POWER RANGERS: ONCE & ALWAYS. Sentymentalny powrót do lat 90. [RECENZJA]

28 sierpnia 1993 roku zadebiutował serial Mighty Morphin Power Rangers – historia nastolatków wybranych przez tajemniczego Zordona do walki z siłami zła reprezentowanymi przez Ritę Odrazę, a później też Lorda Zedda. Produkowany przez Saban Entertainment serial bazował na japońskich serialach Tokusatsu (z których wykorzystano zresztą kostiumy i sceny walki) i zyskał popularność na tyle dużą, że kolejne serie pojawiają się do dziś, a po drodze zobaczyliśmy także trzy filmy pełnometrażowe, z czego jeden był rebootem. Do uniwersum dołożono właśnie kolejny element – specjalny, godzinny odcinek Power Rangers: Once & Always zrealizowany przez Netflixa z okazji trzydziestolecia oryginalnego serialu.
Urodziłem się na początku lat. 90, więc moje dzieciństwo przypadło także na czas, w którym Power Rangers dotarli do Polski i zaczęli być emitowani na Polsacie – wobec tego często zasiadałem przed telewizorem i śledziłem przygody nastolatków z Angel Grove, którzy zmagali się z dziwacznymi potworami nasłanymi przez Ritę. Wtedy oczywiście bardzo mi się to podobało, bo było dynamicznie, były ciekawe kostiumy, było trochę slapsticku za sprawą Mięśniaka i Czachy. Dla kilkulatka w sam raz. Gdy po latach z ciekawości wróciłem do serialu i spojrzałem na niego z perspektywy dorosłego, trudniej już było nie skupić się na drewnianym aktorstwie, koszmarnych efektach oraz kostiumach złoczyńców i tym, jak pretekstowa była fabuła, ale cóż – taki już najwyraźniej urok tej serii, skoro do dziś ma mnóstwo fanów, niekoniecznie kilkuletnich.
Wiedzą o tym doskonale twórcy Once & Always, bo specjalny odcinek zachowuje wszystkie składowe oryginału, łącznie z tym, że jest fatalnie zagrany, a wygląda tak, że lepsze CGI znajdziemy w amatorskich filmikach na YouTubie. Trudno tu jednak nie sięgnąć po nieśmiertelny argument „tak miało być”, bo w specialu Netflixa wyraźnie widać sentyment do odcinków z początku lat 90. i zasługuje wręcz na uznanie to, jak zbliżony do nich charakter ma produkcja powstała 30 lat później.
O co właściwie w Once & Always chodzi? Ano o to, że Rita po raz kolejny próbuje podbić świat, bo o co innego? Akcja odcinka dzieje się trzydzieści lat po oryginale, gdzie Power Rangers nadal aktywnie walczą ze złem pomimo upływu dekad. Billy przypadkowo uwalnia Odrazę, próbując odnaleźć Zordona. W czasie walki z Rangersami Rita zabija Żółtą Wojowniczkę, która prywatnie samotnie wychowywała nastoletnią córkę Minh – ta poprzysięga zemstę na Ricie i rok później sama pragnie dołączyć do drużyny Power Rangers, na co nie chcą zgodzić się Billy oraz Zack. Śmierć Żółtej Wojowniczki to niestety odzwierciedlenie rzeczywistości; wcielająca się w Trini Thùy Trang w 2001 roku zmarła w wypadku samochodowym, mając zaledwie 27 lat. Cały odcinek specjalny jest w zasadzie hołdem dla aktorki i jest jej także zadedykowany, podobnie jak Jasonowi Davidowi Frankowi (Zielony/Biały Ranger), którego świat pożegnał w zeszłym roku.
Go, Go, Power Rangers
Spośród wszystkich aktorów wcielających się w Rangerów przez lata w Once & Always powraca jedynie kilkoro z nich – z pierwszej obsady David Yost i Walter Jones, którzy są też głównymi postaciami, z kolejnych Steve Cardenas, Karan Ashley, Johnny Yong Bosch i Catherine Sutherland. Co prawda widzimy innych Rangerów, jednak są oni zawsze w kostiumach, a słyszymy ich krótko tylko raz (spoza kadru, z wykorzystaniem archiwalnych nagrań), przez większość fabuły są zaś uwięzieni przez Ritę – w sposób, który jest dość rozbrajający, ale nie chcę zdradzać szczegółów – i do tego sprowadza się ich nieobecność. Pozostali Rangersi przez większość fabuły kombinują, jak pomóc przyjaciołom, a z boku śledzimy wątek Minh, która pragnie pójść w ślady mamy i także stawić czoła zagrożeniu. Ostatecznie wszystko jest absolutnie przewidywalne i przebiega zupełnie tak, jak w oryginalnej serii. Nie brakuje walk z kitowcami, wizyty w bazie Zordona (choć bez Zordona), robota Alpha, Zordów i starcia Megazorda z powiększonym przez Ritę sługusem, tym razem na Księżycu, co na nikim z bohaterów nie robi absolutnie żadnego wrażenia. To po prostu nieco wydłużony odcinek w stylu oryginalnego serialu, więc jeśli ktoś liczy na taki powrót do przeszłości, nie powinien być zawiedziony. Największą odmianą jest to, że special Netflixa nakręcono cyfrowymi kamerami i wszystko wygląda czysto i schludnie.
Jednocześnie widać, że twórcy szykowali Once & Always wyłącznie z myślą o fanach Power Rangers i/lub osobach, które wspominają ten tytuł z sentymentem. Pomijając kilka w założeniu emocjonalnych momentów związanych z Trini (bo w praktyce wypada to nieco gorzej), twórcy nie mieli w zanadrzu nic, czym mogliby przyciągnąć nowego widza – osoba nieznająca świata Power Rangers lub niezwiązana z nim emocjonalnie zobaczy po prostu pretekstową, upstrzoną siermiężnymi żartami i słabymi efektami produkcję klasy B. Dla takiego odbiorcy będzie to tylko tyle, dla tych, którzy mają w sobie wewnętrzne dziecko i wspominają z sentymentem popołudnia spędzone na oglądaniu Power Rangers w telewizji – aż tyle. Once a Ranger, always a Ranger.