POPSTAR: NEVER STOP NEVER STOPPING. Sława zamiast mózgu
Jeszcze przed rozpoczęciem właściwego seansu Popstar: Never Stop Never Stopping na ekranie pojawia się logo Universal Pictures. Nic nadzwyczajnego, podobny obrazek oglądamy przecież w kinie nie od dzisiaj. Drobne twórcze modyfikacje tej krótkiej scenki także nie są nam obce. Twórcy lubią od czasu do czasu nieco ubarwić ten standardowy moment kinowego seansu, ale w tym przypadku pojawia się jednak subtelna metafora. Miksując podniosłą universalowską muzykę w rapowo-popowy dżingiel, reżyserzy zdradzają nie tylko komediowe zacięcie swojego dzieła oraz jego muzyczną tematykę, lecz także silnie satyryczny wydźwięk. Popstar jest bowiem fantastyczną, niezwykle pomysłową drwiną, których w kinie trochę ostatnio brakuje.
Podobne wpisy
Niektórym widzom nazwiska Jormy Tacconego, Akivy Schaffera i Andy’ego Samberga, twórców Popstar, nie powinny być obce. Panowie pojawiają się bowiem nie tylko w filmach. Przede wszystkim tworzą oni muzyczne trio o nazwie The Lonely Island, znane ze swoich absurdalnych, komediowych tekstów piosenek i niewybrednych żartów. Tym razem tandem przenosi specyficzny charakter swojej twórczości do kina, opowiadając o losach muzyka pop o pseudonimie „Conner4Real” (Samberg). Taccone i Schaffer, pełniący rolę reżyserów, opierają fabułę na „standardowych” elementach życiorysu celebryty. Przedstawiają więc wzloty i upadki bohatera: jego początki w boysbandzie, mniej lub bardziej udane albumy solowe, skandale, dziwaczne zmiany wizerunku czy kooperacje ze sławniejszymi wokalistami.
Twórcy odhaczają kolejne punkty dramaturgiczne zaczerpnięte wprost z biograficznych dokumentów o muzycznych gwiazdach, ale każdy z nich poddają dobrze przemyślanej obróbce, by wyolbrzymić niedorzeczności, jakimi obrosły już celebryckie życiorysy. Conner zatrudnia zatem ludzi do zajmowania się nawet najmniejszymi drobiazgami, chwali się w Internecie spożywanym jedzeniem, a pod jego utworami podpisuje setka (dosłownie!) producentów. Największą kpiną scenarzyści obdarzyli zaś teksty piosenek głównego bohatera. Powiedzieć, że są głupie, to nie powiedzieć nic. Zwykle są po prostu niedorzeczne. Conner śpiewa o problemach społecznych, o których nie ma pojęcia, nie stroni od wulgarności, prostackich metafor i przaśnych rymów. Niemal w każdej scenie twórcy nabijają się w zasadzie ze wszystkich aspektów przemysłu muzycznego, co przychodzi im z wyjątkową finezją. Parodystyczna przesada jest bardzo wyraźna, ale jednocześnie szalenie zabawna. The Lonely Island wykazali się nieprzeciętnym scenariopisarskim talentem, bo Popstar nie jest jedynie zlepkiem gagów, o co nie byłoby trudno, lecz pełnowymiarową, wspaniale zrealizowaną satyrą.
A ta, zwłaszcza przedstawiona w formie mockumentu, narażona jest na przesadne przykładanie się do tworzenia wrażenia realizmu, co potrafi błyskawicznie wywołać poczucie zmęczenia materiału. Dlatego Tacconemu i Schafferowi należą się pochwały za odwagę i sprawność nie tylko przy tworzeniu scenariusza filmu, ale również stosowaniu środków stylistycznych. Popstar oczywiście czerpie garściami z dziedzictwa cinema verite, pokazując wywiady z prawdziwymi muzykami, nie przykładając szczególnej wagi do stabilności obrazu czy podając fikcyjne dane na temat sprzedaży płyt protagonisty; wyraźnie zwraca się też uwagę na obecność ekipy filmowej w diegezie. Niemniej jednak reżyserzy są świadomi ograniczonego potencjału rozrywkowego dokumentu, nawet fikcyjnego, dlatego w trzecim akcie filmu czynią środki wyrazu nieco bardziej przezroczystymi.
Częściej pojawia się montaż równoległy, fabularne klisze czy płynne ruchy kamery. Popstar staje się wówczas bardziej tradycyjną formalnie komedią, choć wciąż organicznie wkomponowaną w paradokumentalną całość. Można to odebrać jako drobny zgrzyt, ale określenie to bardziej pasuje do czegoś innego. Mimo wszystko nierówny jest bowiem poziom komizmu. W Popstar uświadczymy bowiem nie tylko ciętych ripost i świetnie zainscenizowanych scenek z życia gwiazdora pop, lecz także kilku momentów zwyczajnie toaletowego humoru trafiającego w mniej wymagające gusta.
Okazjonalnie zbyt mała kontrola nad prymitywnością to w zasadzie jedyny zarzut wobec Popstar: Never Stop Never Stopping. Satyra jest to wszak kapitalna, której nie umyka żaden absurd możliwy do wykpienia. Komizm sytuacyjny, zwykle wynikający z rozdźwięku pomiędzy niemal hagiograficznym przedstawieniem Connera a faktyczną niedorzecznością jego gwiazdorskiego życia, sprawdza się znakomicie. Takiego wyczucia i wewnętrznej chemii pomiędzy twórcami należałoby życzyć każdej ekipie filmowej. Efekt jest bowiem pierwszorzędny.