Przed północą
Pisarz i nimfomanka wychodzą z sali kinowej numer 6 w Multikinie Złote Tarasy. Pisarz czeka na nimfomankę, która musiała pójść do łazienki, jak zwykle zresztą. Kierują się ruchomymi schodami w dół i opuszczają teren kina, następnie zjeżdżają na parter Tarasów i wychodzą z budynku. Idąc chodnikiem wzdłuż pubów, mijają Hard Rock Cafe i kierują się do przejścia dla pieszych na ulicy Emilii Plater.
Pisarz pyta: “To jak ci się podobał film, skarbie?”.
– Bardzo mi się podobał, wiesz? Choć był chyba dłuższy od “Przed wschodem słońca” i “Przed zachodem słońca”. Mnie to nie przeszkadzało, ale obok mnie siedziały te dziwki, które ciągle odliczały czas do końca i myślałam, że dostanę przez nie jakiegoś rozstroju mózgu.
Światło się zmienia i para zaczyna przechodzić przez ulicę.
– Koło mnie też były jakieś gimbuski. Najpierw chichotały, a potem zaczęły cyklicznie wbiegać i wybiegać z sali. Zresztą w ogóle wszyscy tam robili jakieś dziwne rzeczy, wiercili się w siedzeniach, gadali, a komórki dzwoniły naokoło jak w jakimś kościele.
– Pewnie spodziewali się jakiejś “Szkoły uczuć” czy czegoś, zwłaszcza że to piątek wieczór.
– Możliwe.
Pisarz owija się swoją skejtowską bluzą i zakłada kaptur.
– Zimno ci?
– Trochę.
– Nie musimy iść do tego parku.
– Nie no, chodź.
– Nie idziemy, jesteś jeszcze chory.
– No idziemy!
Para dochodzi na wysepkę uliczną i zaczyna się szarpać i przepychać. Nimfomanka łapie pisarza za rękaw bluzy i próbuje ciągnąć z powrotem, ale skejtowski pisarz zapiera się nogami i ani się ruszy.
– No przecież już jestem prawie zdrowy, idziemy do parku! – krzyczy.
– Nie!
– Idziemy!
Ludzie zaczynają się na nich dziwnie patrzeć, ale w końcu nimfomanka puszcza pisarza i oboje przechodzą przez drugą część ulicy.
– Plakat wygląda, jakby promował jakąś tandetną komedię romantyczną z Kate Hudson – kontynuuje pisarz. – Dwójka zakochanych idzie sobie po plaży, słońce świeci, wszystko cacy, gimnazjalistki idą sobie powzdychać, a tu nagle Linklater serwuje rozgrywający się prawie w czasie rzeczywistym film gadany, w którym fizycznie dzieje się niewiele – choć i tak więcej niż w poprzednich częściach – a treść zawiera się w dialogach i ciszach pomiędzy nimi. No i mózg rozjebany.
– A tobie się podobał bardziej niż poprzednie?
– Nie do końca, raczej równie mocno… co to jest?!
Para dociera do parku przy Pałacu Kultury i kieruje się powoli chodnikiem w stronę Kinoteki. Mijają jakiś plenerowy pub, a ich uszu z siłą młota pneumatycznego dochodzi nagle muzyka metalowa z wokalnym akompaniamentem wyjętym z któregoś przeboju Łez. To gra jakiś zespół, a echo finezyjnych zmian akordów gitary roznosi się po całym skrzyżowaniu.
– No nie, chciałam, żeby tu było cicho! – jęczy nimfomanka. – Wszystko się jebie!
– Mówiłem, żebyśmy poszli do parku po drugiej stronie Pałacu…
– Nie!
– … No dobrze, już dobrze. To gdzie teraz idziemy? Do domu?
– Tak!
Para wraca na chodnik i rozpoczyna wędrówkę w stronę Patelni.
– Ale powiem ci, że miałem wrażenie, że w przeciwieństwie do “Zachodu” – wznawia rozmowę pisarz – ten film nie wymagał tak bardzo znajomości poprzednich spotkań Jessego i Celine. Miałem wrażenie, że Linklater nakręcił o wiele bardziej otwartą i dostępną historię, przekonującą do siebie samą siłą barwnych bohaterów i ich relacji. Z drugiej strony, ludzie na sali nie wyglądali na zadowolonych, a sądzę, że wielu z nich nie zadało sobie trudu obejrzenia poprzednich filmów. Więc może nie mam racji.
– Gdybym nie znała poprzednich części, to bym chyba umarła z nudów.
– Naprawdę?
– Mnie się najbardziej podobało to, że ten film jest jakby częścią dłuższego kontinuum czasoprzestrzeni i że w przeciwieństwie do innych komedii romantycznych – czy w ogóle filmów o miłości – pokazuje nie jakiś wyidealizowany wycinek życia, gdy miłość nagle wyskakuje z dupy jak Atena gotowa malować motylki i skowronki, a potem wszyscy żyją długo i szczęśliwie, tylko ewolucję tego uczucia. Ewolucję przez lata i różne etapy życia – a to sprawia, że połowa przyjemności z oglądania tego filmu wzięła się u mnie ze znajomości poprzednich losów tej dwójki. Nie potrafiłabym tak patrzeć na ich spacer po południowym mieście, gdybym nie wiedziała, że wcześniej chodzili tak samo po Wiedniu i Paryżu. Nie potrafiłabym docenić nawiązań do spotkania w pociągu czy gry w pinballa, gdybym tego wcześniej nie widziała. A dojrzałość i gorycz tego filmu nie uderzyłyby mnie tak, gdybym nie pamiętała, jacy Jesse i Celine byli naiwni, niedojrzali i romantyczni na początku. Kwintesencją całości była dla mnie scena prawie na końcu, gdy Jesse, pomimo swoich desperackich prób rozbawienia i nawiązania kontaktu z Celine, ma już po prostu dość i zwyczajnie wygarnia jej to, co myśli.
– Chodź tam.
– Gdzie?
– Do fontanny.
Gdyż oto oczom pisarza ukazuje się położona tuż przy Kinotece dekoracyjna fontanna. Para zmienia tor spaceru, wracając między drzewa. Przykryte cieniami liści alejki upstrzone są ławkami z wszelkiego rodzaju bezdomnymi. Podstarzali, łysi, często zapijaczeni mężczyźni z torbami pełnymi najróżniejszych klamotów patrzą się na nimfomankę pożądliwym wzrokiem.
– Może faktycznie coś w tym jest, tym bardziej, że akcja jest prowadzona raczej jednostajnie – mówi pisarz, starając się ignorować menelskie spojrzenia – i jeśli patrzeć na to z dramaturgicznego punktu widzenia, to niemiłosiernie się ciągnie. Tym niemniej wydawało mi się, że poprzez rozszerzenie obsady bohaterów, nadanie Jessemu i Celine tym razem już nie tylko werbalnego, ale i obrazowego tła i nieco głębsze przedstawienie ich sytuacji życiowej Linklater w jakiś sposób udostępnił ich historię nie tylko tym, którzy znali dzieje ich poprzednich spotkań. Ale pewnie jak zwykle masz rację. Problem w tym, że miałem wrażenie, że przez to, jak bardzo oboje się postarzeli i dojrzeli, jak bardzo ich relacje i egzystencje zostały wprzęgnięte w prozę zwykłego życia, to esencja ich relacji trochę na tym straciła – stała się bardziej przewidywalna i schematyczna. Nie miałem już wrażenia, że obserwuję losy dwójki jedynych w swoim rodzaju bohaterów, tak jak w “Przed wschodem słońca”. Ale to broń Boże nie jest wadą, wręcz przeciwnie. Skoro bliskość tej relacji względem prawdziwego życia tak bardzo mnie uderzyła, to widocznie musi to świadczyć o tym, jak prawdziwie i subtelnie ich trzecie spotkanie zostało pokazane. Napisane i wyreżyserowane.
– Rozumiem. To ile wystawisz temu filmowi?
– Zobaczysz w recenzji na KMF-ie. O, jesteśmy.
Pisarz i nimfomanka docierają do fontanny. Wokół niej stoją cztery ławki. Na trzech siedzą menele. Para siada na czwartej.
– Cieszę się, że obejrzałem te filmy – mówi pisarz. – Rzadko mi się zdarza, żebym poczuł aż tak silną więź z bohaterami. Mimo że dziś jest piątek, a “Przed wschodem słońca” obejrzeliśmy we wtorek, czuję się, jakbym spędził z nimi te osiemnaście lat ich życia.
– Tak.
– Chyba trudno jest naturalistyczną grą aktorską osiągnąć tak wiarygodny efekt, a nakręcenie trzech filmów, z których wszystkie równie silnie i prawdziwie przedstawiałyby losy tej samej dwójki zakochanych w sobie ludzi na przestrzeni lat też nie może być łatwe.
– Tak.
Nimfomanka delikatnie przysuwa się do pisarza, a oczy otaczających parę meneli kierują się w ich stronę jakby trochę bardziej wyłupiaście niż przed chwilą.
– Czemu ignorujesz moje głębokie przemyślenia, co?
– Bo zimno jest i chciałabym już iść do domu.
– Tak?
– Poza tym poczułam inspirację sceną lizania sutków w pokoju hotelowym.
– I chciałabyś już iść do domu?
– Tak.
– To idziemy.
Para wstaje z ławki i śledzona wzrokiem warszawskich meneli wraca na chodnik prowadzący na Patelnię.