PRZYJMIJ/ODRZUĆ. Chicagowska masakra telefonem dotykowym [RECENZJA]

Przyjmij/Odrzuć (org. Drop od technologii wysyłania komuś zdjęć na telefon metodą „zrzutu”) to nowy film Christophera Landona, reżysera odpowiedzialnego za sukces dwóch części Śmierć nadejdzie dziś czy Pięknej i rzeźnika. Jego najnowsze dzieło to thriller rozgrywany w niewielkiej przestrzeni restauracji, który stara się budować napięcie poprzez… natrętne SMS-y i wiadomości graficzne otrzymywane przez główną bohaterkę za pomocą tytułowego „dropa”. Oceniam film z Meghann Fahy.
Pierwsze randki potrafią być bolesne. Jeśli jednak myślicie, że poczucie, jakbyście byli na rozmowie o pracę, a nie spotkaniu towarzyskim, to najgorsze, co może was spotkać, posłuchajcie tego, co spotkało Violet, bohaterkę Meghann Fahy. Zanim randka się rozpocznie, kobieta dostaje tytułowego dropa od anonimowego nadawcy, który za wszelką cenę chce zwrócić na siebie jej uwagę. Kolejne wiadomości są coraz bardziej natarczywe, a metoda na przeczekanie i olewkę memowych zdjęć nie przynosi pożądanych rezultatów. Szybko wychodzi na jaw, że prześladowca nie tylko obserwuje bohaterkę, ale też trzyma jej rodzinę na muszce. Jeśli nie wykona poleceń, jej najbliższym może stać się krzywda. Co gorsza – jeśli spłoszy swojego partnera albo powiadomi policję, prześladowca wyeliminuje jej syna. Jak więc flirtować z uśmiechem na ustach, gdy ktoś grozi twoim najbliższym? Przed takim niełatwym zadaniem staje Violet, a my przez 90 minut oglądamy, jak sobie z nim radzi.
„Drop” – Głupawy, ale angażujący
Film dwójki scenarzystów – Jillian Jacobs i Chrisa Roacha miewa tyle polotu, co wymyślony przeze mnie tytuł recenzji. Niby działa i bawi, ale jednak stężenie cheessiness jest wysokie. Nietypowy punkt wyjściowy – terror za pomocą memów – dzięki któremu twórcy starają się budować napięcie, działa tylko przez pewien czas, by następnie wpaść w pewną pułapkę logiczną. Po pierwsze – kreatywnego paliwa starcza temu pomysłowi na jakiś kwadrans, bo potem prześladowca szybko przechodzi do zwyczajnego pisania wiadomości tekstowych. Po drugie – prześladowanie za pomocą telefonu szybko wywołuje dziwne i nielogiczne zachowanie bohaterki oraz nietypową reakcję pozostałych uczestników historii, którzy posiadają ogromne połacie cierpliwości i dobrej woli, by znosić coraz bardziej wydumane wymówki drugiej strony, zamiast zwyczajnie wypisać się z tej sytuacji.
Co jednak ważne – zupełnie nie przeszkadza to w bezbolesnym śledzeniu tej historii i zaciekawieniu, kto tak naprawdę za tym wszystkim stoi i dlaczego. Choć rozwiązanie nie jest szczególnie przewrotne, gra w kotka i myszkę, którą oferuje reżyser, jest na tyle angażująca, że bez zgrzytania zębami łykamy kolejne pomysły i sceny. Póki dłużej nie zastanowimy się nad tym, co dziej się na ekranie, bywa przyjemnie i niezobowiązująco.
Wartym wynotowania jest jednak fakt, że w całej swojej przesadzie i umowności, Przyjmij/Odrzuć świetnie punktuje pewną przypadłość. W pewnym momencie bohaterowie znajdują nić porozumienia, gdy orientują się, że oboje wyszli z przemocowej relacji. Bohater Brandona Sklenara mówi wtedy, że tym, co jest najgorsze w obcowaniu z osobą przemocową, jest fakt, że potrafi ona tak zmanipulować ofiarą, iż ta przestaje wierzyć we własną wersję wydarzeń. Przez co powoli traci nadzieję, że ktokolwiek jej uwierzy, skoro po części sama zaczyna kwestionować swoje reakcje. Jak na luźny i łatwy film fakt, że twórcy uchwycili tę przerażającą prawdę o toksycznych relacjach, zasługuje na dodatkową pochwałę.
„Przyjmij/Odrzuć” – (Późny) Wes Craven byłby dumny
Niedługo przed seansem obiło mi się o oczy porównanie filmu Landona do thrillera Red Eye Wesa Cravena z Rachel McAdams i Cillianem Murphym. I rzeczywiście coś w tym jest. W szczególności w tym, że oba filmy mają bardzo podobną budowę – w tym znaczeniu, że przez pierwsze dwa akty twórcy rozgrywają akcję w niewielkiej przestrzeni (restauracji i samolotu), potęgując poczucie osaczenia, a w trzecim dorzucają do pieca i zapewniają nam rozpędzone sekwencje akcji, rodem z Szybkich i wściekłych. Niestety Meghann Fahy to nie Rachel McAdams, a Brendan Sklenar to nie Cillian Murphy. I choć sam Red Eye też nie jest wielce wybitnym filmem, od strony aktorskiej prezentuje się lepiej.
Nie zrozumcie mnie źle – Meghan Fahy jest niezłą aktorką, ale tutaj nie do końca widać jej umiejętności. Nawet gdy reżyser wyraźnie stara się jej pomóc, pozwalając aktorce na monolog bez żadnego akompaniamentu muzyki czy ambientu – niemal jak audiobook, w którym z głośników słychać jedynie jej głos. Ta pomoc reżysersko-montażowa jest o tyle widoczna, że sekundę później, gdy kamera pokazuje Sklenara, w tle przygrywa już muzyka. Być może częścią problemu jest dość toporny scenariusz, który każe aktorce reagować na dziwne SMS-y, a nie wchodzić w żywą interakcję z żywym ekranowym partnerem. Jej talent lepiej wykorzystuje Biały Lotos (gdzie monolog aktorki na plaży jest prawdziwie doskonały, a Fahy tak cudownie gra oczami, że opowiadają one swoją własną historię) czy serial The Bold Type. Tutaj, mimo grania pierwszych skrzypiec, paradoksalnie, nie bardzo pokazuje swoje dramatyczne umiejętności. Mam wrażenie, że ktoś z większą ekranową charyzmą dużo lepiej odegrałby przerażenie tej postaci.
Wes Craven byłby jednak dumny z Christophera Landona, bo w tych momentach, gdy jego reżyseria nie jest przezroczysta i nieposiadająca żadnego wyraźnego stylu autorskiego, twórca Drop ładnie nawiązuje do scen i zagrań znanych z dzieł Mistrza Horroru. Widać to w szczególności w scenie rozgrywającej się na parkingu, bo sposób pokazywania przestrachu kobiety i jej nagłego impulsu do działania bardzo przypomina rozwiązania, które oglądaliśmy we wspomnianym Red Eye. Choć film posiada kilka niezłych zagrywek operatorskich (chociażby obrotowa kamera w momencie rzutu przez stół i upadku na ziemię), wydaje się to za mało, by film móc pochwalić za reżyserię. Drop jest więc po prostu niezłe. Tylko tyle i aż tyle!
„Przyjmij/Odrzuć”: oceniam thriller Christophera Landona
Film na piątkę z plusem. Tyle że w skali do dziesięciu. Niby ma swój urok, ale to ten rodzaj filmu, o którym zapominasz, kiedy lecą napisy końcowe. No chyba że jesteś Dude with a sign, który musi cieszyć się, że jego memowa kariera jest tak mocna, iż wpadł do hollywoodzkiego filmu. Pozostali będą się nieźle bawić, ale potem dość szybko wrócą do swojego życia. Z drugiej strony tego rodzaju filmy – zabawowe, niezobowiązujące thrillery – też są nam potrzebne na odpoczynek dla mózgu i tzw. palette-cleanser przed trudniejszymi, ważniejszymi i bardziej angażującymi dziełami kultury. Pod tym względem to też film idealny do samolotu, gdy potrzebujemy po prostu prostej rozrywki dla zabicia czasu.
Równocześnie warto podkreślić, że to film, który nie udaje, iż jest czymś więcej, a w tej prostolijności może leżeć jego siła. Dlatego, jeśli ktoś zaoferuje Wam seans Przyjmij/Odrzuć, spokojnie możecie przyjąć zaproszenie. Nie oceniajcie jednak zbyt surowo zapraszającego, tylko dajcie się porwać tej niezobowiązującej historii, która miewa jednak prawdziwe i angażujące momenty. Zawsze to coś!