebija też z konceptu stylistycznego filmu, który – choć w swoich zrębach jest poważnym dramatem obyczajowym – nie stroni od bycia po ludzku zabawnym, przebijając ciężar tematyczny niewymuszonym humorem, który nadaje narracji lekkości. Choć w filmie Stolevskiego pełno jest nierzadko rozbudowanych dialogów, utarczek słownych i krzyków, reżyser stawia na opowiadanie obrazem. Bezpośrednio mówi stosunkowo niewiele, więcej natomiast wynika z gestów i zachowania postaci. Fundamentem tak budowanej narracji są świetne zdjęcia Nauma Doksevskiego, kreujące znakomity, ciepło-szorstki klimat życia na półperyferiach. Kamera podąża za postaciami, krążąc po domu wypełnionym Macedończykami, Kosowiakami, Romami i osobami queerowymi niczym w Sieranevadzie Cristiego Puiu, a z tego ruchu wyłania się nie tylko opowieść o zszywanej rodzinie, ale też miniaturowa panorama społeczna współczesnej Macedonii Północnej.

Mimo poruszania tych tematów Razem z przypadku to stylowe, nienachalne kino, którego nie określiłbym ani przymiotnikiem „queerowy”, ani też „społeczny” w rozumieniu kina zaangażowanego, interwencyjnego. To po prostu lekkie, nienachalne – a mimo to na serio – kino o relacjach, przesiąknięte czułością wobec bohaterów i fascynacją pogmatwanym rytmem życia. To taki seans, który nie wywróci perspektywy widzów do góry nogami, miejscami może wydawać się wręcz banalny, ale ostatecznie pozostawia z poczuciem, że pokazał nam coś ciekawego, a bohaterowie, których śledziliśmy przez seans, stali się nam w pewien sposób bliscy. Na takie kino warto stawiać, niezależnie od tego, jakie tematy porusza.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA